Nie znam książkowego pierwowzoru tej historii. I raczej nie poznam, bowiem jej kinowa adaptacja to przesłodzona, przewidywalna, ckliwa, pełna klisz, schematów i niekonsekwencji produkcja – hollywoodzki standard zrobiony od linijki i tak też się oglądający. Ma on jednak dwa niepodważalne atuty, które sprawiają, iż można nań spojrzeć nieco przychylniejszym okiem, a nawet nie raz ulec swoistej magii wielkiego ekranu. Pierwszym jest Sophie Nélisse, która wciela się w tytułową bohaterkę i, nomen omen, kradnie swym występem cały film. Drugim – muzyka Johna Williamsa.
Za swą kompozycję maestro otrzymał już 49-tą (!!!) z kolei nominację do nagrody Amerykańskiej Akademii Filmowej, która tym samym stała się jedynym oscarowym wyróżnieniem dla „The Book Thief”. I trzeba przyznać, że jest to nominacja będąca w połowie drogi między faktycznie zasłużonymi laurami, a tymi nadanymi niejako z rozpędu, za samo nazwisko. Czemu?
Ponieważ na ekranie kompozycja ta bynajmniej nie zachwyca – jest zwyczajnie poprawna. Za wyjątkiem ślicznego otwarcia opowieści, w postaci zaczynającego także i płytę tematu głównego „‘One Small Fact’” (zagłuszonego zresztą przez całkowicie zbędnego dla tej historii narratora, w dodatku mało subtelnego komentatora wydarzeń), który w przekroju seansu powraca kilkukrotnie w różnych aranżacjach („Ilsa's Library”, „‘Jellyfish’”) muzyka często ustępuje innym dźwiękom (casus świetnego skądinąd „The Snow Fight”) albo brzmi tak skromnie, wręcz dyskretnie, że gdyby nie tradycyjna, końcowa suita pod napisy końcowe (na krążku ostatni, tytułowy utwór), to raczej nie pamiętałoby się o niej po wyjściu z kina.
Jak na ironię zdarzają się też fragmenty wyjątkowo przedramatyzowane, kiedy ilustracja aż za bardzo wychodzi na pierwszy plan (choćby moment, w którym żołnierz niesie omdlałą Liesel, co na płycie reprezentuje, sam w sobie niezły, „Rudy is Taken”). To jednak wina reżysera, który nie tylko dźwiękowe akcenty rozkłada bez wyczucia godnego papy Spielberga. Muzyka jednak wyraźnie na tym cierpi, mimo iż generalnie dobrze oddaje zarówno ducha tej produkcji, jak i dominujących w niej, zimowych krajobrazów hitlerowskich Niemiec. Wrażenie to zdaje się jednak zbyt liche, jak na najbardziej pożądaną statuetkę świata.
Szczęśliwie jest jeszcze forma autonomicznego odsłuchu, w której krążek od Sony spisuje się wręcz wybornie. Zgrabnie przycięty do circa 50-minutowego albumu materiał to miód dla uszu, w którym zagustują zwłaszcza (ale nie tylko) miłośnicy wielkiego Johna. Jest to wszak typowa dla tego kompozytora praca – poetycka, o wysokiej klasie, dostojnie sącząca się z głośników, w której nutach odnajdziemy mnóstwo niuansów, o jakich próżno było myśleć w trakcie seansu.
Subtelne smyczki, flety i klarnety, łagodne brzmienie wiodącego fortepianu, delikatna sekcja dęta czy w końcu, nieczęsto ostatnio spotykane w tym gatunku, harfy składają się na naprawdę piękną płytę, przy której bardzo łatwo jest odpłynąć – zwłaszcza, że czysty underscore właściwie tu nie występuje (acz kilka mniej interesujących minut się znajdzie), a action score pojawia się sporadycznie (oprócz wspomnianego „The Snow Fight” jeszcze tylko „Foot Race” – oba zresztą bardzo krótkie; tak, jak i gros utworów na soundtracku), ponieważ sam film jest także mocno wyciszony, nastawiony głównie na osobiste dramaty międzyludzkie i ukryte wśród czterech ścian emocje. A tych wszak u Williamsa nigdy nie brakuje.
Mimo swej niepozornej natury, niczym nie zaskakującej i w dodatku nieco monotematycznej formy oraz niezbyt rozbuchanego instrumentarium, „Złodziejka książek” istotnie porusza. Choć nie ma tu nic, czego by ten wielki kompozytor nie zademonstrował już wcześniej w swym okazałym dorobku, to jednak brzmi ona nad wyraz świeżo i urzekająco. Pozbawiona jest także charakterystycznego dla niedawnych „Lincolna” i „War Horse” napuszenia oraz pokładów nudy, przez co też słucha się jej o wiele lepiej. Tak więc, w przeciwieństwie do filmu Briana Percivala, muzyka Johna Williamsa naprawdę potrafi skraść nie tylko czas, ale i serce. Polecam.
P.S. W filmie wykorzystano jeszcze trochę klasyki, głównie odgrywanej przez jedną z postaci na akordeonie – pełna lista utworów źródłowych TUTAJ. A dla maniaków polecam jeszcze TEN ciekawy przewodnik po tej kompozycji (po angielsku).
Z każdym odsłuchem jestem coraz bardziej oczarowany ta sciezka dzwiekowa.Niby nic odkrywczego,ale jak pięknie wykonane.Znaczna rola fortepianu nadaje tej muzyce intymnego klimatu,ktory potrafi zauroczyć.Brawo John Williams