There are bad cops and there are good cops – and then there’s Bullitt
Ten tagline mówi chyba wszystko o klasyce kina policyjnego przełomu lat 60. i 70. Film Petera Yatesa opowiada o poruczniku policji z San Francisco (legendarny Steve McQueen), który ma zadanie ochronić świadka zeznającego przeciw mafii. Akcja kończy się niepowodzeniem, jednak detektyw stosując niestandardowe metody odkrywa grubszą intrygę. Skomplikowana historia, pełna przewrotek i niespodzianek, ze sporą dawką napięcia oraz niezapomniany pościg samochodowy.
Innym charakterystycznym elementem filmu była muzyka. Odpowiedzialny za nią Lalo Schifrin – Argentyńczyk, wówczas znany dzięki serialowemu „Mission: Impossible” oraz nominowanemu do Oscara „Cool Hand Luke”. Więc należało spodziewać się okraszonej jazzem ilustracji. Jednak historia wydań jest dość pokręcona. W czasie premiery filmu wyszedł vinyl z ponad półgodzinną zawartością. W 2000 roku Schifrin odtworzył muzykę podczas sesji nagraniowej z big-baandową orkiestrą WDR w Kolonii. Te nagrania (razem z oryginalnymi wersjami) zostały wydane przez należącą do Argentyńczyka wytwórnię Aleph Records. Ja jednak opowiem o wydanej w 2009 roku edycji od Film Score Monthly.
Co w niej jest takiego nietypowego? Poza utworami z podstawowego wydania znajduje się wersja z sesji nagranej specjalnie dla Warner Bros. tuż po nagraniu muzyki do filmu. Utwory te zostały na nowo zmiksowane z oryginalnej ośmiościeżkowej 1-calowej taśmy-matki. Do tego jeszcze znajduje się pełny, niepublikowany w całości soundtrack, ze studia nagraniowego Warner Bros. Records w Burbank przez legendarnego inżyniera Dana Wallina, zmiksowana z półcalowej, trójścieżkowej taśmy. Wydana w limitowanej edycji (10 tysięcy egzemplarzy), gdy piszę te słowa jest dostępna na stronie wydawnictwa.
Proste to jak fabuła „Bullitta”. Pierwsze 12 utworów to nagrania z wersji podstawowej, które trochę się różnią od tego, co słyszymy na ekranie. Przede wszystkim tempo tych utworów jest bardziej dynamiczne (skrócony o wstęp i zakończenie „Bullitt Main Title”), ale też bardziej słyszalne są niektóre instrumenty lub brzmią inaczej niż w wersji filmowej (gitara elektryczna na początku „Song for Cathy”, perkusja na początku „Shifting Gears”, duet perkusyjno-gitarowy w „Cantata for Combo”). A niektóre jak „Room 26” czy „On the Way to San Mateo” różnią się kompletnie aranżacją. Czy to oznacza, że są gorsze lub asłuchalne? Absolutnie nie, to nadal kapitalny kawał muzyki jazzowej, która godnie znosi próbę czasu.
Więc przyjrzymy się tym utworom prosto z filmu, które mamy okazję posłuchać po raz pierwszy. „Main Title” zaczyna się powolnymi uderzeniami perkusji, zaś w tle grają klawisze i perkusjonalia. Po 28 sekundzie wchodzi bas, zaś temat gra gitara elektryczna, by przejęły ją dęciaki. Te ostatnie potrafią wręcz zintensyfikować, szczególnie gdy do gry wchodzą saksofony, by w okolicach 1:53 grała tylko perkusja. Pół minuty później temat przejmuje flet, a po jego wejściu dęciaki atakują ze zdwojoną siłą i… wszystko się wycisza dzięki fletowi oraz ciszy. Sam temat Bullitta jeszcze się pojawi (zagrany na flecie) we fragmencie „Quiet Morning”, snującym się „Architect’s Building” oraz krótkim, niemal akustycznym „End Credits”.
Ze znanych kompozycji absolutnie błyszczy prowadzony przez flet „Cantata for Combo” oraz „A Song for Cathy” (ta druga o wiele bardziej zwarta od „podstawowej” wersji i bardziej rozpędzona), rozpędzony rockową gitarą i Hammondem „Hotel Daniels” (w wersji „podstawowej” to jazzowy numer na dęciaki), zwiewny „Music to Interrogate By” czy zmieniający swoje tempo (dzięki dęciakom) w trakcie akcji „Shifting Gears”.
Żeby jednak nie było tak fantastycznie, znajduje się parę ilustracyjnych momentów underscore’u. Są dość krótkie i mają budować napięcie – w finale – jednak poza filmem nie mają one racji bytu (zdominowany przez krótkie wejścia talerzy i „nerwową” elektronikę „Ross”, podparty smyczkami oraz perkusjonalnymi sinusoidami „Air Terminal/Main Lobby”). To jest jedna bardzo drobna skaza na tym bardzo bogatym wydawnictwie.
Dla każdego fana muzyki filmowej „Bullitt” to pozycja obowiązkowa. Klasyk, który nic nie stracił ze swojej energii, nawet jeśli wydaje się być trochę w cieniu innej ikony kina policyjnego od Argentyńczyka – Brudnego Harry’ego. To jest jednak temat na zupełnie inną historię, która – mam nadzieję – kiedyś tu się pojawi.
Dla mnie to jeden z najlepszych soundtracków ever i jedna z najbardziej ukochanych i najczęściej słuchanych płyt w ogóle. Pierwsza to dynamit, druga bardziej chłodna ale też klimatyczna. „Shifting Gears” – wejście dętych miażdży. No i to brzmienie, niby jazzowe, ale nietypowe, energetyzujące i szorstkie jednocześnie. Chyba nie znam albumu, który byłby bardziej cool niż „Bullitt” 🙂
Score legenda, ale tylko w wersji podstawowej. Rozszerzona jest zwyczajnie za długa, przez co trochę się rozłazi i zabija klimat.