Film Jima Abrahamsa jest n-tą z rzędu lekką, komediową produkcją z Hollywood, do której muzykę napisał Thomas Newman. Z perspektywy czasu to kolejny ważny szczebel w jego wczesnej karierze. Z perspektywy muzyki jako takiej, to jeszcze jedna bardzo dobra pozycja w jego dorobku. Doświadczony producent muzyczny, Robert Townson opisał tę ścieżkę, jako "chwilami magiczną, często niezwykłą, ale zawsze poruszająco piękną". Czy tak jest w rzeczywistości?
Trudno nie zgodzić się ze słowami Townsona – czuć tu magię i słychać to wszystko, do czego kompozytor nas przyzwyczaił (wszędobylska, lecz pomysłowa elektronika, fortepian i skrzypki) albo do czego dopiero dojdzie w późniejszej karierze (echa tej ścieżki można znaleźć choćby w "Those Secrets" czy słynnym "American Beauty"). To wyraźny wyznacznik późniejszego stylu Newmana, wobec którego trudno pozostać obojętnym, a jeszcze trudniej oprzeć się jego urokowi – a tego płyta ma akurat pod dostatkiem…
Właściwie każda ścieżka tu zawarta charakteryzuje się takim urokiem, szczyptą radosnego eksperymentowania i niesamowitą melodyjnością. Dlatego większość – za wyjątkiem paru typowo ilustracyjnych kawałków, jak "Yours are Nice" czy "Baby Soup" – nadaje się do polecenia i z pewnością z takich czy innych względów zapadnie w pamięć. Nieważne czy jest to skoczna, elektroniczna melodia z "Little Black Bird" czy cicha i smutna fortepianowa partia z "Choke It" – każda powinna się spodobać. Jest jednak kilka, które podobają się nieco bardziej…
"Wake Up", "Her Limousine", "Several Letters", "Arriving by Aeroplane" (ten oceniam nieco niżej, ze względu na skromny czas trwania – aczkolwiek trzeba zaznaczyć, że nie ma tu ścieżki, która przekracza magiczny próg trzech minut, a większość oscyluje wokół 90 sekund) i "Her Majesty's Dress" to dla mnie wielka piątka tej płyty – idealne podsumowanie całości i przekrój przez najładniejsze i najważniejsze tematy. I to właśnie na nie pragnę zwrócić uwagę, gdyż powiedzą Wam więcej, niż cały ten tekst 😉 Oczywiście reszta też jest niezwykła, ale to właśnie te ścieżki stanowią prawdziwy fundament tej partytury i to od nich wywodzi się większość tematów pośrednich – a to, co Newman w nich wyprawia, potrafi dosłownie przyprawić o (pozytywny) ból głowy. Przygotujcie się więc na najdziwniejsze, ale i najpiękniejsze doznania z pogranicza elektroniki, ambientu i klasycznej ilustracji.
Tak jest, poszczególne utwory potrafią być naprawdę bajeczne i bez problemu zaczarują słuchacza – ale całość pozostawia pewien niedosyt, który bardzo trudno wytłumaczyć. To dobra płyta, którą bez wahania polecam, ale trudno zaliczyć mi ją do tych najlepszych czy też tych najbardziej popularnych. I podobnie jak "Erin Brockovich" czy "Pay it Forward" nie stanowi dla mnie fenomenu, mimo iż posiada wszystkie odpowiednie ku temu cechy. Być może wina leży w długości płyty i częstym powtarzaniu się tematów. Albo też zabrakło odrobiny szczęścia, które potrzebne jest nawet w muzyce filmowej. A może po prostu kolejne projekty Newmana są o wiele ciekawsze i wartościowsze… Warto przekonać się samemu – tym bardziej, że nawet rozczarowujący Newman jest o wiele lepszy od satysfakcjonującej pracy większości dzisiejszych kompozytorów.
P.S. Ścieżkę nr 9 ("Her Limousine") można także znaleźć na składance Varese "Highway to Hollywood".
0 komentarzy