Proces o morderstwo burzy spokój społeczeństwa San Piedro. Ta dotąd cicha wieś w krótkim czasie staje się centrum dramatycznych wydarzeń. Proces nabiera wyjątkowego znaczenia dla lokalnego reportera Ishmaela Chambersa (Ethan Hawke), gdy okazuje się, że jego była kochanka – Hatsue – ma związek ze sprawą… To by było na tyle, jeśli chodzi o fabułę filmu Scotta Hicksa "Cedry pod sniegiem" – naprawdę niezwykłego obrazu, którego akcja rozgrywa się na wyspie San Piedro. To miejsce, w którym obok siebie żyją w zgodzie mieszkańcy dwóch, skrajnie odmiennych kultur – japońskiej i amerykańskiej. Takie połączenie wydaje się niemal niemożliwe, a jednak do czasu ataku na Pearl Harbor, mieszkańcy San Piedro żyli w harmonii i spokoju…
Podobną harmonię i spokój możemy znaleźć także na ścieżce dźwiękowej właśnie z filmu "Cedry pod śniegiem". Jej autorem jest znany i bardzo lubiany James Newton Howard, należący obecnie do czołówki kompozytorów muzyki filmowej w Hollywood. To twórca mający nadzwyczajną zdolność komponowania muzyki niezwykle przyjemnej dla ucha. Czasem ta przyjemność jest większa jak w przypadku "Ściganego", "Osady", czy ostatnio "King Konga", a czasem nieco mniejsza jak to było przy "Hidalgo", "Znakach" czy chociażby "Tłumaczce". Jednak nigdy, słuchając jego muzyki, nie czuje się tak naprawdę przesytu i zmęczenia. Nawet, jeśli dostajemy niemalże hornerowską powtórkę z rozrywki ("Vertical Limit" czy "Dreamcatcher") to zawsze taka muzyka posiada coś niezwykle świeżego i przebojowego, co sprawia że długo się ją pamięta. Jednak w całym tym gąszczy kompozycji przyjemnych dla ucha i świetnie działających w filmach, jedynie na palcach jednej ręki można policzyć prawdziwe arcydzieła autorstwa Howarda. Oczywiście tak naprawdę nadanie jakiejś ścieżce dźwiękowej takiego wzniosłego tytułu jest jedynie kwestią gustu, jednak są wśród nich takie, które na to miano zasługują niezależnie od przekonań i upodobań. Tym samym stwierdzenie, że to właśnie "Cedry pod śniegiem" są arcydziełem, na pewno nie będzie tutaj żadnym nadużyciem…
James Newton Howard komponując muzykę do filmu "Cedry pod śniegiem" zrobił to, co mieszkańcy San Piedro praktykowali przez całe lata. Połączył brzmienia dwóch kultur – azjatyckiej i amerykańskiej – zachowując między nimi idealną harmonię. Na tej ścieżce dźwiękowej pojawiają się zarówno bardzo intymne i skromne dźwięki japońskiego folkloru jak i patos i monumentalne orkiestracje hollywoodzkiego kina, a mimo to żaden z tych dwóch nurtów nie jest tutaj dominującym. Panuje między nimi zadziwiająca równowaga i harmonia. Ta partytura to prawdziwe mistrzostwo świata i bez wątpienia jedno z najdojrzalszych i najbardziej dopracowanych dzieł Howarda.
Całość jest dość długa, gdyż trwa niemal 70 minut, ale nie odczuwa się tego prawie wcale. Jednym z tego powodów jest chronologiczne ułożenie poszczególnych utworów, które odpowiada kolejności wydarzeń dziejących się w filmie. Można by wymieniać dziesiątkami ścieżki dźwiękowe, na których taki zabieg kompletnie nie spełnił swojej roli, jednak "Cedry pod śniegiem" do nich nie należą. Ta płyta jako całość niesamowicie wciąga słuchacza opowiadając swoją historię także poza obrazem. Niewiele ścieżek dźwiękowych posiada taką siłę obrazowania… Oczywiście mogą znaleźć się maruderzy, którzy stwierdzą, że pojawiające się tutaj utwory są zbyt rozdrobnione – jest ich za dużo i są za krótkie. Z jednej strony faktycznie niektóre kompozycje słuchane wyrywkowo okazują się takimi muzycznymi równoważnikami, bez żadnego konkretnego kształtu czy formy. Jednak w kontekście całej płyty pełnią one niezwykle ważną rolę pewnego rodzaju tła dla bardziej wyrazistych i doniosłych tematów. Dzięki nim te kilka naprawdę genialnych kompozycji jest bardziej zauważalnych i powoli wyłaniając się z takich bezkształtnych form robią zdecydowanie większe wrażenie.
Generalnie cała ścieżka dźwiękowa jest przesiąknięta niezwykłym klimatem tajemnicy. Jest bardzo mroczna i posępna oraz przede wszystkim dramatyczna. Większość kompozycji nie zaskakuje żadnymi nagłymi zwrotami i uniesieniami, snując się powoli i spełniając w filmie rolę typowego, aczkolwiek niezwykle trafnego, underscore'u (muzyki tła). Z kolei słuchając jej z płyty jesteśmy powoli wprowadzani w ten niezwykły świat dźwięków, w którym rządzą trzy monumentalne kompozycje, będące punktami kulminacyjnymi tego albumu – "The Evacuation", "Tarawa" i "End Titles". Są to najbardziej wyraziste i podniosłe fragmenty tej ścieżki dźwiękowej, które zapadają bardzo głęboko w pamięć. Nie ma co ukrywać faktu, że to właśnie one w dużej mierze przesądziły o tak wysokiej ocenie końcowej. To właśnie w nich kryje się najwięcej emocji i najwięcej dynamiki w przeliczeniu na sekundę… Przy okazji są to też jedne z najdłuższych kompozycji na płycie. A czego można się po nich spodziewać? Przede wszystkim potężnych, ale nie przesadzonych chórów oraz towarzyszącej im sekcji smyczkowej. To te dwa elementy wychodzą tu na główny plan, częstokroć zlewając się w jedno. Z kolei monstrualne bębny wybijając raz po raz powolny i ponury motyw stanowią dla nich idealną przeciwwagę i swego rodzaju podsumowanie. Swój skromny wkład prezentują tutaj także instrumenty o zabarwieniu wschodnim, a więc flety, dzwoneczki, gongi, kołatki i temu podobne. Słychać je w tych trzech, najważniejszych kompozycjach chociaż ich rola tutaj nie jest najważniejsza – znacznie bardziej zaznaczają swoją obecność w pozostałych utworach. Tu stanowią jedynie istotne tło i podkład dla wymienionych wyżej bębnów, chórów i sekcji smyczkowej.
Bez wątpienia najbardziej charakterystyczna z tych trzech kompozycji jest "Tarawa". Zresztą wiele osób może ją kojarzyć ze zwiastunów do z takich filmów jak "Wyspa", "Cold Mountain" czy "Matrix Rewolucje". Początkowo napięcie jest tutaj dawkowane poprzez powolnie narastające chóry i w tle elementy wschodnie, bardzo przypominające "Atlantis: The Lost Empire". Dopiero po pierwszej minucie chór naprawdę dochodzi do głosu i dostajemy wdeptujący w ziemię, niezwykle monumentalny kawałek o bardzo klasycznym brzmieniu. Swoją kulminację osiąga on w trzeciej minucie, a potem wkraczają bębny stopniowo wyciszające wszystkie emocje… Wrażenie jakie sprawia ten utwór jest naprawdę piorunujące. Pozostałe dwie kompozycje ("The Evacuation" i "End Titles") są już spokojniejsze, choć nadaj wybijają się ponad resztę płyty. "The Evacuation" to w dużej mierze nuta działająca na wyobraźnię poprzez uderzenia bębnów, które przerywają smyczkowy lament. Atmosfera jest więc dość specyficzna i zmienia się dopiero koło drugiej minuty, właśnie dzięki chórom – choć w tym przypadku to nie tyle zwiększenie dynamiki, co samego napięcia. W "End Titles" powraca przearanżowany trochę fragment z "Tarawa", a tempo narzucają głównie smyczki. Reszta utworu, to często pojedyncze i z reguły świetne popisy poszczególnych instrumentów, a całość wieńczy smutne, wyciszające się adagio… na skrzypce.
Oczywiście trudno mówić o tym, że cała płyta sprowadza się tylko do tych trzech utworów. Tak naprawdę jest to koncertowy wręcz popis ilustracji filmowej, która zdawałoby się nie ma szans poza ekranem, a tymczasem jest zupełnie odwrotnie. Dostajemy piękną liryczną konstrukcję, która bardzo często wybija się ponad filmowe tło. Oczywiście nie jest tak, że każdy z tych utworów to arcydzieło, o nie! Sporo tu ścieżek, które wydawcy mogli sobie darować, bo po prostu na płycie się nie sprawdzają. Ale też i równie dużo jest naprawdę ładnej, stonowanej muzyki, która buduje i stopniuje napięcie równie dobrze, jak wymienione powyżej trzy ścieżki. Także tu jest miejsce na odpowiednie emocje, nie brakuje ślicznych motywów miłosnych, a całość – pomimo iż bardziej spokojna i stonowana – potrafi nie raz zaskoczyć.
Z pewnością do takich ścieżek należy otwierający album "Lost In The Fog" i "The Defense". Howard buduje tu napięcie głównie za pomocą fletów i smyczków, co idealnie oddaje nastrój, jaki panuje w nieprzeniknionej mgle – aurę niesamowitej tajemnicy i zagubienia. Efekt ten wzmaga rozległy dźwięk gongu, który rozpoczyna te dwie kompozycje a później wybija w nich bardzo powolny rytm. Podobny zabieg nie tak dawno wykorzystał John Williams w swoich "Wyznaniach Gejszy"… Bardzo ciekawie brzmią też "Carl's Fishing Net" i "Hatsue And Ishmael Kiss", w których pojawiają się dźwięki i motywy, jakie James Newton Howard wykorzystał kilka lat później w świetnym "Atlantis: The Lost Empire". Warto też wspomnieć o bardziej łagodnych chórach, których jest trochę na tej płycie. Pojawiają się między innymi w bardzo nastrojowym "Driftwoord Hideaway", który swoją drogą jest jednym z piękniejszych tematów. Także świetny i dramatyczny "Susan Marie Remembers" na długo zostaje w pamięci…
Sporo jest tu kompozycji czysto ilustracyjnych, które giną zupełnie, jak "Kendo" czy "The Battery". Są też takie, które potrzebują czasu i wielu przesłuchań, żeby odkryć ich prawdzie oblicze i to "coś" co w nich drzemie. Większość jednak wpada w ucho prawie od razu. I chyba tym właśnie cechuje się ta płyta – sporo tu ilustracji, niekiedy banału i momentów zbędnych, a jednak całość robi na słuchaczu piorunujące wrażenie, nie zostawiając wątpliwości, że w taki czy inny sposób mamy do czynienia z arcydziełem…
Geniusz, mój nr 1 JNH.