Oscar and Lucinda
Kompozytor: Thomas Newman
Rok produkcji: 1997
Wytwórnia: Sony Classical
Czas trwania: 55:34 min.

Ocena redakcji:

 

Rok 1997 był rokiem niezwykle udanym w muzyce filmowej. John Williams stworzył parę kapitalnych partytur ("Amistad", "Seven years in Tibet", "The Lost World: Jurassic Park"); James Horner zrobił swoje – jak się potem miało okazać – ostatnie naprawdę wartościowe ścieżki ("Titanic", "The Devil's Own"); Michael Kamen napisał kolejne oryginalne prace, docenione przez krytyków i słuchaczy ("Event Horizon", "The Winter Guest"); także inni, jak Goldsmith, Glass czy Shore mogą być zadowoleni z tamtego okresu. Tak, rok 97 to naprawdę udany rok, także dla Thomasa Newmana – stworzył on bowiem wtedy aż trzy niezwykłe ilustracje: "Mad City", "Red Corner" i właśnie "Oscar and Lucinda".

I tym ostatnim scorem powalił wszystkich, usuwając nieco w cień dwie pozostałe pozycje. Choć może "powalił", to za mocne słowo, jeśli się spojrzy na listę nagród dla tej ścieżki – statuetka AFI i nominacja do nagrody Australijskiego Stowarzyszenia Krytyków Filmowych to niestety wszystko czym może się ona pochwalić. Na szczęście to nie laurami ocenia się muzykę i praca ta bardzo szybko obrosła kultem i uwielbieniem wśród słuchaczy (nie tylko fanów kompozytora). Dziś nieodzownie zalicza się ją w poczet "wielkiej piątki" prac kompozytora (obok "Fried Green Tomatoes", "How to Make an American Quilt", "The Shawshank Redemption" i "Little Women", do której to jest najczęściej przyrównywana – zupełnie niepotrzebnie zresztą), co mówi samo za siebie. Ja postaram się dorzucić do tego jeszcze 3 słowa…

Słowo 1: Pierwsze co zwraca na siebie uwagę to niesamowita delikatność i przejrzystość kompozycji, bo to, że całość jest bardzo melodyjna jest rzeczą oczywistą, przynajmniej dla mnie 😉 Newman zrobił tu dokładnie to, za co tak go kochamy – połączył tradycyjną orkiestrę z elektroniką. Jednak zrobił to w tak wielkim stylu, że aż trudno uwierzyć, jak wspaniale się te dwa elementy wspomagają i uzupełniają. I choć kompozycja sprawia wrażenie zrobionej po bożemu – zupełnie jakby napisano ją 50 lat temu – to aż trudno uwierzyć ile z tego zostało osiągnięte dzięki elektronicznym rozwiązaniom. Zresztą jeszcze trudniej przytoczyć tu jakiś konkretny przykład takiego mariażu, gdyż właściwie każda ścieżka zawiera jakiś elektroniczny wtręt, bądź została przepuszczona przez syntezator.

t_newman-4108311-1590000964Mimo iż czasem słychać co jest sztuczne, a co nie, to generalnie całość jest nie do poznania, jeśli idzie o elementy elektroniczne (szczególnie dla osób nieobytych). Tym bardziej, że – jak to zwykle u Newmana – na pierwszym planie słychać tradycję: sporo fortepianu, masa skrzypiec i wiolonczel, no i chóry, które stanowią jeden z głównych filarów kompozycji. Zresztą właśnie na chóry radzę zwrócić szczególną uwagę – nadają one całości zupełnie innego, majestatycznego wręcz wymiaru. Już w samym temacie głównym (którego najlepszą wersję słychać chyba w "The Church Of Glass") grają główną rolę, dosłownie wynosząc słuchaczy pod niebiosa. Newman skorzystał tu z usług dwóch grup – i tak utwór nr 8 został bezbłędnie odśpiewany przez La Chapelle Royale And Collegium Vocale, natomiast za chóralne partie ścieżek 1, 16, 25 i 28 odpowiada The Paulist Boy Choristers Of California. Oba zespoły kapitalnie podołały zadaniu, na czym ścieżka oczywiście tylko zyskała. W ogóle należy też pochwalić całą orkiestrację – mimo, iż zawsze stała ona u Newmana na wysokim poziomie (z kilkoma tylko wpadkami), to tu jest naprawdę cudowna. Każdy jeden instrument (a poza wiodącymi jest ich tu naprawdę sporo) otrzymał tu swój należyty szacunek.

Słowo 2: Mówiłem już o delikatności, toteż nie mogę ominąć innej ważnej zalety tej płyty. A jest ona niewątpliwie cholernie lekka, zarówno jeśli idzie o odsłuch, jak i stylistykę. Generalnie każda partytura ma jakieś ciemniejsze czy dramatyczniejsze momenty, które sprawiają, że inaczej się do nich podchodzi. Tu, pomimo kilku takich fragmentów ("Forgive Me" czy "Two Gambers") jest to zupełnie nieodczuwalne. Oczywiście żaden z tego minus – kompozycja tylko na tym zyskuje – niemniej jednak sprawa jest ciekawa. Naprawdę nie przypominam sobie innej, tak frywolnej w prowadzeniu i podejściu do kompozycji płyty, nawet jeśli idzie o Thomasa Newmana.

Zapewne dzięki temu czas tej pozycji zupełnie się nie dłuży, a muzyki można słuchać w nieskończoność. Z tego też powodu nie będę bawił się w wymienianie sztandarowych jej fragmentów, bo po prostu nie potrafię! Wszystkie utwory stoją na bardzo wysokim poziomie, a te kilka słabszych w odsłuchu pozycji tylko potwierdza jakość tych najlepszych. Nie mówiąc już o tym, że tu się po prostu tonie w dźwiękach i nie dzieląc na poszczególne utwory (i tak zresztą krótkie), słucha się ich aż do samego końca – tj. do momentu, w którym dochodzi nas głos Ralpha Fiennesa, odczytującego fragmenty powieści na motywach której nakręcono film. I jest to właściwie jedyny dodatek do kompozycji Newmana – są wprawdzie jeszcze dwa fragmenty klasyczne: "Os Justi" i "Blessed Be The God And Father", jednak oba stanowią czysto chóralne kompozycje, zaadaptowane bezbłędnie przez kompozytora. Sam Ralph także nie może być uznany za minus, gdyż aktor ma dobry głos i dykcję, czyta ciekawie i wciągająco, a nagranie zostało umieszczone dopiero na samym końcu płyty. Muzyka Newmana jest więc krystalicznie czysta w odbiorze także dzięki temu zabiegowi, za co oczywiście chwała wytwórni Sony.

Słowo 3: Jak wspomniałem wcześniej jest to ilustracja, którą często porównuje się z "Little Women". Rzeczywiście, obie ścieżki mają ze sobą sporo wspólnego (przykładowo utwór "Dutch Hazards" ma bardzo podobną melodię skrzypiec, co "Snowplay" z tamtej partytury, tyle, że dodatkowo zestawione z syntezatorami), jednak można to spokojnie zrzucić na karb stylu kompozytora. Nie bez znaczenia będzie także osoba reżyserki obu tych produkcji – Gillian Armstrong, która być może poprosiła o podobny rodzaj kompozycji. Jednakże wg mnie są to znacznie różniące się płyty. Przede wszystkim "Małe Kobietki" są wolne od wszelkiego rodzaju elektroniki, podczas gdy w "Oscar i Lucinda" odgrywa ona bardzo znaczącą rolę, nadając całości zupełnie nowego wymiaru. Dla mnie nie ma więc znaku równości jeśli idzie o podobieństwa (jedynie jakość jest taka sama, bo równie wysoka) i wszelkie porównania uważam za nadinterpretację ocierającą się o czepialstwo. Poza jednolitą dawką "Newmanizmu" i oczywistego czerpania z nurtu Americana (szczególnie z Coplanda) partytury te nie mają ze sobą nic wspólnego.

Posłowie: "Oscar and Lucinda" to bez wątpienia jedno z najlepszych dzieł, jakie wyszły spod ręki "młodego" Newmana. Wiele osób uważa, że jest to także jedna z lepszych kompozycji lat 90. I trudno się z tym nie zgodzić, gdyż partytura ta posiada wszystko, czego można oczekiwać od muzyki filmowej. Dlatego też bezapelacyjnie polecam ją każdemu. Zawód jest niemożliwy.

Autor recenzji: Jacek Lubiński
  • 1. Prince Rupert's Drop (Main Title)
  • 2. Throwing Lots
  • 3. Dutch Hazards
  • 4. Sydney Harbor
  • 5. Rumors
  • 6. The High Downs And The Sea
  • 7. Forgive Me
  • 8. On Justi – Anton Bruckner
  • 9. Six Rivers To Cross
  • 10. Two Gambers
  • 11. The Murder Of The Blacks
  • 12. Never Never
  • 13. Floorwashing
  • 14. Cards And Dogs
  • 15. One Obsessive
  • 16. The Church Of Glass
  • 17. Letters On The Mantel
  • 18. Odd Bod
  • 19. Prayer Wounds
  • 20. Leviathan
  • 21. Magic Boxes (White Man's Dreaming)
  • 22. The Other Compulsive
  • 23. A Broken Thing
  • 24. The Seduction Of Mrs. Chadwick
  • 25. Blessed Be The God And Father – Samuel Wesley
  • 26. Aqua
  • 27. The Caul
  • 28. Oscar And Lucinda (End Title)
  • 29. Excerpt From The Random House Audiobook – czyta: Ralph Fiennes
5
Sending
Ocena czytelników:
0 (0 głosów)

1 komentarz

  1. J.B.

    To chyba jedna z najbardziej emocjonalnych recenzji Mefisto, po prostu dziki szał 😉 Ale nie ma co się dziwić, to faktycznie fantastyczna ścieżka, pełna rozmachu i czystego piękna.

    Odpowiedz

Wyślij komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Asian X.T.C

Asian X.T.C

Rocznie na całym świecie powstaje mnóstwo filmów i nie mniej ścieżek dźwiękowych jest wydawanych na płytach. Zapoznawanie się z nimi wszystkimi jest z oczywistych powodów niemożliwe, dlatego nikt tak naprawdę nie wie ile arcydzieł i naprawdę świetnych ścieżek...

„Anna” i wampir

„Anna” i wampir

„Wampir z Zagłębia” – to jedna z najgłośniejszych spraw kryminalnych PRL-u lat 70. Niby schwytano sprawcę i skazano go na śmierć, ale po wielu latach pojawiły się wątpliwości, co pokazały publikowane później reportaże czy nakręcony w 2016 roku film „Jestem mordercą”....

Bullitt

Bullitt

There are bad cops and there are good cops – and then there’s Bullitt Ten tagline mówi chyba wszystko o klasyce kina policyjnego przełomu lat 60. i 70. Film Petera Yatesa opowiada o poruczniku policji z San Francisco (legendarny Steve McQueen), który ma zadanie...