Man of Steel – Deluxe Edition
Kompozytor: Hans Zimmer
Rok produkcji: 2013
Wytwórnia: WaterTower Music
Czas trwania: CD 1 - 56:49, CD 2 - 58:43 min.

Ocena redakcji:

 

Kolejny amerykański heros na koncie Hansa Zimmera. Tym razem ikoniczny, więc teoretycznie stanowiący nie lada wyzwanie, którego trudność ponownie potęgowała sława głęboko zakorzenionej w popkulturze ścieżki do kanonicznego obrazu sprzed lat. Jednak podobnie, jak w przypadku trylogii o Batmanie, porównanie ze wcześniejszą ilustracją nie ma sensu. Film Snydera ma zupełnie inne założenia estetyczne i posługuje się odmienną ekspresją, więc jego potrzeby deskrypcyjne znacznie różnią się od tych, jakie miało dzieło Donnera. „Man of Steel” to kino nowoczesne – poważne, pompatyczne, starające się realistycznie oddać nieprawdopodobną treść, choć, o dziwo, pozbawione umieszczanego teraz wszędzie humoru. Zimmer słusznie wszedł więc we własny korytarz twórczy, decydując się na odejście od tradycyjnie rozumianego heroizmu, bazującego na orkiestrze przełomu XIX i XX wieku.

 

zimmer-6841879-1590000958Każdy sprawny kompozytor zawsze stara się ustanowić jakąś dominantę stylistyczną partytury – oprzeć całość na kilku założeniach, które nadadzą muzyce specyficznego charakteru, korespondującego oczywiście z treścią filmu, a przynajmniej jego wymową. Zimmer zawsze potrafił uczynić swoje kompozycje wyrazistymi, choć niekoniecznie oryginalnymi. W serii o Mrocznym Rycerzu zrezygnował z lotnej, uderzającej tematyki na rzecz eksperymentów barwowych. „Człowiek ze stali” wpisuje się w ten nurt jego twórczości, choć melodycznie jest znacznie bogatszy, a kolorystycznie ma mniej do zaoferowania. Gwoździami programu miały tu być perkusja, gitary elektryczne i względnie ‘kosmiczna’ elektronika. O ile dwa ostatnie elementy faktycznie zwracają na siebie uwagę, to pierwszy stanowi spory zawód.

 

Decydując się na uwypuklenie elementu rytmicznego, Zimmer powinien zadbać o jego atrakcyjność – zwłaszcza, gdy miał ponoć do dyspozycji świetnych muzyków. Niestety, dominują proste podziały, w których role wszystkich wykonawców są w zasadzie zrównane. Fakt, że dość często występują grupy niemiarowe, ale przeważnie na ostatnią część taktu, jakby według stałego schematu (finał „Woad To Ruin” z „Króla Artura”). Wyjątki fragmentarycznie stanowią „Terraforming” i wyjęty z niego szkielet, stricte perkusyjny utwór „This Is Madness!”.

 

Gitary elektryczne nadają muzyce monumentalności, gdy wykorzystywane są w rockowo-popowej manierze (glissy, mocne, jakby odlatujące w przestrzeń uderzenia w długich wartościach). Szczególnie ciekawie działają w niektórych utworach akcji, na przykład w bardzo ‘starozimmerowskim’, aż zabawnym, „If You Love These People” (chór, typowa dla niego harmonia rodem z „Requiem” Mozarta). Szarpanie strun gitary basowej dodaje zaś niektórym frazom męstwa („Look In The Stars”, „Flight”). Staroświecka, ale adekwatna wydaje się też elektronika, przywodząca na myśl tekstury Vangelisa, Goldsmitha czy „Armageddon” Rabina/Gregson-Williamsa. Szczególnie fantastycznie wypada w „Launch” (krzycząca, świetlista), „Krypton’s Last” (ostinato w wysokim rejestrze i zmiennym układzie stereo) oraz „Are You Listening, Clark?”, gdzie przypomina odliczający do startu głos ludzki. Szkoda, że nie ma jej więcej.

 

Pozostała, złowroga i pulsująca, związana jest już ściśle z Generałem Zodem. Główny schwarzcharakter został zresztą opisany bardzo oszczędnie pociągłymi nutami basowymi obszernej sekcji dętej blaszanej i świdrującymi syntezatorami, co wydaje się dziwne w przypadku Zimmera, który zawsze przejawiał sporą inwencję przy tego typu postaciach. Przestaje to zastanawiać dopiero, gdy słuchacz uświadomi sobie, jak mało rozbuchaną oprawę dostał sam Superman. Fakt, że ciążyła nad Niemcem apologia williamsowskiej fanfary, ale będąc przecież dobrym tematykiem, mógł zdecydować się na mocny akcent melodyczny. Byłby w stanie napisać temat o silnym oddziaływaniu, być może porównywalnym z tym Big Johna, tylko przeniesionym w inne uniwersum.

 

Nie oznacza to jednak, że Człowiekowi ze stali kompozytor nie poświęcił dostatecznie dużej uwagi – wręcz przeciwnie, podarował mu aż trzy tematy, odzwierciedlające jego trzy oblicza: Kal-Ela, Clarka Kenta i Supermana. Zdecydowanie najlepiej wypada ten znamionujący jego pozaziemskie pochodzenie. Najmocniej wyeksponowany jest w utworze „Flight”, stąd nazwać go można tematem lotu/wyzwolenia. Dzięki szerokiemu ambitusowi, dużym skokom interwałowym oraz progresji wznoszącej, stanowi on udany pokaz siły i wolności. Temat Supermana jest natomiast mało zadowalający. „Man of Steel” może i jest nowoczesny, więc trudno wyobrazić w nim sobie williamsowski marsz, który już w „Superman Returns” Ottmana brzmiał nieco anachronicznie, ale to druga skrajność. Temat brzmi wręcz trochę tandetnie. Przywodzi na myśli „X-Men: First Class” czy nawet „Łowcę wampirów” Jackmana. Jego harmonia zdradza przy okazji mentalne zakorzenienie Hansa w Batmanie: funkcja I – VI stopień (tym razem obniżony, przez co brzmienie jest dość osobliwe). Różnicą jest też obecność trybu durowego, co czyni z Supermana ugładzonego Mrocznego Rycerza.

 

Ślady fanfary ma długi, podniosły temat, składający się z dwunutowych motywów, a osnuty na harmonii dwóch innych tematów: Supermana oraz lotu/Kal-Ela. Otwiera np. „Look To The Stars” i to on powinien zostać rozwinięty w kierunku motywu głównego. Ma w budowie dysonującą septymę wielką, którą Zimmer stosuje od czasu „Time” z „Incepcji”. Jego temat czołowy rozpoczyna przy okazji motyw Clarka Kenta, grany najczęściej na fortepianie – konwencjonalnym dla domowego ciepła instrumencie. Z kolei największe podobieństwo do TDK wykazuje ‘temat tajemnicy’ lub Jor-Ela (do niego zupełnie nie pasuje) – bardzo dobry, mimo swej prostoty. Enigmatyczny rysunek udanie współgra tu z pytaniami zagubionego Clarka, przypominając snucie się po bezkresach wszechświata. Zdecydowanie trafiona myśl melodyczna.

Na kilku chwytliwych konturach interwałowych (dodać można jeszcze pożegnalną wokalizę z „Goodbye My Son”), paru frapujących efektach dźwiękowych oraz sprawnie przeprowadzonej korespondencji i ewolucji tematycznej, którą docenia się raczej tylko intelektualnie, aniżeli czerpie z niej estetyczną przyjemność, kończy się lista przyjemności ze strony „Człowieka ze stali”. Poza tym jest to praca nużąca, napisana jakby bez natchnienia, z czystego poczucia obowiązku wobec przyjaciela (taka przysługa za parę milionów…), trochę zabarwiona obawami przed krytyką. Na pewno nie można jej jednak spychać w otchłań potępienia, co czyni wielu zachodnich recenzentów – zwolenników stagnacji i tradycyjnego brzmienia. Zimmer słusznie zilustrował film Snydera, działając wedle własnego zmysłu artystycznego. Napisał muzykę przemyślaną oraz w pełni funkcjonalną. Szkoda, że nie wykorzystał potencjału niektórych swoich pomysłów i nie zaufał sobie w kwestii tematycznej. Wszak każdy bohater, a zwłaszcza superbohater potrzebuje rozpoznawalnej nuty. Cóż, może w następnej części…?

 

P.S. W filmie wykorzystano też słynne „Ring of Fire" June Carter Cash, „Seasons" Chrisa Cornella oraz fragment „The Long Walk" z soundtracku do „The Hurt Locker" Marco Beltramiego i Bucka Sandersa.
Z kolei TUTAJ obejrzeć można krótki filmik o procesie powstawania całej ilustracji.

Autor recenzji: Andrzej Szachowski
  • 1. Look To The Stars
  • 2. Oil Rig
  • 3. Sent Here For A Reason
  • 4. DNA
  • 5. Goodbye My Son
  • 6. If You Love These People
  • 7. Krypton's Last
  • 8. Terraforming
  • 9. Tornado
  • 10. You Die Or I Do
  • 11. Launch
  • 12. Ignition
  • 13. I Will Find Him
  • 14. This Is Clark Kent
  • 15. I Have So Many Questions
  • 16. Flight
  • 17. What Are You Going To Do When You Are Not Saving The World?
3
Sending
Ocena czytelników:
0 (0 głosów)

12 komentarzy

  1. J.B.

    Niekoniecznie zgadzam się z krytyką warstwy perkusyjnej, a na pewno nie ze sformułowaniem, że Człowiek w porównaniu z Rycerzem „kolorystycznie ma mniej do zaoferowania”. No i znalazłem tu jeden pierwszorzędny temat – pojawiający się m.in. w „I Will Find Him” od drugiej minuty (filmu jeszcze nie wiedziałem, więc nie mam pojęcia, co ilustruje), spodziewam się, że to jeden z trzech tematów głównego bohatera, o których piszesz. Ja rozumiem, że to wszystko nieoryginalne („Look to the Stars” wygląda jak mieszanka Vangelisa i Enyi), ale od bardzo dawna nie miałem tyle czystej frajdy ze słuchania Zimmera. Cały Mroczny Rycerz wydawał mi się właśnie wymuszony, „Człowiek ze stali” to przy całej swej pompatyczności luzacki rajd, a ja nie oczekiwałem niczego więcej.

    Odpowiedz
  2. Unfinished

    Klasyczny, małowyraźny Zimmer. Ścieżka nie zasługuje na genialną okładkę

    Odpowiedz
  3. tomek

    może i recenzja dobra, ale napakowanie jej określeniami niezrozumiałymi dla 99,99% ludzi jest chyba próbą dowartościowania się jej autora

    Odpowiedz
  4. Przemek

    Niestety zgadzam się z przedmówcą. Nie mam zaplecza muzycznego za sobą więc zupełnie nie wiem o czym autor pisze używając fachowej terminologii. Recenzja wyszła dla specjalistów, niekoniecznie dla zwykłego słuchacza. Zaskakujące jest to, że muzyka w filmie sprawdza się rewelacyjnie. Temat Zoda bardzo mi się podoba. Nie mogę przestać go słuchać.

    Odpowiedz
  5. Mefisto

    Wersja Deluxe zdecydowanie za długa – jeden krążek w zupełności wystarcza. Co do samej muzyki, to nie jest jakaś super-duper faktycznie, niemniej pozytywnie się zaskoczyłem – w filmie wypada ok, ładnie się rozwija wraz z postacią, a jej surowość pasuje do obrazu.

    Odpowiedz
  6. Mr.Smith

    proponuję ,żeby każdy spróbował napisac muzykę do filmu,zobaczymy jacy wtedy wszyscy będą mądrzy w ocenianiu innych.

    Odpowiedz
  7. Mefisto

    Proponuję, żebyś spróbował napisać własną recenzję – zobaczymy, czy wtedy też będziesz taki mądry w komentowaniu.

    Odpowiedz
  8. Enkidu

    Czy ktoś może napisać, o które utwory Vangelisa chodzi, chętnie posłucham czegoś podobnego.

    Recenzja bardzo fajna.

    Odpowiedz
  9. Mefisto

    Chodzi raczej nie tyle o konkretne utwory, co o sam styl jego twórczości i rozwiązania, jakie w niej stosuje.

    Odpowiedz
  10. Slowik

    Jak dla mnie wolę tę muzykę w odłączeniu od filmu. Słuchałem jej jakiś czas przed wycieczką do kina i chociaż nic świeżego Zimmer tutaj nie zaprezentował, to potężne brzmienie tego soundtracku daje wstydliwą satysfakcję z słuchania go 🙂 W filmie niestety kompozycja moim zdaniem uwydatnia bardziej swoje wady niż zalety – brak jej oryginalności i kręgosłupa tematycznego które sprawiłyby, że nie gubiłaby się ona podczas seansu. Kiedy już pojawiają się jakieś motywy, są zbyt wprost ckliwe lub złowrogie i nieco karykaturują wydźwięk scen. Ogólnie film mnie znudził, moim zdaniem wyszło bardzo przeciętnie.

    Odpowiedz
  11. DanielosVK

    Tematy są nareszcie bardzo fajne, liryka jest niezła, ale nie prezentuje nic wielkiego, natomiast akcja to jakieś smutne nieporozumienie. Zwykła łupanina bez cienia emocji, ani jakiegokolwiek ciekawego pomysłu – poziom Jablonsky’ego i słabego Djawadego. Najgorsze jest to, że tej kaszaniastej akcji jest tutaj najwięcej. Gdybym robił sobie jakiekolwiek nadzieje co do tej muzyki to byłby zawód. Całe szczęście sobie nie robiłem.

    Odpowiedz
  12. Mr.Smith

    @ Mefisto ,w moim komentarzu nie było ani jednego negatywnego słowa na temat recenzji.

    Odpowiedz

Wyślij komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

„Anna” i wampir

„Anna” i wampir

„Wampir z Zagłębia” – to jedna z najgłośniejszych spraw kryminalnych PRL-u lat 70. Niby schwytano sprawcę i skazano go na śmierć, ale po wielu latach pojawiły się wątpliwości, co pokazały publikowane później reportaże czy nakręcony w 2016 roku film „Jestem mordercą”....

Bullitt

Bullitt

There are bad cops and there are good cops – and then there’s Bullitt Ten tagline mówi chyba wszystko o klasyce kina policyjnego przełomu lat 60. i 70. Film Petera Yatesa opowiada o poruczniku policji z San Francisco (legendarny Steve McQueen), który ma zadanie...

Halston

Halston

Roy Halston – zapomniany, choć jeden z ważniejszych projektantów mody lat 70. i 80. Człowiek niemal cały czas lawirujący między sztuką a komercją, został przypomniany w 2021 roku dzięki miniserialowi Netflixa od Ryana Murphy’ego. Choć doceniono magnetyzującą rolę...