Czy znacie termin „kłamstwo oświęcimskie”? Jest to zaprzeczanie faktu istnienia Holocaustu. Jednak dramat sądowy „Kłamstwo” dotyczy bardzo głośnego, brytyjskiego procesu o zniesławienie między profesor Deborah Lipstadt, a niejakim Davidem Irvingiem, wygłaszającym, że Holocaust nie był dziełem Hitlera. Dowcip polega na tym, że w tamtejszym prawie to pokrzywdzona musi udowodnić swoje racje. Ale film Micka Jacksona to zaskakująco kameralne, wręcz wyważone kino z mocną obsadą (Rachel Weisz, Timothy Spall, Andrew Scott, Tom Wilkinson) oraz przykład dochodzenia prawdy bez stosowania żadnych sztuczek czy emocjonalnego szantażu – same surowe fakty.
Tym większym zaskoczeniem wydawał się wybór kompozytora do tego filmu. A został nim sam Howard Shore, który ostatnio pojawia się w takich bardziej kameralnych produkcjach, jak „Jimmy P.” czy nagrodzone Oscarami „Spotlight”. „Kłamstwo” podtrzymuje ten trend i nie należało się po nim spodziewać jakichś fajerwerków. Ale czy to oznacza, że muzyka ta nie jest interesująca?
Początek jest zwodniczy – bardzo zwiewne, lekkie oraz delikatne „Atlanta 1994” ma w sobie masę ciepła, radości, a także pozytywnej energii. Ten fragment opisuje charakter profesor Lipstadt, osoby pełnej życia, sympatycznej oraz zaradnej. Ta melodia pojawia się parę razy (wyciszone „London 1998”, przyspieszone „All Rise”), stanowiąc silny fundament całej muzyki.
Ale im dalej w las, tym jest bardziej mrocznie, ponuro i smutno. Coraz mocniej swoją obecność zaznacza wiolonczela oraz nakładające się na siebie smyczki („Denial”, „The Letter”). Można odnieść wrażenie, że słuchamy „Milczenia owiec”, co nie byłoby skojarzeniem wziętym z powietrza. Ten ciężar jest absolutnie zrozumiały, ze względu na tematykę, ale też – co wprawiło mnie w konsternację – jest bardzo silny emocjonalnie. Końcówka utworu tytułowego, gdzie smyczki wręcz mrowią się (podobnie w „The Letter” oraz „Return to London”) czy oparte na niemal cichym fortepianie „A 1995 Pommard” dają pod tym względem naprawdę mocnego kopa.
To tylko jedna twarz tej muzyki. Drugą są bardziej dramatyczne fragmenty, gdzie mamy choćby wizytę w Auschwitz („The Steps” z anielską wręcz wokalizą) czy kluczowe momenty procesu (wsparte klarnetem, elegijne „Professor Van Pelt”). Najmocniej w pamięć zapada grane tylko przez fortepian, wspomniane wyżej „A 1995 Pommard”. Reszta muzyki jest zaskakująco spokojna (elegijne „Conspiracy of Good”, melancholijne „Krakow Square”). Dopiero na sam koniec kompozytor podnosi temperaturę i dodaje trochę triumfalnego charakteru z delikatną trąbką w tle („The Judgement”).
„Kłamstwo” nie zaskakuje niczym, czego byśmy już nie znali z dorobku Howarda Shore’a. Lecz, ku mojemu zdumieniu, ta muzyka bardzo dobrze sprawdza się na ekranie, podkręcając wrażenia. Ładna, delikatna, ale też, paradoksalnie, o wielkim ładunku emocjonalnym. I za tę sprzeczność charakteru otrzymuje ode mnie mocne trzy z plusem. Nie kłamię.
0 komentarzy