Alienista
„…pasuje do mrocznego klimatu serialu…”
Kryminały w stylistyce retro ostatnimi czasy są strasznie popularne. Ale pod terminem retro mam na myśli produkcje osadzone w wieku XIX. „Ripper Street”, „Copper”, a teraz produkcja TNT „Alienista”. Adaptacja powieści Carsona Carra skupiona jest na śledztwie w sprawie seryjnego mordercy dzieci, prowadzonym przez trójkę bohaterów – tytułowego alienistę (dziś się mówi: psychiatra) doktora Laszlo Kreizlera, ilustratora nowojorskiej gazety Johna Moore’a oraz pracującą w policji Sarę Howard, sekretarkę komisarza Theodore’a Roosevelta. Brudny, mroczny klimat, skomplikowana intryga pełna układów władz z półświatkiem i socjetą oraz początki psychiatrii – to oferuje serial wyprodukowany przez Cary’ego Fukunagę.
Produkcja otrzymała dwa sezony (tyle było powieści o alieniście), ale ja zajmę się tylko muzyką z pierwszego. Odpowiada za nią wznoszący się wówczas na wysokiej fali Rupert Gregson-Williams, opromieniony sukcesem „Przełęczy ocalonych”, odpowiedzialnej za renesans jego kariery. Sam score bardzo przypomina to, co słyszeliśmy w „Ripper Street” czy „The Knick”, które sam zainteresowany wymienił jako inspirację. Innymi słowy: bardzo współczesne brzmienie przesiąknięte elektroniką oraz śladową ilością żywych instrumentów.
Zadaniem nut było budowanie mrocznego nastroju oraz klimatu idącego czasami w stronę horroru. I muszę przyznać, że na ekranie to się sprawdza, choć przez większość czasu ta ilustracja jest delikatnie namalowanym tłem. Zgrabnie buduje suspens oraz pokazuje ciemną stronę Nowego Jorku. Trudno tu jednak mówić o jakiejkolwiek bazie tematycznej – przynajmniej na albumie.
Co nie znaczy, że ich nie ma. Jeden jest przypisany tytułowemu bohaterowi w „Dr. Laszlo Kreizler”. Powolne dźwięki fortepianu zmieszane z mrukliwym, brzdąkającym tłem (plus świszcząca elektronika) oraz wolnymi smyczkami – nabierającymi z czasem większej siły – pokazują jego fascynację ludzką psychiką. Szczególnie jej mroczną stroną. Ten mrok jest bardziej odczuwalny w utworze poświęconym Sarze Howard. „Sarah” opiera się smyczkach, brzmiących jakby zostały zniekształcone, i z czasem ulega zapętleniu, co tworzy niemal oniryczną atmosferę. Równie wyciszone jest „Eyes and Tongue”, z przewijającą się w tle anielską wokalizą i delikatnym fortepianem. Jednak dalej klimat się zmienia (dochodzi tykająca perkusja), pędząc na złamanie karku z ambientem za plecami.
Są jednakże pewne próby urozmaicenia materiału, polegające na zdynamizowaniu tempa – jak w skocznym „Streets of New York”, mocno przypominającym fragmenty „Ripper Street” (głównie wejścia smyczków), przyspieszone „trzaski” w krótkim „Roundsman” czy w innych fragmentach action score’u pokroju „On the Case” lub „Closing In”. Można jeszcze wychwycić „przemieloną” wiolonczelę w ambientowym sosie (niepokojące „Brooklyn Bridge”), ocieżałą perkusję („Closing In”) czy poruszające solo skrzypiec w „Irish”. To są jednak chwyty tak znajome, że nawet lekko zmodyfikowanie nie robią wielkiego wrażenia. Aczkolwiek to właśnie one najbardziej wyróżniają się na albumie.
Albumie trwającym ponad godzinę, w dodatku z pomieszaną tracklistą, gdzie temat z czołówki pojawia się… na końcu. Z tego chaosu da się wyciągnąć wiele wartych przesłuchania utworów, jak bardzo minimalistyczna „Mary”, której nie powstydziłby się Nick Cave z Warrenem Ellisem. Generalnie nie jest to zła muzyka. Pasuje do mrocznego klimatu serialu, lecz samoistnie nie daje aż takiej satysfakcji, a i brakuje jej oryginalności. Tym bardziej nie dziwi fakt, że maestro nie wrócił do pracy nad drugim sezonem „Alienisty”.
0 komentarzy