„C.K. Dezerterzy” to jedna z najlepszych polskich komedii lat 80. Januszowi Majewskiemu udało się połączyć koszarowy humor, wyborne aktorstwo, wierne odtworzenie realiów I wojny światowej oraz absurdalność biurokracji. Film był tak dużym hitem, że już w III RP reżyser postanowił nakręcić sequel. Tym razem akcję osadzono w II WŚ, a głównym wątkiem został napad na bank dokonany przez żołnierzy AK oraz Kanię. Niestety, w tym przypadku sprawdziło się porzekadło, że drugi raz nie wchodzi się do tej samej rzeki. Próba zrobienia „Złota dla zuchwałych” skończyła się porażką – humor jest wymuszony, gwiazdorska obsada nie błyszczy i ciągnie się to wszystko w nieskończoność.
Nie zawiodła za to muzyka. Do pierwszej części skomponował ją Węgier, Gyorgy Selmeczy, który potem już nie pisał dla kina. Ale ponieważ „Złoto…” jest produkcją w pełni polską, Majewski zatrudnił najlepszego z najlepszych – Michała Lorenca. I znowu… wydanie jego ilustracji jest nie chronologiczne, co stanowi niechlubny standard. Na szczęście nie powinno to przeszkadzać w czerpaniu przyjemności z płyty.
Tym razem kompozytora wsparła Warszawska Opera Kameralna pod batutą Tadeusza Karolaka oraz grający muzykę etniczną zespół DesOrient w składzie: Małgorzata Szarlik-Woźniak (skrzypce), Marta Stanisławska (bębny, cymbały), Klaudiusz Baran (akordeon), Bogdan Kupisiewicz (mandolina, flet), Mariusz Puchłowski (flet), Robert Siwak (perkusja) i Michał Woźniak (kontrabas). Ta mieszanka musiała zadziałać – na ekranie muzyka mocno się wybija.
Jej siłą napędową i znakiem rozpoznawczym jest wojskowy marsz, który pojawia się aż trzykrotnie. Zbudowany jest on w bardzo prosty sposób – werblowa perkusja, flet, trąbka i smyczki tworzą lekką i przyjemną melodię, która pod koniec wybrzmiewa z rozmachem. Za drugim razem, w „Marsz retro” słychać już inną melodię, w wolniejszym tempie – wybijają się flety, dzwonki, trąbka oraz dołączające w drugiej części heroiczne smyczki. Z kolei trzeci marsz to repeta pierwszego.
Lorenc proponuje przy tym odpowiednio zróżnicowaną ścieżkę, w której dzieje się dużo. Pojawia się obowiązkowy motyw żydowski (związany z postacią Habera i jego córki) – powoli rozgrywany, z charakterystycznie brzmiącymi skrzypcami, fletem i rodzajem tamburynu. Ciekawym zabarwieniem jest też okraszona miejskim folklorem melodia z „Tango Pausen”, gdzie werblowa perkusja towarzyszy powolnemu akordeonowi. Motyw ten związany jest z cwaniakiem Rudym i pojawia się jeszcze w brawurowym „Czerniakowskim tangu”, w którym słychać również cymbały.
Nie mogło zabraknąć przy tym muzyki akcji związanej z napadem oraz ucieczką z łupem. Cały action score zaczyna się już od utworu drugiego, w którym pojawiają się podniosłe smyczki i łagodne perkusjonalia – to obietnica wielkiej przygody. Są też mroczniejsze fragmenty, które mają budować napięcie i sprawdzają się głównie na ekranie. Takie na pewno są: smyczkowo-perkusyjna „Podróż do banku”, utrzymana w tonie walca „Parada Hitlerów”, czy ubarwione fagotem i dętymi drewnianymi „Zatańczmy to Edwardzie”.
Typowo ilustracyjne fragmenty dominują w środkowej i finałowej części płyty, jaka często przypomina stylistyką „Psy”, co słychać chociażby w dramatycznym „Pościgu” (ciężkie dęciaki i horrorowe smyczki zmieszane z kotłami), otwierającym film „Peruki i okulary” czy „Windą do getta” z niepokojącymi skrzypcami w tle.
Wspomniane wcześniej ułożenie materiału działa raczej na plus, choć i tak w „Złocie…” panuje pewien dźwiękowy chaos, który potrafi znużyć. Na szczęście Lorenc pamięta jeszcze, jak pisać chwytliwe melodie, które będą czymś więcej, niźli zwykłą tapetą. Może przeszkadzać (typowy dla tego kompozytora) action i underscore, który jednak tylko potwierdza nieprzeciętny talent Lorenca do kina gatunkowego.
A pan Michał Lorenc kończy dziś 60 lat, myślałem, że może będzie jakaś informacja na stronie może jakaś niespodzianka w postaci wywiadu z jubilatem, konkursik…
Czekamy na 66 🙂
I to jest argument:-) Pozdrawiam