Nigdy nie przypuszczałem, że Klaus Badelt kiedykolwiek zdoła mnie zachwycić. To nazwisko zazwyczaj kojarzyło mi się wyłącznie z Media Ventures i Hansem Zimmerem, a więc fabryką bardzo charakterystycznej muzyki akcji, za którą nie przepadam. Także jego solowe projekty ze słynnymi "Piratami z Karaibów" jakoś do mnie nie przemawiały. Jednak wystarczyła jedna ścieżka dźwiękowa, aby moja obojętność względem poczynań Badelta znacznie stopniała. Swoją muzyką do "Przysięgi" kompozytor ten wywołał spore poruszenie w środowisku miłośników muzyki filmowej, oto bowiem powstała partytura, obok której nie można przejść obojętnie. Młody, niemiecki kompozytor stworzył coś, na co nikt nie było przygotowany – świetną muzykę.
Sporym zaskoczeniem było już samo zatrudnienie Klausa Badelta do tej chińskiej superprodukcji. Dotychczas przy tego typu filmach – niezwykle malowniczych baśniach opartych na azjatyckich legendach – zatrudniani byli rodzimi kompozytorzy. Czy to był "Przyczajony tygrys, ukryty smok", "Hero" czy "Dom latających sztyletów" muzyką zajmowali się azjaci. Nagle do tej grupy dołączył ni stąd ni zowąd Niemiec, mieszkający w Los Angeles. Można się tylko domyślać powodów, dla których chińscy filmowcy zdecydowali się na ten krok, jednak ostatecznie ich decyzję można uznać za bardzo dobrą. W każdym razie była ona zbawienna dla Klausa Badelta, który stworzył w ten sposób – jak na razie – dzieło swojego życia.
Jak już wspominałem "Przysięga" jest kolejną baśnią, nakręconą z wielkim rozmachem przez azjatów. Mamy tutaj latających wojowników, piękne scenografie, przebogate kostiumy, liczne sceny walk no i oczywiście zwyciężającą wszystko miłość. W mojej opinii film ten nie należy do zbyt udanych. Mimo wielkiego potencjału i środków, powstał obraz bardzo niespójny, trochę kiczowaty i męczący. Bardzo teatralna gra aktorów nijak współgra tutaj z rozmachem efektów specjalnych, scenografii i… muzyki. To zdaje się być jedyna wada dzieła Badelta. Skomponował on ścieżkę dźwiękową o niebo lepszą od samego filmu. W pewnym sensie można nawet powiedzieć, że jego muzyka do niego nie pasuje. Mimo że słuchając jej z płyty doskonale można wyobrazić sobie niezwykłą historię głównych bohaterów, to w połączeniu z obrazem wywołuje raczej mieszane odczucia. Ta bardzo teatralna i ekspresyjna gra aktorów nieco kłuci się z potężną partyturą Badelta. Wszystko to sprawia, że muzyki tej o wiele lepiej słucha się z płyty, niż podczas projekcji filmu. Zresztą nie wiedzieć dlaczego ginie ona gdzieś w natłoku efektów dźwiękowych, co raczej nie powinno się zdarzać. Być może wynika to z innego podejścia chińskich filmowców do rzemiosła filmowego, innych technik udźwiękawiania i montażu..?
Styl muzyki skomponowanej, przez Badelta, nie jest żadną oszałamiającą rewolucją, jeśli chodzi o tego typu kino. Dominują harmonie i instrumenty kojarzące się jednoznacznie swoim brzmieniem z kulturą Chin. Wszystko to jest oprawione w potężne, orkiestrowe ramy i ukształtowane w piękne tematy. Bardzo istotne jest tutaj świetnie współbrzmienie wszystkich tych elementów. Tak naprawdę trudno powiedzieć, że jest to wyłącznie etniczna partytura, ale jednocześnie daleko jej do wszystkiego, co do tej pory słyszałem, jeśli chodzi o klasyczne ścieżki dźwiękowe. Badelt łączy najróżniejsze motywy, brzmienia i harmonie bardzo ciekawy i unikalny sposób. W to wszystko włącza się jeszcze gdzie niegdzie odrobina tego niezwykle charakterystycznego stylu Media Ventures i otrzymujemy naprawdę niezwykłą muzykę. Jedną z głównych zalet tej ścieżki dźwiękowej jest właśnie to, że Badeltowi udało się w dużym stopniu uwolnić od tego topornego i oklepanego brzmienia MV. Tutaj pojawia się ono niemal wyłącznie pod postacią przeciągłych basów, będących podstawą większości kompozycji. Na tym jednak wpływy grupy Zimmera się kończą. Dzieło Badelta jest bardzo świeże i niezmiernie pasjonujące, patrząc zarówno przez pryzmat brzmienia jak i formy. Tak naprawdę nie ma tutaj utworów, które jakoś znacząco odstawałyby od ogólnego poziomu płyty. Każda kompozycja zdaje się być takim oddzielnym rozdziałem opowieści, jaką jest cały album. Każda z nich ma te trzy podstawowe elementy, czyli początek, rozwinięcie i zakończenie. Sprawia to, że mimo nieprzeciętnej długości, płyty słucha się z ciągłym zainteresowaniem.
Bardzo ciekawa jest także sama konstrukcja krążka. Zamieszczone na nim utwory nie są w chronologicznym porządku – trudno znaleźć tutaj też jakiś klucz, według którego decydowano o ich kolejności. Zapewne twórcy albumu starali się tak porozkładać akcenty, aby te ponad siedemdziesiąt minut muzyki zbytnio nie nudziło. W mojej opinii udało się im to znakomicie. Poza tym można zauważyć, że wszystkie kompozycje, które się tutaj pojawiają dzielą się na dwie grupy: tematy i ich aranżacje. Takie kompozycje jak, "Kunlun, the Slave", “Qingcheng, the Princess", “Guangming, the General", “Wuhuan, the Duke", “Guilang, the Assassin" to tematy głównych bohaterów filmu. Mamy także temat miłosny ("Love Theme"), przewodni ("Wuji – MainTheme") i kilka drobnych motywów konkretnych miejsc ("Snow Country"). Z kolei pozostałe kompozycje to na ogół wariacje wszystkich tych tematów i ich kolejne aranżacje, napisane do konkretnych scen filmu. Tym sposobem w "Princess Kite" – jednym z najlepszych utworów na płycie – pojawia się właśnie świetne połączenie kilku z tych tematów (Kunluna, Księżniczki i Wuhuana… ). Na tej właśnie zasadzie zbudowana jest znacząca część underscore i action-score w "Przysiędze". Nie ma tutaj żadnych bezkształtnych dudnień czy pojękiwań, które zazwyczaj w filmach wypełniają sceny akcji czy zwiększonego napięcia. Badelt stara się w takich momentach zachować melodyjność i rytmikę, dzięki czemu jego muzyka staje się bardziej urozmaicona i ciekawsza niż to zazwyczaj bywa. Taka koncepcja ilustracji muzycznej filmu bardzo przypomina mi między innymi "Władcę pierścieni" Howarda Shore. Być może nie jest porównanie do końca współmierne, ale pokazuje, że Badelt podszedł to tego projektu z wielkim zapałem i bardzo dobrym planem, pasującym do tak epickiego obrazu jakim miała być "Przysięga".
To, co charakteryzuje te wszystkie znakomite tematy, które się tutaj pojawiają to przede wszystkim ich niesamowity rozmach i obrazowość. Klaus Badelt nie poprzestaje na kilkunutowych motywach, ale tworzy naprawdę rozbudowane i złożone tematy. W dodatku świetnie charakteryzują one przyporządkowane sobie postaci i miejsca. Temat generała Guangming jest bardzo muskularny, pompatyczny i wyniosły. Z kolei temat Kunluna wykonywany na skrzypcach, które brzmią bardzo tajemniczo i egzotycznie, obrazuje niewiadome pochodzenie tego niewolnika… Każdy z tych tematów można interpretować przez pryzmat postaci, którym są przypisane. Każdy z nich jest bardzo przemyślany i tym samym niezwykle ciekawy. Jeśli do tego doda się nietuzinkowe brzmienie i formę, powstaje naprawdę świetna muzyka.
Trudno jest porównywać tę ścieżkę dźwiękową do innych tego typu. Ma ona w sobie coś z liryki "Przyczajonego tygrysa, ukrytego smoka", ale też patosu i rozmachu "Władcy Pierścieni" oraz pompatyczności "Hero". Sporo jest tutaj emocji, uniesień i momentów wciskających w fotel. Obok monumentalnych przyśpieszeń orkiestry znajdziemy liryczne solówki skrzypiec i egzotyczne wokalizy. W tej niezwykle przemyślanej i solidnej koncepcji całej muzyki można znaleźć też drobne smaczki – zaskakujące zmiany harmonii, tempa – które nadają jej niezwykłego czaru. To naprawdę niesamowite, że Badelt musiał udać się na drugi koniec świata, żeby pokazać swoje prawdziwe umiejętności i stworzyć tę zapierającą dech muzykę. Osobiście taką wyjazdową "kurację" zaleciłbym wielu kompozytorom w Hollywood… Szkoda tylko, że mimo tej dalekiej i niezwykle inspirującej podróży, w "Posejdonie" Badelt znów wraca do partytur potocznie zwanych "waterfall score" – a więc ścian dźwięku mających uchodzić za muzykę… ale to już temat na inną dyskusję. Najważniejsze jest to, że chińscy filmowcy, zatrudniając Badelta do "Przysięgi" dali mu mnóstwo wolności i możliwości, z których w pełni skorzystał. To bez wątpienia jedna z najlepszych partytur filmowych roku 2005, którą gorąco polecam – ta muzyka naprawdę zachwyca…
0 komentarzy