„…nie pozwala o sobie zapomnieć…”
O tym, że na polskie seriale się narzeka wiadomo nie od dziś. Nie oznacza to jednak, iż nie ma dobrych produkcji na mały ekran z naszego podwórka. Ale trzeba szukać gdzieś poza TVP. Na przykład w HBO, gdzie znajduje się trzysezonowa „Wataha”. Oryginalna, sensacyjna historia opowiadająca o działaniach Straży Granicznej na terenie Podkarpacia skupiona jest na postaci kapitana Wiktora Rebrowa. A cała historia zaczyna się od wysadzenia strażnicy oraz śmierci wszystkich strażników. Wszystkich oprócz Rebrowa, który staje się głównym podejrzanym w sprawie. Całość ma lekko westernowy klimat, wciągającą tajemnicę, napięcie, mocne dialogi, wyraziste postacie oraz świetne aktorstwo.
Do elementów pomagających w budowaniu klimatu na pewno wpisuje się także ilustracja muzyczna. To zadanie zostało przydzielone Łukaszowi Targoszowi, co tylko początkowo wydaje się dziwną decyzją. W końcu pracujący przy pierwszym sezonie serialu reżyser Michał Gazda i producent Artur Kowalewski znali się z kompozytorem ze „Świadka koronnego” oraz jego serialowej wersji „Odwróceni”, które były pierwszymi pracami Targosza jako autora muzyki filmowej. Mało tego, muzykę ze wszystkich trzech serii wydał Kayax (wytwórnia wokalistki Kayah – na razie to jedyna muzyka filmowa w ich katalogu), co mnie bardzo zaskoczyło. A jak sprawuje się kompozycja?
Jej zadanie było proste, czyli budowanie atmosfery i napięcia. Można więc było spodziewać się sampli oraz elektroniki, co jest podstawowym narzędziem nadwornego kompozytora Patryka Vegi. Ilustracja jest minimalistyczna, ale kiedy się pojawia, nie pozwala o sobie zapomnieć i otrzymuje bardzo dużo przestrzeni na ekranie. Zaś zebrana na albumie daje wiele frajdy podczas słuchania. Aczkolwiek całość jest skupiona tylko na dwóch tematach: dramatycznym oraz Rebrowa.
Obydwa te utwory brzmią bardzo podobnie, choć jest pewna różnica. Są plumkające dźwięki cymbałów, coraz bardziej uderzająca perkusja, sample ubarwiające tło oraz pojawiające się pod koniec melodii dźwięki wiolonczeli. Fragment ten (lekko modyfikowany) stanowi gros ścieżki, tworząc jej bardzo spójny klimat („Opening”, „Mountain Meeting”).
Za to w motywie Rebrowa („Wiktor Rebrow Theme”) zmienia się nie tylko kolejność instrumentów (tutaj wszystko zaczyna się od smyczków), lecz także pojawia się wokaliza wraz z fortepianem, podkreślając wrażliwsze oblicze postaci. Bywa bardziej niepokojąco („Rebrow Dreams” z dominującymi smyczkami oraz dramatycznym finałem czy zmieniający ton „Mountain Meeting”) i poruszająco (oparta niemal wyłącznie na wiolonczeli „Marta”). I nawet miejscami czuć tutaj troszkę inspirację… Michałem Lorencem, jak w „Alive”, gdzie na pierwszy plan wchodzi wokaliza, wiolonczela oraz cymbały. Jest też bardziej liryczna wersja grana na smyczki i fortepian w „Alsu & Rebrow”.
A skoro jesteśmy na pograniczu, to nie może zabraknąć muzyki akcji. Na albumie pojawia się dość późno, choć wcześniej kompozytor daje już pewne jej sygnały w postaci początku „Rebrow Dreams”. Równie nerwowe jest „Cold River of Lipsk” ocierające się o styl Harry’ego Gregsona-Williamsa, gdzie perkusja przyspiesza, atakując razem z cymbałami oraz loopami. Tak samo jest z pulsującym, wręcz bombastycznym „Refugees Camp”, okraszonym chórem „Tatiana Barkova” czy kolosalnym pod względem czasowym „See You Again”, w którego drugiej połowie wskakuje perkusja oraz chór.
Na osobny akapit zasługują jeszcze piosenki bieszczadzkiego zespołu Tołhaje. Utwory tej grupy pojawiają się głównie w napisach końcowych każdej serii, tworząc mieszankę folku z bardziej współczesnymi instrumentami. Klimatem przypominają utwory zespołu Percival do trzeciego „Wiedźmina” czy Południc w serialu „Kruk”. I każdy z tych utworów jest inny: od rozpędzonej „Watahy”, skręcającej ku jazzowi „Kołysance”, bardziej tradycyjnego „Czerwena róża trojaka” i lekko bluesowego „Oj pod lisom zeleneńkym” (dwa ostatnie brzmią tak, jakby nagrano je już wcześniej). Na sam koniec zaś dostajemy koncertową suitę pochodzącą z krakowskiego Festiwalu Muzyki Filmowej z 2015 roku.
Choć czas trwania płyty jest spory, „Wataha” pozostaje bardzo spójnym, klimatycznym dziełem. Mieszanką etniczności oraz bardziej współczesnego grania, pokazującą troszkę inne oblicze Targosza. Nie ma tutaj aż tak wiele ilustracyjnej tapety, czego można się było spodziewać po kryminale z elementami thrillera. Zaś sam album zawiera najważniejsze utwory ze wszystkich sezonów serialu. Aż chciałoby, żeby więcej muzyki z naszego podwórka wydawano, bo jest co umieszczać na kompakcie albo streamingu.
0 komentarzy