Dzika noc
Co stanie się kiedy połączymy „Kevina samego w domu” i „Szklaną pułapkę”, a głównym bohaterem uczynili… świętego Mikołaja? Taki szalony pomysł postanowił zrealizować norweski reżyser Tommy Wirkola w swoim nowym filmie „Dzika noc”. Jak w klasyku McTiernana mamy uzbrojonych po zęby zbirów, rodzinę wziętą jako zakładników oraz skarbiec z kupą forsy. A także zmęczonego życiem protagonistę, stającego się bohaterem mimo woli. Do tego mamy jedyną wierzącą w roznoszącego prezenty brodacza w czerwonym wdzianku, co będzie bardzo istotne. Wszystko polane bardzo czarnym humorem oraz brutalnością godną slasherów.
W tym całym wariactwie musiała odnaleźć się muzyka, za którą odpowiada Dominic Lewis. Kompozytor w jednym roku ogarnął aż dwa filmy świąteczne (ten i „Spirited”), ale obydwa różne jak dzień i noc. Tutaj mamy do czynienia ze świątecznym filmem akcji, więc musi być jednocześnie zachowany klimat (choinka, Mikołaj, prezenty itp.), z drugiej suspens oraz pompująca adrenalina. Więc jak to ugryźć?
Anglik postanowił nie kombinować i postawić na świąteczną atmosferę. Czyli jest cieplutko, lirycznie oraz bardzo konwencjonalnie. Pojawiają się obowiązkowe dzwoneczki, cymbałki, delikatne smyczki i dęciaki. Celebracja jest obecna od początku (powoli rozkręcający się „Spewtiful”), a nawet pojawia się na początku bardzo elegancki jazz („Tink a Ling Ding Dong”, „Jingle Bells”). Twórca chętnie wykorzystuje i aranżuje tradycyjne pieśni o tematyce bożonarodzeniowej (m.in. „We Wish You a Merry Christmas” w „Cookies & Brandy” czy fragment „Silent Night” w dramatycznym „Violent Night”), jednak ten zabieg nie sprawia wrażenia wymuszonego elementu. Czymś, co musi być, bo są Święta.
Takie „świąteczne” akcenty pojawiają się także w muzyce akcji. Tutaj w powietrzu czuć zarówno dźwięki znajome z serii „Kingsman”, ale także gdzieś czuć intensywność Alana Silvestriego. Być może to skojarzenie wydaje się na wyrost, jednak Lewis strzela z mocnych dział. Rozpędza smyczki z dęciakami, dodając kotły jak na początek „Baah Humbug Motherf**ker”, gdzie dalej zgrabnie wplata flety w spokojniejszych chwilach, by w finale zmieszać łagodne dźwięki świąteczne z perkusją i kotłami. Intensywniejsze „Fight Lights” pędzi na złamanie karku, a w jednej chwili smyczki jednocześnie są szybkie i wolne w rytm kotłów. Czy marszowe werble jak w przypadku „Snow Way Out” lub przyspieszającego na początku „Empty Stocking”.
By jeszcze dać kopa, pojawia się nawet chór w bardzo mrocznym, organowym „Nicumond the Red”. Ale z tym chórem jest inaczej niż myślicie. Bo kompozytora nie stać było na zatrudnienie chóru czy grupy wokalistów. Więc wszystkie partie wokalne wykonał… sam Lewis, nakładając je na siebie w trakcie miksu. Różnicy nie słychać, co świadczy o dobrze wykonanej robocie. „Chór” jeszcze powraca w epickim „Winter’s Night”, które spokojnie znalazłoby się w jakimś wysokobudżetowym kinie akcji oraz bardziej emocjonalnym „Violent Night”.
A im bliżej końca, Anglik jeszcze bardziej szaleje, szczególnie jak Mikołaj zostaje skonfrontowany z oddziałem komandosów. Pozornie wolne „Season’s Beatings” miesza niepokój (cięższe dzwonki i dęciaki) z odrobiną heroizmu pod koniec. Jowialność z mrokiem znowu tańczą w „Filthy Animals”, mocno inspirowanym… „Kevinem samym w domu” czy okraszonym uroczymi wokalizami (nawet brzmiącymi niczym puszczone ze starej płyty) kapitalnym „Feliz Navi-Dead”.
Po „Violent Night” nie spodziewałem się niczego szczególnego. A dostałem zarówno świąteczną atmosferę zmieszaną z wysokooktanową akcją, co stworzyło prawdziwą petardą. Epicka, magiczna oraz bombastyczna hybryda, mająca ogromny potencjał na zostanie świątecznym klasykiem. I nawet ta (świadomie) tandetna piosenka napisana pod napisy końcowe –„Santa Claus Has Had Enough of Christmas” jest w stanie wywołać radość na twarzy. Czyżby to miałby zostać nowy świąteczny klasyk? Czas pokaże, a ze swojej strony daje cztery prezenty z worka Czerwonego.
Świetny, wciągający film dostarczający mnóstwo frajdy z oglądania i przy tym dosyć świeży w gatunku christmasowej akcji. Muzyka w nim robi swoją robotę i przy tym nie ogląda się na topowe w gatunku twory. Mimo skromnego budżetu dało się tu ugrać mocarną, charakterną oprawę z wieloma smaczkami. Polecam!