Porwanie jest zawsze nieprzyjemnym zdarzeniem dla rodziny uprowadzonej osoby. Jednak dla głównego bohatera „Tragedii człowieka śmiesznego” jest szansą na wyrwanie się z finansowych tarapatów. Ale film Bernardo Bertolucciego to bardziej dramat psychologiczny, niż kino stricte sensacyjne. Być może dlatego spotkało się z dość chłodnym odbiorem w porównaniu do jego poprzednich produkcji. Z tego filmu najbardziej zapamięta się naprawdę dobre aktorstwo oraz muzykę.
Za tą ostatnią odpowiada sprawdzony już wcześniej przez reżysera Ennio Morricone. I trzeba przyznać, że potrafi zbudować odpowiedni klimat dla całości, sięgając po znane w swoim arsenale patenty. Jednakże ze względu na tematykę, jest to muzyka mroczna, mało przyjemna i przebojowa. Szkieletem tego dzieła są dwa motywy. Pierwszy pojawia się już w otwierającym całość utworze tytułowym i związany jest z głównym bohaterem. To pełna melancholii, wytworzonej przez akordeon, ale też niepozbawiona ironii oraz zgrywy (niemal "cyrkowy" fortepian) – najlepiej wybrzmiewa w „Mungendo Verdi”.
Drugi temat związany jest z jego żoną, Barbarą. Spokojny, bardzo delikatny fortepian wspierany przez grający na niskich tonach flet dodają liryzmu i odrobiny spokoju (najbardziej słychać to w „Pour Barbara” oraz „Ancora Pour Barbara”). Niby już wcześniej słyszeliśmy u Włocha podobne rozwiązania (a w zasadzieto później, gdyż nuty Barbary były podwaliną pod temat śmierci z „Nietykalnych” De Palmy), ale to i tak highlighty całego wydawnictwa.
Ponieważ ważny jest wątek porwania, to muzyka musiała również budować napięcie. O ile na ekranie sprawdza się to naprawdę dobrze, tak już poza nim jest niestety mniej przyjemne. Nerwowe, niemal horrorowe smyczki („Sensa Indizi” czy, bardziej skoczne, „Gil Strozzini Hanno Sempre Freddo”), wolno grający fagot z mandoliną („Una Letter Via Aerea”), cichy i monotonny fortepian („Finale Interroto”) mogą sprawić odbiorcy problem, nawet mimo krótkiego czasu trwania albumu. Dodatkowo może go jeszcze zniechęcić nagminne powtarzanie tematu przewodniego (pod koniec materiału pojawiają się aż cztery jego wersje, które jednak troszkę się różnią od siebie).
Powiem krótko: „Tragedia człowieka śmiesznego” jest średniakiem w przebogatym zbiorze prac Morricone. Swoją podstawową rolę spełnia bez zastrzeżeń, jednak poza kontekstem porywa tylko momentami. Nie nazwałbym tego tragedią ani kompromitacją, ale to była ostatnia współpraca włoskiego maestro z Bertoluccim. Mocna trójeczka.
0 komentarzy