Dawno, dawno temu Steve Jobs założył studio Pixar. Ekipa z Emeryville postawiła sobie za cel realizację filmów animowanych. I zaczęli od wysokiego C, bo nie można inaczej nazwać „Toy Story” – pierwszej animacji komputerowej, która, poza nowatorską realizacją, stanowi bardzo poruszającą i, mimo upływu lat, wciąż znakomicie się oglądającą historię. Któż dziś nie pamięta kowboja Chudego (Woody w oryginale) oraz Buzza Astrala?
Za realizację ścieżki dźwiękowej odpowiada wokalista i pianista jazzowy – Randy Newman. Jego praca wydaje się dość zachowawcza i asekurancka, kiedy zestawić ją ze zgarniającymi wtedy wszelkie nagrody muzyczne, rozbuchanymi filmami Disneya (ilustracje Alana Menkena do „Pięknej i Bestii” i „Aladyna” czy Hansa Zimmera z „Króla Lwa”). Jednak odpowiedzialny za orkiestracje Don Davis robi wszystko, by wzbogacić i urozmaicić ścieżkę.
Rozpoczyna się ona trzema piosenkami, jakie Newman nie tylko napisał, ale i wykonał. Wizytówką nie tylko tego filmu, ale i całej serii jest, stworzone w jeden dzień, „You’ve Got a Friend In Me” – elegancki i przyjemny jazz z fortepianem w roli głównej (potem pojawia się także w wersji na duet z Lylem Lovettem). „Strange Things” jest bardziej dynamiczne i przebojowe, trochę pachnie latami 70. (ta gitara i klawisze), a na koniec mamy podniosłe „I Will Go Sailing No More” (smyczki!).
Muzyka ilustracyjna to z kolei przede wszystkim sporo underscore’u oraz mickey-mousingu, który z dzisiejszej perspektywy wydaje się archaiczny. Co nie znaczy, ze nie brakuje w nim ciekawych pomysłów. Widać to w „Andy’s Birthday”, będącym mieszanką beztroskiej zabawy (dzwoneczkowy początek z wolną wiolonczelą), odrobiny horroru (smyczki w tle), westernu (gitara akustyczna, trąbka i marszowa perkusja) oraz jazzu (perkusja, kontrabas, przeróbka piosenki przewodniej w środku i trąbki). Tempo jest różnorodne, a instrumentarium zadziwiająco bogate, lecz skąpane w całkiem poważnym tonie (werble i dęciaki w „Soldier’s Mission”, krótkie „Presents” z mocną perkusją i szalonym rajdem smyczków).
W zasadzie przeważają tutaj dwa tematy. Pierwszy dotyczy Buzza i wyróżnia się podniosłymi dęciakami oraz marszową perkusją, podkreślającą ‘kosmiczne’ pochodzenie zabawki. Drugi dotyczy psychopatycznego sąsiada Sida, który niszczy zabawki – złowrogi marsz z popisami dęciaków oraz wiolonczeli, a w tle obowiązkowe werble. Cała reszta to dość chaotyczna, choć niepozbawiona niezłych pomysłów (aranżacje „You Got a Friend In Me” czy lekko walcowe „Mutants”) tapeta, która poza ekranem ma niewielką rację bytu.
Praca ta broni się właściwie tylko znakomitymi piosenkami oraz wspomnianymi tematami wiodącymi. Z dzisiejszej perspektywy to trochę staroświecka pozycja, która jako-tako sprawdza się na płycie. Jeśli macie dużo samozaparcia, to może wam się spodobać, choć następne części są lepsze.
0 komentarzy