„…najlepsze z całego cyklu…”
Chudy, Buzz, Jessie, Rex, pan Bulwa… – te imiona fanom pierwszej pełnometrażowej marki Pixara mówią wiele. „Toy Story” było przełomową animacją i nikt nie spodziewał się, że 25 lat po premierze będą już cztery filmy z tej serii. Ostatnia była uważana za zbędną po bardzo emocjonalnej trójce. Tym razem cała ferajna mierzy się ze stworzoną ze śmieci nową zabawką – Sztućkiem, zaś Chudy będzie miał pewien bardzo poważny dylemat… Więcej wam nie napiszę, ale Pixar znowu to zrobił i ten epilog do trylogii znowu potrafi chwycić za serce.
Nie będzie zaskoczeniem, że do serii wrócił Randy Newman. Był pierwszym kompozytorem pracującym z ekipą spod Emeryville. Mimo że potem Pixar imał się też Michaela Giacchino czy Thomasa Newmana (kuzyna Randy’ego), przebijając dokonania tego twórcy. Niemniej weteran nie odpuszczał i z części na część coraz lepiej sobie radził przy pracy nad muzyką. Nawet stworzył piosenkę będącą wizytówką serii i obecną w każdej odsłonie („You’ve Got a Friend in Me”). Jednak czy i tym razem mistrz nie zawiódł?
Poza wspomianym utworem pojawiają się dwie nowe piosenki, które oddzielono od score’u. Pierwsza to rozpędzona, jazzowa jazda „I Can’t Let You Throw Yourself Away”, która otrzymała nominację do Oscara. Z głowy nie wyjdzie za szybko i opisuje początkowe problemy, jakie wywołuje Sztuciek, ciągle chcący trafić do kosza. Drugi to stricte westernowa ballada „The Ballad of Lonesome Cowboy” w wykonaniu Chrisa Stapletona. Zgrabna i lekka piosnka, choć bardzo przypominająca „Trzech Amigos” pod względem melodii. Ten utwór pojawia się na płycie także w wykonaniu samego Newmana.
Kompozytor nadal okrasza wszystko kowbojskim sznytem, zmieszanym z mickey-mousingiem oraz bardzo dynamicznie poprowadzoną akcją. I to właśnie dostajemy w otwierającym całość „Operation Pull Toy”, w trakcie którego Chudy z ekipą próbują uratować zabawkę uwięzioną na zewnątrz. Typowo westernowa gra smyczków spod znaku klasyki gatunku, łagodne flety i skoczna trąbka zapowiadają się spokojnie, ale klimat zmienia się coraz bardziej – z dynamicznej akcji stając się wyciszonym, smutnym dramatem. W podobnym tonie gra „Woody’s Closet of Neglect”, opisujące szeryfa jako niezbyt popularną zabawkę nowej właścicielki. Ilustracyjny, wręcz minimalistyczny początek wprowadza niepokój, podkręcony przez stonowany motyw westernowy. Zmianę tonu na bardziej ciepły daje „School Daze”, gdzie po raz pierwszy pojawia się fortepian, by pod koniec utworu zahaczyć o horror, oraz „Trash Can Chronicles” – opisujące początkowo trudną relację Chudego ze Sztućkiem i pełne ciepła, wylewającego się z dźwięków instrumentów dętych, smyczków i perkusjonaliów.
Maestro nie zapomina jednak o budowaniu suspensu i podkręcaniu akcji. chociaż w tym przypadku bywają momenty czystej tapety (m.in. „Rubber Baby Buggs Butlers”, lekko jazzujące „Sneaking and Antiquing” czy „Preparation to Jump”). Na szczęście nie ma tego aż tak dużo, za to jest bardzo ciekawie zaaranżowane i zachowuje odpowiednią dynamikę. Rozpędzone dzięki dęciakom „The Road to Antiques”, niemal heroiczne, fanfarowe „Buzz’s Flight & Maiden”, podkręcone marszową perkusją „Moving at the Speed of Skunk” czy wybuchowe „Let’s Caboom!” oraz „Duke Best Crash Ever” pokazują drzemiącą w Newmanie moc godną specjalistów od tworzenia muzyki akcji.
Im bliżej końca, tym bardziej można się zaangażować emocjonalnie. Czy to w delikatnym „Cowboy Sacrifice”, różnicującym ton „Operation Harmony”, słodko-gorzkim „Gabby Gabby’s Most Noble Thing” z krótkim wejście fortepianu, czy finałowym „Parting Gifts & New Horizons” – maestro delikatnymi środkami potrafi bardzo poruszyć. Nawet jeśli ma się wrażenie, że już to wszystko słyszeliśmy w innych pracach tego kompozytora. Chociaż pojawiającego się na koniec „Plush Rush!”, czyli hydrydy dynamicznej rozwałki z delikatnym jazzem się nie spodziewałem (solo saksofonu troszkę kojarzy się z „Taksówkarzem”).
Z części na część muzyka Randy’ego Newmana do tej serii ewoluowała w coraz lepszą stronę. „Toy Story 4” wydaje mi się najlepsze z całego cyklu, a mimo długiego czasu trwania (ponad 70 minut) nie nudzi, ma porywające fragmenty akcji i jest bardzo przyjemne w odsłuchu. Zaskakujące doświadczenie, które pokazuje, że maestro nie traci z wiekiem wigoru oraz swojej mocy oddziaływania na zmysły.
0 komentarzy