Rok 1988 był jednym z bardziej udanych w historii Studia Ghibli. Jego dwaj główni założyciele stworzyli bowiem filmy, które przeszły do historii japońskiej kinematografii jako najbardziej znaczące i inspirujące. To właśnie w tym roku powstał "Grobowiec świetlików" w reżyserii Isao Takahaty i "Mój sąsiad Totoro" Hayao Miyazakiego. Pierwszy z nich uznawany jest za najwybitniejszy film animowany dotykający tematyki II Wojny Światowej. Z kolei drugi na stałe wpisał się w historię japońskiej popkultury, czyniąc jego głównego bohatera równie popularnym co Kubuś Puchatek czy Myszka Miki. Stały współpracownik Studia Ghibli, którym już wtedy był Joe Hisaishi, zdołał napisać muzykę jedynie do obrazu Miyazakiego. Efekt jego pracy urósł jednak do rangi kultowego, dostarczając melodii i piosenek, które obecnie zna każde japońskie dziecko.
"Mój sąsiad Totoro" opowiada historię dwóch dziewczynek, które wspólnie z ojcem przeprowadzają się na wieś, by być bliżej chorej, leżącej w szpitalu matki. Badając nowe otoczenie trafiają na magiczne stworzenia, z których najbardziej niezwykły wydaje się ogromny Totoro. Łączy on cechy potwora, przytulanki i czarodzieja, pomagającego dziewczynkom w trudnych dla nich chwilach. "Mój sąsiad Totoro" to mądra bajka dla dzieci, z której miejscami i dorośli mogliby się wiele nauczyć. Miyazaki połączył realny świat i jego problemy z baśniowością i magią świata ukrytego w dziecięcej wyobraźni. Film lawiruje pomiędzy dorosłością i dzieciństwem, sielanką i dramatem, wyobraźnią i rzeczywistością… identyczną drogę pokonuje muzyka Joe Hisaishiego.
Po dwóch epickich ścieżkach dźwiękowych dla Miyazakiego ("Nausicaä z doliny wiatru" i "Laputa – podniebny zamek") tym razem japoński kompozytor zaskakuje prostotą i sielankowością swojej muzyki. Nie ma tutaj podniosłych i długich tematów ani potężnych orkiestracji. Rdzeniem całej ścieżki dźwiękowej są dwie piosenki ("Stroll" i "My Neighbor Totoro"), które bez problemu zanuci nawet dziecko już po pierwszym przesłuchaniu. Melodie, które początkowo wydają się nieco trywialne, są jednak majstersztykiem tematycznej prostoty z aranżacyjną przebiegłością Hisaishiego. Powierzając wykonanie filmowych piosenek dorosłym wykonawcom (w japońskiej wersji Azumi Inoue) wciąga on w to anime nie tylko dziecięcą widownię, ale i rodziców. Popularnie w latach 80' elektroniczne aranżacje, jeszcze bardziej przybliżały ich treść ówczesnemu widzowi wpisując się w kulturową rzeczywistość Japonii roku 1988. Obecnie są sentymentalnym powrotem do beztroski tamtych lat, budzącym wspomnienia "Pszczółki Mai", "Reksia" czy "Bolka i Lolka" .
Tym razem Hisaishi marginalizuje brzmienie orkiestry stawiając przede wszystkim na zawadiacką elektronikę i mniejsze składy instrumentów akustycznych. Unika w ten sposób dystansu, jaki w poprzednich filmach Miyazakiego tworzyły epickie orkiestracje sprawiające wrażenie obcowania z hermetyczną klasyką. Co ciekawe kompozytor drastycznie ogranicza udział fortepianu, na którym zwykł sam grać na wszystkich swoich ścieżkach dźwiękowych. "Mój sąsiad Totoro" pod względem faktury maksymalnie zbliża się do przeciętnego widza przyciągając go prostotą brzmienia i charakterystycznym magnetyzmem tematów Hisaishiego. Słuchając ich nie sposób uciec przez dziecięcą radością i beztroską. W tych momentach gdy pojawia się orkiestra, nasuwają się skojarzenia ze starymi, francuskimi filmami z Luisem de Funes (rewelacyjny "Catbus"). Niekiedy pełni ona funkcję ilustracyjną w zabawny sposób komentując poczynania głównych bohaterów filmu ("A Little Monster"), innym razem stanowi sielankowy i niezwykle sensualny przerywnik (nieziemskie "The Village in May"). Podobnie jak w poprzednich filmach Miyazakiego, także tutaj delikatniejsze emocje powierzane są brzmieniu żywych instrumentów ("Mei is Missing" czy "I'm So Glad") bezgranicznie rozczulając widza.
Słuchając tej ścieżki dźwiękowej nie da się choć raz szeroko nie uśmiechnąć. Jest w niej zaraźliwa, dziecięca radość, która każe wybaczyć trywialność niektórych melodii – zwłaszcza porównanych do "Laputy…" czy "Nausici…". Na szczęście i tutaj Hisaishi potrafi być liryczny, poruszając takimi utworami jak "Evening Wind". Z dziecinną ciekawością kompozytor znów eksperymentuje z dziwacznymi dźwiękami, w analogiczny sposób jak w poprzednich filmach Miyazakiego, podkreślając magię i niesamowitość opowiadanej historii. To praca, która jak żadna inna wpisuje się w charakterystyczny styl kina familijnego Joe Hisaishiego. To jedna z najbarwniejszych i najbardziej niedocenianych ścieżek dźwiękowych tego japońskiego kompozytora, będąca dowodem na ogrom i nieprzewidywalność jego muzycznej wyobraźni. Już nigdy później Joe Hisaishi nie był tak dziecinny i beztroski jak w "Moim sąsiedzie Totoro".
P.S. Opisywane wydanie jest jednym z najpełniejszych – a wyszło ich całe multum, począwszy od pojedyńczych singli, przez tradycyjny album koncertowy o nazwie "Symphonic Suite", a na fortepianowych aranżacjach, bootlegach i wersjach karaoke skończywszy (przykłady wyglądu kilku z tych wydawnictw w tekście).
0 komentarzy