Trzy tysiące lat tęsknoty
„…ekstaza gwarantowana…”
To historia biegłej w narratologii uczonej (świetna Tilda Swinton), która przybywa do Stambułu na konferencję naukową. Podczas pobytu na rynku kupuje tajemniczy flakon, zaś podczas czyszczenia przedmiotu wyłazi z niego… dżin (rewelacyjny Idris Elba). Ten wygłasza standardowe: „Jestem dżinem i spełnię twoje trzy życzenia”. Problem w tym, że nasza bohaterka życzeń nie ma. I co teraz? Dżin próbuje ją przekonać, opowiadając swoją historię, a Miller to wizualizuje ze sporą dawką GCI zmieszanego z praktyczną scenografią i prawdziwymi lokacjami. Wizualna ekstaza gwarantowana.
Muzycznie reżyser znowu postanowił skorzystać z usług Toma Holkenborga, znanego też pod ksywą Junkie XL. I muszę przyznać, że Holender znowu wszystkich zaskoczył. Bo w ciągu tych siedmiu lat rozwinął swój warsztat do tego stopnia, że można go nazwać solidnym twórcą. Tutaj w zasadzie przechodzi samego siebie, choć całość oparta jest tylko na jednym motywie. Czy to oznacza, że będziemy mieli do czynienia z przebywaniem w królestwie nudy?
Niekoniecznie, bo to temat piękny jest. I pojawia się już na samym początku w „Djinn’s Theme”, grany na harfie, cymbałach tykających niczym zegar oraz neyu (turecki flet). Jednak w pełnym blasku możemy podziwiać tę melodię w „Raucous Skies and Song of Transference”, graną na skrzypcach przypominających dźwiękami smyczki z Bliskiego Wschodu. Wkrótce dołącza do nich cała sekcja smyczkowa, co wzmacnia emocjonalny ładunek. Motyw ten idealnie opisuje zarówno izolację bohatera, jak i tęsknotę za wolnością. Szczególnie kiedy… zakochuje się, a miłość ta zostaje mu tragicznie odebrana. Temat wybrzmiewa fantastycznie w „Djinn’s Oblivion”, „Three Years Later” oraz finałowym „Song of Transference and End Credits”.
Nie oznacza to jednak, że Holender nie daje niczego innego poza repetycjami. Maestro nie byłby sobą, gdyby nie użył ciężkich uderzeń perkusji – jak w dziesięciominutowym „Two Brothers”. Tutaj zmienna jest siła bębnów, zmieszana z odrobiną elektroniki oraz bardziej orientalnymi skrzypcami. Żeby było ciekawiej, między kolejnymi wejściami bloków perkusyjnych panuje kilkusekundowa cisza. Początkowo można odnieść wrażenie, że to fragment wzięty z ostatniego „Mad Maxa”, lecz pozbawiony intensywności przygód wojownika szos. Część z tego powraca w krótszym, okraszonym wokalizami „Ceaseless Game of Power”.
Inną niespodzianką są bardziej eteryczne chwile, jak „A Consequences of Zefir” i „Djinn’s Oblivion”. Tutaj kompozytor miesza delikatną elektronikę z wszelkiej maści fletami, odrobiną bębnów oraz smyczkami. Całość brzmi jakby łagodny wiaterek, wnosząc wiele ciepła oraz pewnej nieopisanej magii do tej historii.
Album wieńczy piosenka oparta na temacie dżina, czyli „Cautionary Tale”. Słowa napisał George Miller ze współscenarzystką Augustą Gore, a zaśpiewał ją włoski tenor Matteo Bocelli. Tak, syn TEGO Bocelliego. Ten przypadek jest potwierdzeniem tezy, że talent dziedziczy się w genach, bo głos ma równie mocny i wyrazisty jak u ojca. Sam utwór jest rewelacyjny i, co ciekawe, w połowie śpiewany jest po włosku. Pewną niespodzianką jest również wplecenie jazzowych dodatków (fortepian oraz łagodna perkusja), będących fajnym dodatkiem. To mój obecny kandydat na Oscara za najlepszą piosenkę.
Nie wierzę, że to piszę, ale „Trzy tysiące lat tęsknoty” to najlepsza praca w dorobku Holkenborga. Mimo oparcia na jednym temacie, zachwyca bogactwem aranżacji, dojrzałością oraz… finezją. To bardzo zaskakujące jaką drogę przeszedł holenderski kompozytor: od pracy DJ-a, przez parę hałaśliwych ilustracji, po epickiego „Mad Maxa” i parę niespodzianek w rodzaju „Brimstone”. Czyżby score roku? Na chwilę obecną TAK.
0 komentarzy