– Wiesz dlaczego przestaliśmy roznosić dzieci?
– Dlatego, ze ludzie odkryli ciążę i poród?
Wszyscy wiemy, że bociany znane są z tego, że przynoszą rodzicom dzieci. Taka wersja wydarzeń jest wmawiana najmłodszym, a próbę przełamania tego stereotypu pokazuje animacja od braci Warner, zrealizowana przez Nicholasa Stollera – jednego z podopiecznych Judda Apatowa. Tam bociany są kurierami pracującymi w potężnej korporacji, a jeden z nich – cwany Junior – ma szansę na przejęcie interesu. Wskutek zbiegu okoliczności bociek, razem z sierotką Tulip, podejmuje się zadania dostarczenia dziecka na życzenie pewnego chłopca. Absurdalne poczucie humoru nie wszystkim przypadnie do gustu, ale sama animacja zachwyca realizacją, tempem i przesłaniem.
Dodatkowym atutem jest też dość bombastyczna muzyka, za którą odpowiadają bracia Danna. Dlaczego bombastyczna? Gdyż autorzy pozwalają sobie na wszystko, co im w głowie siedzi. Mamy dużą orkiestrę, chór i intymniejsze fragmenty na fortepian. Sam początek, gdy widzimy bocianią górę, robi niesamowite wrażenie bogatymi perkusjonaliami oraz chórem, pojawiającym się zawsze w momencie obecności niemowlęcia i/lub jego dostarczenia („The Storks Mountain”, „A Million Babies”). Pełna bogatych ozdobników, godnych kina superbohaterskiego sekcja dęta galopuje na złamanie karku wraz ze skrzypcami („Our New Phones”), dając prawdziwego kopa i nie ograniczając się jedynie do roli filmowej tapety lub mickey-mousingu (wątek chłopca pragnącego rodzeństwa i ciepłe „I Want a Baby Brother” w duchu Randy’ego Newmana).
Tematycznie całość opiera się na dwóch motywach: Juniora oraz Tulip. Pierwszy poznajemy w spokojniejszym początku – „Boss”. Drugi w bardziej żywiołowym „Orphan Tulip” opartym na podniosłej melodii granej przez trąbkę. Trudno ją wyłowić w gonitwie atakujących dźwięków elementów perkusyjnych, smyczków i dęciaków, ale ma odpowiednie tempo. Także jego bardziej wyciszona wersja („Tulip’s Family”) potrafi oczarować i w pełni pokazać charakter. Obydwie kompozycje są spoiwem, wokół którego obraca się cała reszta.
Aranżacyjnie bracia Danna serwują prawdziwe cuda. Pozwalają sobie na odrobinę magii w postaci dzwoneczków i harfy („Monumental Screw Up”), atakują werblową perkusją, podkręcają akcję zwinnym saksofonem i fletem (jazzujące, zadziorne „The Baby Factory” czy płynące „Good Day Orphan Tulip”) oraz nieoczywistymi, tykającymi perkusjonaliami („Deliver This Thing”, oparte na garowym "łubudubu" „Wolf Pack” i „Wolf Pack Minivan”).
Owszem, praca ta jest pełna dźwiękowego planktonu, czyli czas większości utworów jest bardzo krótki i nie pozwala im w pełni rozwinąć skrzydeł, lecz i tutaj pojawiają się fragmenty, przy których można się wręcz rozmarzyć („You’ll Find Your Home” na flety, „I Have The Missing Piece”). Ale im dalej w las, tym całość brzmi po prostu przewidywalnie i – z wyjątkiem bardzo spektakularnego finału – brakuje w niej jakiegoś elementu zaskoczenia.
Mimo, że Mychael i JeffDanna stosują ograne chwyty i sztuczki w swej muzyce, to trudno odmówić jej prawdziwego ognia. Na ekranie kompozycja ta sprawdza się po prostu świetnie, doskonale współgrając z fabułą. W oderwaniu od filmu nie radzi sobie aż tak znakomicie, jednak pomysłowe aranżacje nie pozwalają się oderwać. „Storks” jest bardziej szalone i dzikie, niż poprzednie dzieło braciszków w animacji („Dobry dinozaur”), co fanom dźwiękowych smaczków i detali spodoba się bardzo. Za tę fantazję ode mnie będzie 3,5 nutki.
0 komentarzy