„Różyczka” już w momencie premiery wywołała ogromne kontrowersje. Inspiracją była historia znanego historyka, Pawła Jasienicy, którego druga żona okazała się agentką UB, donoszącą na niego. W filmie młoda dziewczyna Kamila (apetyczna Magdalena Boczarska) z miłości dla swojego chłopaka – agenta UB (świetny Robert Więckiewicz), wkracza w życie pewnego cenionego literata (solidny Andrzej Seweryn), który dla władz jest wrogiem publicznym numer 1. Wyszło z tego pełne emocji, wciągające kino ukazujące mechanizmy bezwzględnego systemu opartego na inwigilacji, donosach oraz szczuciu.
Zgrany kolaż melodramatu, thrillera i dramatu sprawdził się, a swoje trzy grosze dodała ścieżka dźwiękowa, za którą odpowiada Michał Lorenc. Kompozytor juz wcześniej pracował z reżyserem przy „Pamiętniku znalezionym w garbie”, więc ponowna współpraca nie była zaskakująca. Efektem jest znów dzieło będące w symbiozie z ruchomym obrazem, jednak poza nim mogące sprawiać spore problemy.
Całość skupia się wokół trzech koncepcji ilustracyjnych. Pierwszą jest wyrazisty motyw przewodni, który pojawia się już na samym początku, czyli w „Wyjeździe z Polski”. Prosty w zasadzie utwór, przypominający dość subtelnie muzykę koszerną (charakterystyczne, wolne dźwięki smyczków oraz elementy etniczne). Motyw ten pojawia się kilka razy w różnej aranżacji (jazzowe „Spadanie”, wpleciony klarnet i harfa w „Paszporcie” czy akustyczne „Świeczki”), zapowiadając niepokojące wydarzenia związane z wypędzeniem Żydów z Polski.
Drugim znaczącym elementem jest jazz rozpisany na standardowe trio (perkusja – Sebastian Frankiewicz, kontrabas – Marcin Pospieszalski i fortepian – Jan Smoczyński). Akcja filmu toczy się w latach 60., czyli złotym okresie tego gatunku, jaki był wówczas zakazany przez komunistyczne władze. Poza nakreśleniem tła historycznego („Warszawa 1967”) kompozycje te budują także napięcie erotyczne, w czym pomaga dokooptowany do składu saksofon Henryka Miśkiewicza („Salon ubecki”, „Róże Różyczki”). Dodatkowo zostaje jeszcze wpleciona melodia pozytywki („Różyczka”, „Zabaweczka”), podkreślająca naiwność głównej bohaterki.
W końcu mamy także niepokojący underscore, który opiera się o etniczne instrumentarium (króciutka „Gwiazda Dawida”) oraz charakterystyczny styl Lorenca. Czasami bywa to wejście harfy („Marzenie”), trzymające w napięciu, narastające smyczki („Aresztowanie”, gęste „UB” czy bardziej nerwowe „Dziady”) oraz flety ("Wino”, „Dom”). Jednak te fragmenty są strasznie krótkie, głównie nudzą i wybijają z rytmu, przypominając inne dzieła kompozytora, ze wskazaniem na „Glinę”, „Osaczonego” i „Cztery noce z Anną”.
Na pewno „Różyczka” jest obowiązkową pozycją dla fanów Michała Lorenca. I chyba tylko dla nich, gdyż mimo silnego charakteru emocjonalnego, jest to praca wtórna, mało zaskakująca i pełna ogranych klisz (łagodny jazz i muzyka klezmersko-żydowska były już wielokrotnie przez Lorenca wykorzystywane, z reguły w lepszych produkcjach). Sprawdza się ona dobrze na ekranie, ale już na płycie nie należy do najłatwiejszych w odbiorze. Jak na różę przystało jest to piękny kwiat, ale nie brakuje mu kolców.
P.S. Byłbym zapomniał, że „Różyczka” miała swoje drugie, pozafilmowe życie. Niektóre kompozycje z filmu (zwłaszcza „Wyjazd z Polski”) zostały wykorzystane przez Telewizję Polską podczas trwania żałoby narodowej po katastrofie smoleńskiej. Świadczy to jedynie o wielkiej sile emocjonalnej tej muzyki, co zawsze było mocną stroną twórczości maestro.
Nie Mateusz Pośpieszalski tylko Marcin ; )