Kto nie kocha kryminałów? Każdy kraj i każda telewizja ma swoje seriale, które przyciągają miliony ludzi na całym świecie. Zwłaszcza Brytyjczycy mają tutaj spore pole do popisu – „Sherlock”, „Luther”, „River”… Do tego grona zalicza się też „Ripper Street”, historia dziejąca się w skażonej zbrodniami Kuby Rozpruwacza dzielnicy Whitechapel. Pół roku po ostatniej zbrodni zostają znalezione zwłoki młodej kobiety – śledztwo wszczyna inspektor Edmund Reid (fenomenalny Matthew Macfadyen), a wspierają go sierżant Bennett Drake oraz chirurg i kapitan Homer Jackson. Każdy odcinek to odrębna fabuła pozwalająca wejść w klimat XIX-wiecznej Anglii.
Swoje trzy grosze dorzuca oprawa muzyczną, o którą postarał się Dominik Scherrer. Ten urodzony w Szwajcarii maestro nie jest może zbyt znany i popularny, ale też i nie jest twórcą anonimowym. Od wielu lat współpracuje z brytyjską telewizją, realizując m.in. „Pannę Marple”, więc kryminał jest dla niego naturalnym środowiskiem. A ponieważ jest to produkcja stricte telewizyjna, to i score pozostaje skromny pod względem użytego w nim instrumentarium. Nadrabia za to silną emocjonalnością oraz wręcz idealną symbiozą z ruchomym obrazem.
Czuć tutaj troszkę „Sherlocka Holmesa” Hansa Zimmera (smyczki, perkusja, mandolina), jednak Scherrer idzie swoją ścieżką. Z jednej strony jest skocznie i dynamicznie, ale i mrocznie, co podkreślają śladowe ilości elektroniki. Słychać to już w otwierającym całość utworze tytułowym, który na potrzeby albumu został trochę wydłużony. Pozornie wolne skrzypce z każdą kolejną nutą stają się zadziorniejsze, niemalże heroiczne. Kompozytor łączy brawurę z delikatnymi dźwiękami gitar i fletów, by w połowie gwałtownie wyciszyć melodię. Temat ten powraca jeszcze dwukrotnie w lekko zmienionej aranżacji tła, w którym daje się wyczuć burzę powoli gromadzącą się nad tym brudnym światem.
W ogromnej mierzy mamy tutaj do czynienia ze sporą dawką underscore'u, co nie powinno dziwić ze względu na gatunek w jakim się obracamy. Niemniej maestro jest w stanie ubrać swoje dzieło w taki sposób, by dało się go słuchać również poza serialem. Wplata w całość na przykład strzelającą perkusję („In My Protection”), dynamizuje tempo (galopujące „The Toff” z dęciakami i smyczkami na finał każdego odcinka) oraz… garściami czerpie z „Sherlocka”. Wystarczy posłuchać „Tournament of Shadows”, gdzie mamy bardzo podobne instrumentarium (cymbały, skrzypce, współczesna perkusja), czy „The Amorality of the Mob” z szybkimi smyczkami i gdzieniegdzie atakującymi uszy dęciakami. Również tutaj kompozytor pozwala sobie na lekko melancholijne tempo („Threads of Silk and Gold”).
Warstwa liryczna jest natomiast skryta w mroku, z którego na pierwszy plan wyłania się głównie sekcja smyczkowa – oczywiście ze względu na miejsce akcji takie rozwiązanie nie jest niczym zaskakującym. Przygnębiające „I Need Light”, prześliczne „The Weight’s of One Men Heart” z niesamowitym solo na skrzypce wspierane przez delikatną mandolinę, odrobinę podniosłe „A Man of My Company” czy trzymające za gardło, świdrujące „The Beating of Her Wings” – to najciekawsi reprezentanci tej grupy.
O dziwo, znalazło się też miejsce na drobne akcenty humorystyczne. Do takich należy zdecydowanie motyw kapitana Jacksona, czyli amerykańskiego chirurga, wielokrotnie decydującego o losach dochodzeń. Temat ten pojawia się w skocznym „Telegraph”, zdominowanym przez gitary (wiadomo, że jak są jankesi, to gitarowe plumkanie być musi). Ale są też dwie kompozycje, nazwijmy je "kabaretowe", które wnoszą nieco nadziei w ten posępny świat, pozwalając na odrobinę odprężenia – „Eight Little Whores” na dęte drewniane oraz krótkie „Blewett's Pavilion of Varieties”.
Album jest natomiast dość długi (ponad godzina) i zawiera kompozycje z trzech pierwszych sezonów. Nie jest to pełny score, ale idealnie oddaje klimat całego serialu – pełnego mroku, brudu i zgnilizny. Pod koniec płyty zaczyna lekko dominować warstwa liryczna, pojawiają się także pewne inspiracje „Sherlockami”, tylko bez tych wszystkich elektronicznych bajerów. Muzyka potrafi chwycić za gardło i choć nie operuje niczym nowym, to brzmi naprawdę świeżo. Trzeba będzie uważniej przyglądać się Scherrerowi i czekać na jego kolejne projekty.
0 komentarzy