Pochodzący z pierwszej połowy lat 80. film Jamesa Foleya, ze scenariuszem Chrisa Columbusa oraz młodymi Aidanem Quinn i Daryl Hannah w rolach głównych, to jedna z najbardziej zapomnianych produkcji tamtej dekady. Na pierwszy rzut oka nic w tym dziwnego, bowiem mamy do czynienia z kolejną, poniekąd sztampową historyjką miłosną, toczącą się w amerykańskim środowisku szkolnym – czyli film, jakich powstało na pęczki.
Nie dziwi więc także specjalnie brak oficjalnego soundtracku do tego tytułu, nawet jeśli wziąć pod uwagę, że takowych doczekało się wówczas sporo znacznie gorszych produkcji. Nic zresztą nie wskazuje na to, by ktokolwiek miałby go po latach w końcu wydać, toteż z bólem serca musiałem sięgnąć w końcu po anonimowy bootleg, będący w dodatku dvd-ripem, od lat krążącym po sieci. Czynię to jednak z dużą niechęcią, wynikającą z absolutnego braku alternatyw oraz z czysto kronikarskiego obowiązku. „Reckless” jest bowiem kinowym debiutem dla kompozytora, Thomasa Newmana.
Maestro nie otrzymał jednak zbyt wielkiego pola do popisu. Choć już w otwierającym film/album „Understanding Gravity” wyraźnie słychać wczesne echa jego późniejszych, wielkomiejskich ilustracji, jak „Desperately Seeking Susan” czy „Cookie”, to w ogólnym rozrachunku muzyka niespecjalnie zapada w pamięć, szybko ginąc w dodatku pod natłokiem popularnych hitów ówczesnych list przebojów. Być może w przekroju całej tracklisty nie ma ich zbyt dużo (tutaj zresztą nieco kiksuje nazwa składanki – do kompletnego zapisu tej ścieżki dźwiękowej zabrakło jeszcze dwóch piosenek: „Never Say Never” Romeo Void i „Is That All There Is” Peggy Lee oraz melodii „Stand Up and Cheer” w wyk. Ohio University Marching Band), ale to właśnie one rządzą w świadomości odbiorcy, stanowiąc często o sile poszczególnych scen (tutaj nie ma sobie równych, rewelacyjne „Kids in America”).
Zresztą nawet jeśli ilustracja Newmana także potrafi pozytywniej zaznaczyć się na ekranie, to na rzeczonym bootlegu już się o jej wartości nie przekonamy. A wszystko przez koszmarną jakość tegoż. Przez większość czasu dźwięk jest płaski, a gros muzyki zagłuszają efekty dźwiękowe (główny bohater jeździ motocyklem…) i, co gorsza, liczne dialogi. Ergo zawsze pozostaje na drugim, a nawet i trzecim planie (wyjątkiem właściwie tylko „Burnin' Down the House”, które jest jednak czystej wody tapetą). To przyjemnie rockowe, ale kompletnie nieinwazyjne tło, od obcowania z którym trudno wymagać jakiejkolwiek satysfakcji.
Jedyną atrakcją są więc wspomniane piosenki, które nawet w trzy dekady od premiery pozostają solidnym graniem same w sobie, lecz absolutnie nie stanowią jakiejkolwiek karty przetargowej do sięgnięcia po daną pozycję (wszak jej najlepsze fragmenty można znaleźć choćby i na Youtube). I nawet fakt, że całość jest absolutnie darmow nie sprawi, że gotów byłbym polecić w tej formie „Reckless” nawet jego najzagorzalszym fanom. Ocena mówi w tym wypadku naprawdę wszystko.
0 komentarzy