Debiut reżysersko-scenopisarski Boba Hoskinsa z pewnością nie jest arcydziełem kinematografii brytyjskiej, ale to całkiem ciekawe spojrzenie na wojnę z perspektywy osób trzecich może pochwalić się znakomitym początkiem, niezłym aktorstwem i osobliwym, tajemniczym klimatem, przenikającym dziejącą się pośród Cyganów opowieść.
Do jej zilustrowania zaprzęgnięto Michaela Kamena, co jest oczywistym następstwem znajomości nawiązanej przy okazji występów Hoskinsa w „Brazil” i „Mona Lisa”. Zapewne bez podobnych koneksji, po tak dużych hollywoodzkich sukcesach kompozytora („Lethal Weapon” i „Die Hard”) byłoby problemem pozyskać go do niewielkiej w sumie, i dziś już zupełnie zapomnianej, produkcji europejskiej.
Ową skromność słychać zresztą w skomponowanej przezeń muzyce, jaka opiera się właściwie tylko na prostych dźwiękach syntezatora (Kurzweil 250) i oboju. Minimalizm panuje także w sferze tematycznej, która nie porywa ani chwytliwymi melodiami, ani pamiętnymi motywami, acz zachowuje stosowne zróżnicowanie. Za wyjątkiem kilku ścieżek (wieńczące album „The Children” i utwór tytułowy) nie wybija się więc jakoś szczególnie – tak w filmie, dla którego stanowi tylko trafną brzmieniowo tapetę, jak i tym bardziej na płycie, przez którą momentami naprawdę ciężko jest przejść, pomimo jej krótkiego metrażu.
Ponieważ jest to produkcja dość posępna, o gorzkim posmaku, to i w sferze dźwiękowej dominują raczej ponure nuty, aczkolwiek maestro nie stroni od fragmentów lirycznych („Jessie and Tom”) czy stricte przygodowych („The Horse Race”). Lecz ograniczenia instrumentalne mocno hamują jakość tychże, a cały score brzmi po latach strasznie archaicznie i topornie. Mimo to niektórych z nich warto posłuchać, choćby z ciekawości, powiedzmy, historycznej. Słychać tu bowiem kilka intrygujących zalążków melodii, jakie Kamen przetworzy w późniejszym etapie kariery (przykładowe „The Officer” to nic innego, jak temat chińskich przestępców z „Lethal Weapon 4”), jak i kilka zapożyczeń z prac wcześniejszych (charakterystyczne dla wspomnianego „Die Hard” elektroniczne ‘tąpnięcia’).
Nic jednak dziwnego, że na tym tle najlepiej wypadają utwory źródłowe, które odgrywają w ekranowej historii dość ważkie role. Autorem większości – poza przejmującym „Funeral Lament” – jest John Tams, który wcielił się też w rolę Blakeya, a poza tym znany jest także z telewizyjnej serii o Richardzie Sharpe. Jego kawałki wprowadzają nieco życia do materiału, ale nie na tyle, by znacząco podnieść jego ogólną wartość. W samym filmie pojawia się ich zresztą więcej – na albumie nie znajdziemy „Pretty Girls Never Cry”, „And When I Dance” i “Poor Old Tom”, choć osobiście wątpię, czy ich obecność cokolwiek by zmieniła.
Jest to wszak kompozycja bardzo hermetyczna, z którą problemy będą mieć zarówno fani kompozytora, jak i ewentualni miłośnicy filmu. Ten jest jednak niezbyt znany i chyba nawet nie doczekał się dystrybucji w Polsce, co sprawia, że w ostatecznym rozrachunku – mimo, iż nie jest to ilustracja kompletnie zła i nijaka – trudno szczerze polecić mi komukolwiek rzeczony krążek. 2,5 nutki to moja ostateczna ocena.
0 komentarzy