Przeróbki, covery, remixy… – któż z nas nie zetknął się z nimi choć raz? Nowe aranżacje znanych, często klasycznych hitów są w muzyce, także filmowej chlebem powszednim. Moda na takie ‘remaki’ narosła szczególnie w kilku ostatnich latach i podzieliła na dwa obozy: dicho-techno napierdalanki bez ładu i składu, które często przekraczają kolejne bariery żenady oraz wariacje opierające się zazwyczaj na pojedyńczym instrumencie i indywidualnym wykonaniu, które następnie zostaje komputerowo zmultiplikowane. I o ile ta pierwsza frakcja stanowi nierzadko standardowy zestaw bonusów na soundtrackach z największych blockbusterów, tak druga działa raczej na obrzeżach mainstreamu, stanowiąc ni mniej, ni więcej, jak tylko radosną twórczość fanowską, licznie reprezentowaną w internecie. I tu wkracza Petra Haden.
Ta znana, choć daleka od gwiazdorstwa amerykańska skrzypaczko-wokalistka, to córka basisty jazzowego, Charliego Hadena. Przez lata wiązała się z całym multum kapel i wykonawców, z których warto wymienić m.in. Tito & Tarantula, The Decemberists, The Twilight Singers, Beck, Foo Fighters, Green Day, Weezer czy The Rentals. Wraz ze swymi siostrami, Rachel i Tanyą, tworzy także The Haden Triplets, a z tą pierwszą również i grupę That Dog. Jednak najczęściej pracuje solo, a jej dokonania charakteryzują się wykonaniem a cappella, z których większość to właśnie covery. Co ciekawe, pomimo dość rozległej kariery i wielu kontaktów, Haden praktycznie nie istniała do tej pory w świecie celuloidu. Ba! Naprawdę ciężko znaleźć jakiś jej przebój pośród niekończących się soundtracków. Wyjątkiem właściwie tylko niezależne „An American Crime” oraz „Chasing Amy”, w którym Kevin Smith wykorzystał aż dwie jej kompozycje na głosy – w tym sympatyczną przeróbkę Bacha, „Prelude #2 In C Minor”. A ponieważ oficjalnie nie ukazały się albumy z tych filmów, toteż za prawdziwe rozdziewiczenie na tym polu możemy śmiało uznać właśnie kompilację „Petra Goes to the Movies”, która ukazała się na początku tego roku.
Już pierwszy rzut oka na tracklistę sprawia miłą niespodziankę – choć na płycie nie brak znanych motywów, to jednak Petra nie popadła w banał i, w przeciwieństwie do wielu przed nią i zapewne wielu po niej, uniknęła tradycyjnego dla tego typu składanek repertuaru. Owszem, przykładowy temat Williamsa z „Supermana” i herrmannowską „Psychozę” zna praktycznie każdy, ale już choćby „Cool Hand Luke” czy „8 ½” nie są tak oczywiste, że o niewiele mówiących nawet bardziej zaawansowanym kinomanom tytułach, jak „My Bodyguard” (1980, Dave Grusin) i „Big Night” (1996, Gary DeMichele) nie wspomnę. Zestawienie to jest więc nieco bardziej osobistym, a przez to i bardziej szczerym podejściem do kina, a artystka często nie ukrywa, iż bardziej od efektywności ceni sobie samo wyzwanie nagrania i obcowania z daną kompozycją – czego zwieńczeniem niespecjalnie atrakcyjne względem pozostałych i mniej popularne utwory zaczerpnięte z klasycznych, kultowych produkcji („Taksówkarz”, „Social Network”). I już choćby za to należą się duże brawa.
Na szczęście na samej odwadze zrywania z kliszami się nie kończy i także pod względem wykonania „Petra w kinie” zasługuje na kciuk w górę. Zarówno wspomniana „Psychoza” do spółki z reprezentowanym tu podwójnie „Supermanem” (przy czym „The Planet Krypton” stanowi swoisty prolog dla głównego tematu, ergo jest tylko fragmentem ponad 6-minutowej kompozycji z filmu/oficjalnego albumu), jak i tematy z „Nieugiętego Luke’a”, „Za garść dolarów”, „Cinema Paradiso” i „Buntownika bez powodu” zostały wykonane na naprawdę wysokim poziomie, a przy tym są one zadziwiająco wierne oryginałom. Artystka bynajmniej nie bawi się tutaj w całkowicie nowe aranżacje, nie ingeruje w brzmienie i intensywność danych kompozycji i nie stara się na nowo odkryć Ameryki, tylko wykonuje je ‘po bożemu’, zamieniając jedynie klasyczne instrumenty na własny głos. Rzecz jasna, przy korzystaniu tylko i wyłącznie z wokaliz nie da się uniknąć pewnych odstępstw, lecz są one ujmująco wpisane w naturę tegoż, a sama faktura i, co ważniejsze, wydźwięk poszczególnych tematów pozostaje bez zmian. Tu najlepszym przykładem właśnie „Psycho” (które wspominam już po raz n-ty, ale warto), będące samo w sobie dość trudnym do odegrania, wielce intensywnym motywem, a które w wersji Haden jest po prostu znakomite! Także „Carlotta's Galop” z „Osiem i pół” Felliniego zostawia po sobie pozytywne wrażenie, mimo iż w wersji ‘ustnej’ jest o pół tempa wolniejsze.
Żeby jednak płyta nie przypominała jedynie niekończącego się orgazmu, to ubarwiono ją także kilkoma piosenkami. Mamy więc hity z „Tootsie”, „Sokół i koka”, „Bagdad Cafe” oraz bondowskiego „Goldfingera”, które pierwotnie wykonali odpowiednio: Stephen Bishop, David Bowie wespół z Pat Metheny Group, Jevetta Steele i Shirley Bassey, która nie tak dawno odśpiewała swój szlagier na Oscarach, w ramach świętowania 50-lecia serii o agencie 007. Niestety, tylko ten ostatni przebój został wykonany a cappella (i choć brak mu mocy oryginału oraz charakterystycznego głosu Bassey, to jest co najmniej ciekawym doświadczeniem). Pozostałe trzy zrywają z głównym zamierzeniem całej kompilacji i tym samym do interpretacji Petry dołączają poszczególne instrumenty w postaci gitary i fortepianu. Trochę szkoda, że zabrakło tutaj konsekwencji, bo album tylko na tym traci i przy okazji automatyczne zmusza do zapytania: po co w ogóle decydować się na taki zabieg? Czy nie dało się wszystkich piosenek wykonać w tej samej manierze? A jeśli nie, to może lepiej było sięgnąć po inne kompozycje? Cóż, szczerze mówiąc nie zamierzam się nad tym jednak dłużej zastanawiać, gdyż rzeczone piosenki, jakkolwiek przegrywają już na starcie z pozostałą, ‘ilustracyjną’ częścią płyty, są naprawdę ładnie i z wdziękiem odegrane.
W ogóle trudno mi się na dłuższą metę przyczepić do całego projektu, który mimo kilku słabszych punktów i nieco rozklejającej się, sennej końcówki (w czym wina bardziej doboru tematycznego, aniżeli wykonania) jest wysokiej klasy składanką, spełniającej wszystkie trzy założenia udanej kompilacji – jest przyjemna, ciekawa i pomysłowa. Co prawda w przekroju muzyki filmowej to jedynie kolejna ciekawostka na niedzielne popołudnie, a przy tym i nie przesadnie oryginalna (wszak prócz wspomnianych we wstępie fanów, kilka lat wcześniej pojawiły się np. chóralne aranżacje od Scala & Kolacny Brothers, jakie wykorzystano przynajmiej w paru trailerach), lecz mimo to bez problemu wciąga i urzeka słuchacza. To po prostu świetna zabawa dla każdego – polecam!
0 komentarzy