Naprzód
„…potrafi dostarczyć masę frajdy…”
Pixar – sam dźwięk wypowiadanej nazwy firmy zapowiada niezwykłe doświadczenie. Magicy-plastycy z Emeryville rzadko schodzą poniżej pewnego poziomu. Jedną z wpadek był „Dobry dinozaur” w reżyserii Dana Scanlona. Animacja była śliczna, lecz historia za bardzo skierowana do bardzo młodego widza. Z tego powodu dorośli nie znaleźli dla siebie nic. Reżyser jednak nie poddał się, tworząc dla studia nowe dzieło – „Naprzód”. To dużo lepsza historia osadzona w świecie fantasy, gdzie magia zostaje zastąpiona przez technologię i skupia się na dwóch braciach-elfach. Jeden jest bardzo wycofany i nieśmiały, drugi wierzący w magię oraz trzymający się przeszłości. Obaj dostają szansę na spędzenia dnia ze zmarłym ojcem, lecz nie wszystko idzie zgodnie z planem.
Mieszanka kina drogi i przygody, pokazuje inne oblicze znanych elementów z konwencji fantasy (knajpa prowadzona przez Mantikorę). Może nie jest to film aż tak porywający jak klasyczne tytuły tego studia, niemniej potrafi dostarczyć masę frajdy oraz zabawy, której nie czułem od czasu „Iniemamocnych” i „Ratatuj”. Czysta rozrywkowa, która potrafi wzruszyć oraz bawić, zaskakuje również na polu muzycznym.
Za ten aspekt odpowiadają doświadczeni przy formie animacji bracia Danna – Mychael i Jeff. Angaż ten nie był zaskoczeniem, bo panowie pracowali z reżyserem przy ww „Dobrym dinozaurze”. Kanadyjczycy znani są z tworzenia niekonwencjonalnych ścieżek dźwiękowych, pełnych bogatych aranżacji, z odrobiną egzotycznego posmaku. Tutaj muzyka miała przypominać produkcje baśniowej fantastyki, ale lekko zmodyfikowanej. Nadal jednak miało być „na bogato”, co tłumaczy wykorzystanie sporej orkiestry oraz chóru.
Zapowiedź tego epickiego stylu dostajemy zarówno w uderzającym, mrocznym „Quests of Yore” oraz potężnym „The World Was Full of Wonder”, dającym dużo pola dęciakom, smyczkom i chórowi. Troszkę można odnieść wrażenie, że słyszymy Danny’ego Elfmana (początek „Laurel in Pursuit” czy „The Spell”). Całość kompozycji opiera się na dwóch tematach, które przypisane są każdemu z braci. Ian dostaje jako podporę gitarę akustyczną i harfę opisującą jego delikatny charakter („A Little Magic”, „New Ian”). Muzyka sugeruje, że jest on trochę nieporadny, z czasem przechodząc z melancholii („My Birthday Is Cancelled”) do bardziej widowiskowego („Voltar Thunderser!”) i wręcz radosnego (finałowe „Magic Returns”) oblicza postaci.
Z kolei nuty Barleya idą w zupełnie innym kierunku, bo to mieszanka buntownika wierzącego w dawną magię. Dlatego jego obecność naznaczona jest połączeniem gitary elektrycznej z chórem, skutkując energetycznym kopniakiem („My Mighty Steed”, „Going on a Quest”, „Dance Fight”). Taka zbitka brzmi może dziwnie, ale jest w niej coś zaskakującego i pasuje do tej postaci.
Kiedy trzeba podkręcić akcję, bracia nie wahają się sięgnąć po mocne uderzenia dęciaków z pędzącymi smyczkami („Driving Test”, „Running from the Cops”), dając większą rolę skrzypcom (poważne „The Trust Bridge”). Danna idą również w stronę westernu á la Ennio Morricone (gitarowe „Sacrifice”) lub klasycznego rocka („Dance Fight”). Ich muzyka bardzo oszczędnie buduje napięcie (plumkane „Bottomless Pit”), a nawet miewa lekko horrorowy posmak (gwałtowny początek „The Cave”). Acz momenty akcji też potrafią być epickie, jak kulminacyjne „Battling the Dragon”, napędzane chórem. Zaskoczeniem w tym utworze jest obecna pod koniec popowa perkusja.
Żeby jednak nie było tak słodko, to wydanie płytowe ma bardzo poważną wadę. Dominuje tutaj sporo planktonu, czyli bardzo krótkich fragmentów, które urywają się jeszcze zanim zdążą rozkręcić swój potencjał. Niby jest to typowe rozwiązanie zarówno w przypadku wspólnych, jak i osobnych przedsięwzięć braci, jednak tutaj bywa mocno irytujące. Są też rzadkie momenty mickey-mousingu, a także typowa, popowa piosenka. Pojawia się ona na samym początku płyty (a na końcu filmu) i… równie dobrze mogłoby jej nie być.
Połączenie wysiłku Pixara i braci Danna tym razem działa o wiele lepiej niż w przypadku „Dobrego dinozaura”. Rockowy pazur z miejscami epicką muzyką brzmi odświeżająco, dostarczając jeden z najsympatyczniejszych score’ów dwójki Kanadyjczyków. „Naprzód” trzyma w napięciu, potrafi poruszyć i zaskoczyć.
0 komentarzy