John Williams jest wielkim kompozytorem i to nie podlega dyskusji. Trudno twierdzić inaczej o twórcy, który ma na swoim koncie kilkaset ścieżek dźwiękowych, całą szafę nagród i kilkadziesiąt propozycji pracy rocznie. Przez lata wyrabiania sobie opinii w Hollywood, to właśnie on stał się głównym wyznacznikiem poziomu jakości muzyki filmowej. Jednak ta pozycja, pierwszego kompozytora "fabryki snów", jest także pewnym brzemieniem tego twórcy. A to dlatego, że oczekiwania względem niego są zawsze bardzo wysokie, co jest pewnego rodzaju presją. Poza tym nawiązane przez lata współprace z reżyserami sprawiają, że trudno sobie wyobrazić żeby John Williams pewnego razu nie napisał muzyki do nowego filmu chociażby Stevena Spielberga. Traci on przez to, w pewnym sensie, możliwość wolnego wyboru filmów, do których chciałby komponować (czym obecnie szczyci się między innymi Ennio Morricone), jak to miało miejsce ostatnio przy "Wyznaniach Gejszy".
Amerykański kompozytor robi naprawdę wiele żeby utrzymać się na szczycie i nadal móc pracować z najlepszymi. Zwłaszcza ostatnimi czasy można zauważyć pewną zmianę w sposobie komponowania, jaki prezentuje John Williams. Najlepszym tego przykładem była jego muzyka do filmu "Wojna Światów", która swoją niezwykłą formą wywołała sporo kontrowersji. Jak się okazuje także kolejny film Stevena Spielberga otrzymał ilustrację muzyczną nieco inną niż nas do tego przyzwyczaił stary mistrz. Być może to pewnego rodzaju zależność, bo przecież biorąc pod lupę zarówno "Wojnę Światów" jak i "Monachium" można odnieść wrażenie, że John Williams stara się tutaj wypróbowywać nowe pomysły. Z kolei Steven Spielberg zdaje się bezgranicznie ufać swojemu kompozytorowi i pozwala mu eksperymentować do woli. Jednak czy jest w tym dziwnym układzie miejsce dla zwykłego słuchacza muzyki filmowej, który szuka wrażeń na najwyższym poziomie?
Najnowsze dzieło Johna Williamsa – "Monachium" – powstawało w dość nerwowej atmosferze. Na zagranicznych portalach internetowych poświęconych muzyce filmowej pojawiały się informacje jakoby słynny kompozytor wahał się nad tym czy powinien komponować tą partyturę. Steven Spielberg oczywiście nie chciał widzieć nikogo innego na tym stanowisku. Ostatecznie Williams zdecydował się napisać swoją czwartą ścieżkę dźwiękową roku 2005 i tak powstało "Monachium". Pierwsze wrażenie, jakie sprawia ta muzyka nie jest zbyt pozytywne. Tak naprawdę powierzchowne przesłuchanie płyty z muzyką do "Monachium" nie sprawia żadnej przyjemności a wręcz męczy. Muzyka ta jest niczym gęsta mgła, przez którą przedarcie się wymaga nie lada wysiłku i odwagi. Trudno doszukiwać się tutaj prostych i wzniosłych tematów, które chciałoby się nucić po przesłuchaniu tej ścieżki dźwiękowej. Całość jest bardzo mroczna, przytłaczająca i pozbawiona jakiejkolwiek lekkości mogącej ułatwić odbiór słuchającemu. Miejscami można odnieść wrażenie jakby Williams był zafascynowany "Planem Lotu" Jamesa Hornera… A to dlatego, że zdarza się tutaj usłyszeć niemal identyczny underscore (muzykę tła) oparty na nieco ambientowych dudnieniach orkiestry, w które wkradają się pozornie chaotyczne dźwięki spreparowanego fortepianu. Przykładami mogą tu być chociażby utwory "Bearing the Burden" czy "The Tarmac at Munich".
Jednak tym, co znacząco różni tę płytę od "Planu Lotu" Hornera, jest jej względna oryginalność. Obok pełnej napięcia muzyki tła, pojawiają się tutaj, bowiem fragmenty bardziej wyraziste, gdzie kompozytor wprowadza tematy. Sprawiają one, że jest to jednak bardzo charakterystyczna i elektryzująca ścieżka dźwiękowa, która posiada pewną tożsamość. Obok zróżnicowania melodycznego, pojawiające się tutaj dwa tematy, różnią się bardzo między sobą formą. Otóż pierwszy z nich, który pojawia się w kompozycjach "Munich, 1972" czy "Remembering Munich", jest oparty na zawodzącej wokalizie Lizabeth Scott – której swoją drogą można było posłuchać niedawno na ścieżce dźwiękowej z "Opowieści z Narnii". W kontekście tematu filmu taka wokaliza wydaje się jak najbardziej trafiona – kojarzy się ona z Bliskim Wschodem i poniekąd z okolicami Izraela i Palestyny. Niemniej Hans Zimmer wraz ze swoimi współpracownikami używa takich wokaliz (także w wykonaniu tej wokalistki) tak często, że dla osób osłuchanych straciły one już jakąkolwiek magię i specyficzność geograficzną. Nawet unikalne połączenie głosu wokalistki z brzmieniem orkiestry, pokazujące maestrię Williamsa, nie jest w stanie wynieść tego orientalnego elementu ponad podobne pojawiające się w innych filmach.
Kolejnym tematem, który rzuca się tutaj w uszy jest "Avner's Theme" wykonywany, w utworze pod tym samym tytułem, wyłącznie na gitarze. Pojawia się on także takich kompozycjach jak "A Prayer for Peace" czy "Discovering Hans" tyle, że już w typowych dla Williamsa, pełnych orkiestracjach. Sam temat jest bardzo rozbudowany i długi. Jego dramatyczny i smutny nastrój zasadniczo przesądza o charakterze całej ścieżki dźwiękowej. A to dlatego, że cała masa underscore’u, który pojawia się między poszczególnymi wariacjami tego tematu, nie jest wstanie przekazać nic prócz ciągłego napięcia i "czajenia się". To właśnie ta bezkształtna muzyka tła jest najsłabszym ogniwem jest ścieżki dźwiękowej. Ciągłe dudnienie, zwroty i przydługie pauzy sprawiają, że takich kompozycji jak "Bearing the Burden" słucha się tragicznie. Co prawda można by się w tych dziwnych formach doszukiwać jakiegoś sensu i znaczenia, poza tylko czysto ilustracyjnymi zabiegami. Jednak mimo bliskiego powinowactwa do muzyki współczesnej trudno postrzegać takie formy jako autonomiczne dzieło. To muzyka filmowa w najczystszej postaci, która niestety bez obrazu niewiele jest w stanie zdziałać. I w tym miejscu pojawia się pytanie o to, czy ten element muzyki, jakim jest męczący underscore, mógłby brzmieć inaczej..?
Odpowiedź jest podobna jak w przypadku "Planu Lotu" Jamesa Hornera – nie! Film "Monachium" opowiada o wydarzeniach, które nastąpiły po tym jak podczas Igrzysk Olimpijskich w roku 1972, terroryści zamordowali izraelskich sportowców. Mnóstwo jest tutaj dramatu i smutku, który emanując z ekranu, pozwala nam postrzegać w dziele Spielberga pewne przesłanie. Interpretacja tego przesłania zależy wyłącznie od widza, ale skromna ścieżka dźwiękowa Williamsa nieco w tym pomaga. Muzyka jest tutaj wyłącznie bezbarwnym tłem, na którym łatwiej dostrzegamy pewne istotne sprawy, na które zapewne uwagę chciał nam zwrócić reżyser. Nie ma w tej muzyce wymuszonego patosu i sztucznych uniesień, a jedynie ciągłe napięcie, które wyostrza zmysły widza…
Tak więc muzyka Johna Williamsa do "Monachium" jest jak najbardziej prawidłowa, jednak pojawia się tutaj podobny problem jak w przypadku "Planu Lotu". Ścieżka dźwiękowa, która w filmie działa niemal doskonale, poza nim staje się w większości bezkształtnym tworem irytującym swoją niezwykłą zdolnością graniach na nerwach słuchacza i wywoływania bólu głowy nadmiarem infradźwięków. W pewnym sensie jest w tej muzyce coś z eksperymentu, jakimi raczy nas ostatnio Williams. Co prawda kompozytor nie oferuje niczego absolutnie nowego, jednak w jego wykonaniu, takiej muzyki jeszcze nie słyszeliśmy (no chyba, że w "Wojnie Światów") i to może być nawet interesujące. O ile uznaję muzykę Williamsa za lepszą od "Planu Lotu" Hornera o tyle nie potrafię się zdobyć na wystawienie jej aż 4 nutek. Taką ocenę rezerwuję dla ścieżek dźwiękowych, które poprawnie działają w filmie, przyjemne się ich słucha poza nim i śmiało mógłbym je polecić każdemu. "Monachium" ma tylko jedną z tych cech, dlatego trudno mi komukolwiek polecić tę ścieżkę dźwiękową…
0 komentarzy