Kino SF daje w ostatnich latach filmy absolutnie niezapomniane – „Moon”, „Ex Machina”, „Nowy początek” czy „Na skraju jutra”. Zdarzają się jednak tzw. ambitne porażki, czyli produkcje próbujące czerpać z różnych elementów, przez co efekt finalny rzadko bywa zadowalający. Takim filmem jest debiut Luke’a Scotta „Morgan”, opowiadający o stworzonej w tajnym laboratorium sztucznej inteligencji. Pewne brutalne zdarzenie zmusza korporację do wysłania tam specjalistki od analizy ryzyka. I tak historia staje w rozkroku pomiędzy refleksjami w stylu przywołanego „Ex Machina”, a dreszczowcem pełnym krwi i przemocy.
Najbardziej zaskakującym elementem tego filmu jest muzyka, a właściwie osoba odpowiedzialna za jej stworzenie. Kogo jak kogo, ale absolutnie nie spodziewałem się tu Maxa Richtera – jednego z bardziej nieszablonowych autorów muzyki filmowej ostatnich lat. I troszkę się zastanawiałem, co mogło powstać z tego dziwnego połączenia. Acz pojawiły się wątpliwości, czy maestro nie zostanie przypadkiem zmielony przez mainstream, doprowadzając do odrzucenia przez swoich fanów. Efekt jest dość niejednoznaczny w ocenie.
Oczywistym jest, że score jest połączeniem elektroniki z żywym instrumentarium, lecz na początek dostajemy żeńską wokalizę a capella w „Sketch for a Portrait 1”. Ten anielski głos pojawi się jeszcze w „Sketch for a Portrait 2”, jednak jest to jedyna niefuturystyczna aberracja w całym dziele (o czym później). Reszta to wręcz pulsujące rytmy syntezatorów wsparte przez przestrzenne dźwięki (coś jakby szum) oraz imitacje głosów, przeplatane z mechanicznie brzmiącymi smyczkami. Ten chórek w tle niby nadaje majestatyczności (w końcu udało się stworzyć sprawną AI w ludzkim ciele), ale podświadomie coraz bardziej wywołuje niepokój.
Richter tworzy tutaj bardziej dźwiękowy kolaż niż klasycznie rozumianą ilustrację z bazą tematyczną, a jej zadanie jest z góry zaprogramowane: budowanie napięcia. Mamy w tym kotle zderzenie pulsujących bitów („The Laboratory of Artifical Souls”, „De Natura Sonoris / Meeting” czy pełen perkusyjnych, agresywnych rytmów „An Artifical Hearthbeat”) z bardziej przyswajalnymi, wręcz tanecznymi dźwiękami (druga część „Magnetic Resonance / We Have a Problem”), które pasują raczej do kina akcji niż klasycznego SF.
Jednocześnie dochodzi do bardzo płynnych przejść między elektroniczno-ambientowymi popisami, a klasycznymi dźwiękami instrumentów w postaci skrzypiec czy fortepianu – jak w przemielonym „Night Vision / One by One”, gdzie perkusja ze smyczkami wręcz atakują swoją dynamiką, czy niemal rozmarzoym „Our First Experiments / Birth”. Z drugiej strony te ambientowe i elektroniczne dźwięki brzmią bardzo tandetnie, niby inspirując się stylem Tangerine Dream (początek „Blast Radius / Cardiogram”, chropowate „Remmant”), lecz nie dorastają do mistrzów. Na nieszczęście jest tu też sporo ilustracyjnej tapety, chociaż ta rzadko bywa asłuchalna („Remmant” oraz „Hyperopfelia”).
Na tym tle wybija się jeden motyw na fortepian wspierany przez smyczki. Przewija się on przez wiele fragmentów ścieżki, nadając jej wręcz mistyczny charakter (druga część „Our First Experiment / Birth”). Związany jest z tytułową bohaterką, więc czasem bywa bardzo delikatny (druga część „De Natura Sonoris / Meeting” czy „A Wake”), podkreślając zagubienie postaci oraz jej wyjątkowość, która jest dość często wskazywana w dialogach. To jednak za mało, by mówić o udanej oprawie.
„Morgan” to jedna z bardziej wymagających prac w dorobku niemieckiego kompozytora, która swoje podstawowe zadanie spełnia w stopniu zadowalającym. Tylko, że niespecjalnie zapada w pamięć po przesłuchaniu, nawet wielokrotnym, co do tej pory nie zdarzyło się w przypadku tego twórcy. Muzyka jak film – do jednorazowego użytku.
0 komentarzy