Bez wątpienia był to bardzo pracowity rok dla Johna Williamsa. Kompozytor, który w lutym skończył 73 lata ciągle jest w świetnej formie, a jego muzyka nadal wywołuje niezwykłe emocje. Najlepszym tego przykładem są właśnie "Wyznania Gejszy". Po tegorocznych rozczarowaniach, jakie niektórym przyniosły ścieżki dźwiękowe do filmów "Gwiezdne Wojny: Zemsta Sithów" i "Wojna Światów", przyszła kolej na trzecią w tym roku płytę Johna Williamsa. Tym razem kompozytor przenosi słuchacza do dalekiej Azji, gdzie rozgrywa się akcja filmu opartego na podstawie książki Arthura Goldena – "Wyznania Gejszy". Kompozytor już od dawna nosił się z zamiarem stworzenia ilustracji muzycznej do tej niezwykłej ekranizacji. Początkowo jej reżyserią miał zająć się Steven Spielberg, który ostatecznie oddał stery Robowi Marshallowi. Wtedy John Williams sam zaoferował nowemu reżyserowi swoją pomoc, która zastała oczywiście przyjęta bez wahania.
Tematyka tego obrazu jest skrajnie inna od ostatnich projektów kompozytora, dlatego oczekiwano zupełnie innej muzyki. Nie było tutaj miejsca dla charakterystycznego action-score Williamsa i potężnych orkiestracji. Poza tym samo miejsce akcji, którym jest przedwojenna Japonia determinowało w pewien sposób charakter muzyki. Użycie różnych instrumentów kojarzących się z Dalekim Wschodem nie było oczywiście koniecznością jednak doświadczony kompozytor jakim bez wątpienia jest John Williams wiedział, że w takim filmie najważniejsza jest tożsamość i intymność. Podczas opowiadania takiej historii widz musi całkowicie się zanurzyć we świecie wykreowanym przez filmowców i poczuć się tak, jak jego bohaterowie – to główne zadanie muzyki. Poza tym bardzo przydatne byłoby także wprowadzenie jakiegoś tematu, który zapadłby widzowi w pamięć. Tym samym John Williams miał szansę powrócić do tego, co zawsze wychodziło mu najlepiej – pisania świetnych tematów. Jednak oprócz tego postanowił on przygotować także niespodziankę dla swoich fanów i zaprosił do nagrania dwóch, wybitnych mistrzów smyczka – wiolonczelistę Yo-yo Ma i skrzypka Itzhaka Perlmana. Obaj współpracowali już z Williamsem – Ma przy okazji "7 Lat w Tybecie" a Perlman pojawił się w "Liście Schindlera". Jednak po raz pierwszy mamy okazję usłyszeć tych dwóch artystów grających wspólnie pod batutą maestro Williamsa.
Muzyka do filmu "Wyznania Gejszy" jest niezwykła – chociaż zasadniczo trudno ją opisać jednym słowem. Wiele osób z racji na to, że akcja filmu toczy się w Azji, spodziewało się powtórki z "7 lat w Tybecie". Williams udowodnił wtedy, że jest niezmiernie wszechstronnym kompozytorem doskonale oddając klimat miejsca akcji, posługując się jedynie warstwą harmoniczną z zachowaniem charakterystycznego dla siebie wielkiego składu orkiestry. W "Wyznaniach Gejszy" jest nieco inaczej. Tutaj kompozytor postawił raczej na skromne instrumentarium. I tak obok solistów, jakimi są tutaj Yo-yo Ma i Itzhak Perlman, pojawia się kilka tradycyjnych instrumentów pochodzących z Dalekiego Wschodu. Tak więc mamy tutaj koto (rodzaj 13-strunowej cytry), shamisen (3-strunowa lutnia), bambusowe flety, bębny taiko i jeszcze kilka innych mniej lub bardziej znanych instrumentów, których wyglądu można się tylko domyślać.
W kilku miejscach pojawia się także masywny dźwięk orkiestry, jednak to nie on jest motorem tej płyty. Tą funkcję pełni przede wszystkim skromna sekcja smyczkowa wspomagana przez magiczną wiolonczelę Yo-yo Ma. Dzięki tak skromnemu składowi, muzyka sprawia wrażenie bardziej wyrazistej i sugestywnej. Nie ma tutaj tak powszechnego u Williamsa orkiestrowego chaosu i hałasu, który charakteryzowałby się przerostem formy nad treścią. Całość jest bardzo wyważona i konsekwentna. Poza tym cała płyta sprawia wrażenie bardzo kameralnej i doskonale przemyślanej. Główne tematy są podzielone pomiędzy solistów w ten sposób, że mimo pewnej dominacji Yo-yo Ma to próżno tutaj szukać jakichś solowych popisów i pokazów niezwykłej techniki (może w wyjątkiem "A Dream Discarded", które w całości jest solówką Ma). Wszystko skupia się wokół bardzo spokojnego i nieco refleksyjnego klimatu, który zaskakuje lekkością i niezwykłym artyzmem.
Przez całą ścieżkę dźwiękową przewijają się dwa tematy, z których jeden jest lepszy od drugiego. Już na samym początku w kompozycji "Sayuri's Theme" otrzymujemy pierwszy z nich. Wykonuje go Yo-yo Ma, który jak zwykle zachwyca swoim glissando jednocześnie doskonale odczytując intencje Williamsa. Nie ma tutaj zbędnych, barokowych wywijasów, które zaśmiecałyby główny temat i bardzo ciekawe tło. Sama melodia jest piękna w swojej prostocie. Wielką zaletą Williamsa była zawsze umiejętność komponowania świetnych tematów przy wykorzystaniu najprostszych tonacji. Podobnie jak w "Gwiezdnych Wojnach" czy "Indiana Jones" także tutaj cała ścieżka dźwiękowa utrzymana jest w C-dur – tonacji nieco pogardzanej przez kompozytorów, bo najprostszej. Temat Sayuri, mimo że utrzymany jest w skali chromatycznej to sprawia wrażenie skali pentatonicznej, tak charakterystycznej dla kultury Dalekiego Wschodu. Kiedy do tego doda się jeszcze tradycyjne instrumenty w tle, efekt końcowy jest niezwykły.
Nie bez znaczenia pozostaje tutaj także świetne czucie tematu przez Ma, który podobnie jak w "Przyczajonym Tygrysie, Ukrytym Smoku" dodając od siebie drobne ćwierćtony, wprowadza słuchacza w unikalny nastrój. Temat Sayuri pojawia się jeszcze, między innymi, w świetnym "Becoming a Geisha", który osobiście uznaję za najlepszy utwór na płycie. Do tematu granego ponownie przez Ma dołącza się tutaj rozbudowana sekcja smyczkowa i delikatnie zaznaczony rytm, który zwyczajowo ułatwia odbiór. Poza tym w drugiej części tego utworu można usłyszeć także całkiem sporą dawkę charakterystycznych perkusji, kojarzących się znów nieco z "Przyczajonym Tygrysem, Ukrytym Smokiem". Drugi z tematów, jakie można znaleźć na ścieżce dźwiękowej do filmu "Wspomnienia Gejszy" przypadł w udziale Perlmanowi. Pojawia się on po raz pierwszy w "The Chairman's Waltz" i można go usłyszeć w kilku innych aranżacjach w pozostałej części płyty (np. w "The Garden Meeting"). Ten temat jest nieco bardziej dramatyczny, choć może nie jest on tak znaczący jak temat Sayuri. Zresztą jak już wspomniałem to wiolonczela Ma i jego temat jest tutaj częściej słyszalny i bardziej przykuwa uwagę. Perlman dosłownie przemyka w kilku kompozycjach nie dając się nawet zapamiętać.
Do kompozycji wartych uwagi należy bez wątpienia także "Destiny's Path", gdzie pojawia się nieco wyrwany z kontekstu dźwięk przypominający gitarę klasyczną. Trudno orzec co to jest za instrument, ale pierwsze moje skojarzenie dotyczyło właśnie typowej, hiszpańskiej gitary do jakiej przyzwyczaił nas chociażby Alberto Iglesias. Mimo pewnej odmienności i wyrazistości nie tworzy jednak tutaj ten dźwięk żadnego dysonansu z pozostałymi kompozycjami. Bardzo ciekawe jest także "Going to School", które swoją warstwą instrumentalną i tonacyjną bardzo przypomina fragment nagrodzonej Oscarem ścieżki dźwiękowej do "Ostatniego Cesarza". Jest to jeden z bardziej optymistycznych i dynamicznych utworów na krążku. Poza tym całkiem interesująco prezentują się kompozycje wykonywane wyłącznie na tradycyjnych instrumentach Dalekiego Wschodu, jak "Brush on Silk", które przypominają nieco dokonania Tan Duna przy "Przyczajonym Tygrysie, Ukrytym Smoku" czy "Hero".
Trudno jednak porównywać dokonania obu kompozytorów, bo nawet jeśli okaże się, że Dun potrafił taką muzyką oddać więcej emocji, to trzeba pamiętać, że Williams okazjonalnie zabierając się za dalekowschodnie rytmy miał trudniejsze zadanie. Amerykanin zrobił wszystko, co było w jego mocy, aby tchnąć w swoją muzykę orientalnego ducha przedwojennej Japonii i… jak dla mnie udało mu się to świetnie. Kolejną kompozycją, która przykuwa uwagę jest "The Fire Scene and the Coming of War" gdzie pojawia się zawodząca wokaliza i dudniące bębny połączone z charakterystyczną partią smyczków niczym z "Zemsty Sithów". Z kolei przy okazji "A New Name… A New Life" można pokusić się o porównania do "A.I.", czyli wcześniejszego dzieła Williamsa charakteryzującego się dość mrocznym i nieco eksperymentalnym stylem. Zresztą podczas słuchania tej płyty można odnieść wrażenie, że kompozytor zagłębiając się w egzotyczne obszary tradycyjnej muzyki Dalekiego Wschodu, stara się jednocześnie nawiązywać do swoich dotychczasowych dokonań. Tym samym można w kilku miejscach rozpoznać charakterystyczny styl kompozytora, choć cała ścieżka dźwiękowa może wydawać się bardzo dla niego nietypowa.
Ostatecznie trudno odmówić uroku tej ścieżce dźwiękowej. John Williams zaserwował nam etniczno-klasyczną teksturę przesyconą niezwykłą głębią i spojoną pięknymi tematami. Wszystko to zostało udekorowane gwiazdorską wręcz obsadą i legendarną, dla tego kompozytora, tonacją C-dur. Jak dla mnie takie połączenie jest jawną wskazówką, że Williams właśnie tą ścieżką dźwiękową mierzy w Oscara. Trudno orzec czy do swojej kolekcji dołączy szóstą już statuetkę, jednak pewne jest, że ma on wielkie szanse by to osiągnąć. Oczywiście wątpię żeby pragnienie zdobycia jakiejś nagrody kierowało Williamsem przy komponowaniu tej ścieżki dźwiękowej i szczególnym doborze muzyków. Kompozytor zwyczajnie poprosił swoich przyjaciół, aby pomogli mu zrealizować jedno z jego marzeń, którym była właśnie ta muzyka. Przyjacielskie więzi i wzajemne zrozumienie w połączeniu z geniuszem muzyków i kompozytora pomogły stworzyć muzykę przesyconą niezwykłą poezją. Mnóstwo tutaj nawiązań, metafor, porównań oraz zabawy barwami dźwięków, które ostatecznie tworzą muzykę pełną nie tylko prawdziwej pasji ale i intymności.
"Wyznania Gejszy" pokazują także, że mimo wielu krytycznych głosów John Williams ciągle jest jednym z najlepszych kompozytorów muzyki filmowej na świecie, który nadal potrafi pozytywnie zaskakiwać swoją nieograniczoną wyobraźnią. W mojej opinii "Wyznania Gejszy" są takie, jakie być powinny i co ważniejsze takie, jakich oczekiwano. Po dość ostrej krytyce swoich ostatnich ścieżek dźwiękowych Amerykanin daje nam muzykę świeżą, głęboką i taką, do której chce się wracać. Zachwycająca jest tutaj nie tylko melodyka i świetne tematy, ale także barwne orkiestracje oparte o małe składy instrumentów jak i potężną orkiestrę. Nie bez znaczenia pozostaje także doskonała realizacja nagrania, która pozwala zaistnieć nawet najmniejszemu dźwiękowi dzwonka. To bez wątpienia płyta warta polecenia, która nawet, jeśli nie zachwyci przy pierwszym przesłuchaniu, to na pewno oczaruje przy kolejnych…
Pełna zgoda, zwłaszcza co do ostatniego zdania – kiedyś bowiem wypowiadałem się o tej ścieżce może nie tyle krytycznie, co nie w samych superlatywach. Ale potem, dziś – arcydzieło bez dwóch zdań. Przepiękna ścieżka.
Najlepszy Williams XXI wieku. Kropka.
Można się kłócić. Choć Gejsza bardzo fajna.
Going to School, Becoming a Geisha, Chairman’s Waltz, Sayuri’s Theme – Williams w wysokiej formie.