Doskonały serial „Mad Men” nie zdobył w Polsce takiej popularności jak chociażby „Breaking Bad” czy „Gra o tron”. Warto się z nim jednak zapoznać, gdyż należy do ekstraklasy amerykańskiej produkcji telewizyjnej, łącząc trafną obserwację społeczną z pokrętnym psychologicznym rysunkiem bohaterów oraz, oczywiście, kuszącym stylem odtworzeniem Nowego Jorku lat 60. ubiegłego wieku.
Jakkolwiek wrażenie robi staranność, a zarazem pewna efektowność scenografii i kostiumów, tak ważny element kolorytu, jakim jest muzyka, został potraktowany z mniejszą uwagą. W znacznej większości odcinków zarówno oryginalna ścieżka dźwiękowa, jak i utwory źródłowe przemykają niezauważenie. Swoje pięć minut znajdują z reguły na końcu, gdy przechodzą na napisy końcowe. Tym niemniej z 13 odcinków jednego sezonu można zebrać pokaźną kolekcję bardzo porządnych kompozycji.
Producenci nie ulegli na szczęście pokusie zaserwowania potężnych wydawnictw, ale zadowolili się pozornie skromnymi płytami, trwającymi mniej niż 40 minut każda. Ta powściągliwość sprawia, iż słuchacz otrzymuje w pigułce charakterystyczny klimat serialowej muzyki, a przy tym nie ma szans się nią znudzić. Mamy w końcu do czynienia w większości z utworami sprzed 50-60 lat. Przy całej współczesnej modzie na retro, reprezentują styl, który na dłuższą metę budzi raczej pobłażliwe znużenie.
Ot, na przykład romantyczne ballady w rodzaju „P.S. I Love You” Bobby'ego Vintona (notabene z racji pochodzenia zwanego „Polskim Księciem”), z charakterystycznymi dla tamtej epoki chórkami, nie proponują już wiele, poza, rzecz jasna, uczuciem nostalgii. Na płycie z muzyką z pierwszego sezonu królują właśnie tego rodzaju, trochę kiczowate kawałki muzyki popularnej. Niektórych przedstawiać nie trzeba („Volare” w interpretacji tercetu The McGuire Sisters, nieśmiertelne „Fly Me to the Moon”), inne nie stały się może przebojami wszech czasów, lecz niegdyś zrobiły oszałamiającą karierę. Chociażby cover ballady z lat 30. „I Can Dream, Can't I?” przez 25 tygodni znajdował się w pierwszej dziesiątce hitów Billboardu.
Dobrano więc takie utwory, których mogli słuchać w radiu bohaterowie „Mad Men”. Nie znajdziemy więc tu nic szczególnie ambitnego, za to dużo sentymentalizmu niejako wpisanego w nadciągający nieubłaganie zmierzch tamtego świata. Jego nadejście zaznacza piosenka napisana przez kompozytora serialu, Davida Carbonarę. Niepokojące „Babylon” wykonywane jest w jednym z odcinków przez przedstawiciela artystycznej awangardy. Muzyka Carbonary stanowi przy tym jedynie dodatek do utworów źródłowych. Ładnie zaznacza się szczególnie bluesowe „Lipstick”.
Na drugiej płycie Carbonara prezentuje natomiast przesiąknięte latynoskim charakterem „How Mable Get Sable Cha Cha Cha”. Symbolizuje to pewną zmianę w ogólnym doborze utworów na krążku. Jest znacznie barwniej, choć piosenki utrzymane w bardzo staroświeckiej konwencji wciąż się pojawiają. Zdecydowanie nowe walczy ze starym, różnorodność gatunkowa z popkulturową jednolitością. Najmocniejszym tego dowodem jest obecność zupełnie współczesnej, rockowej piosenki „The Infanta” zespołu The Decemberists. Znalazło się też miejsce dla country („Early in the Morning”) i z pewnością nowocześniejsze, niż przeboje z lat 50. „Crooked Woman”. Ta ostatnia piosenka pochodzi zresztą z roku 1966, czyli powstała już po czasie akcji drugiego sezonu. To niejedyny taki przypadek, jakby twórcy serialu za pomocą muzyki chcieli trochę szybciej przywołać ducha nowoczesności.
Ten zresztą najmocniej przychodzi wraz z „A Beautiful Mine”, wieńczącym zarówno pierwszą, jak i drugą płytę. To elektroniczny utwór, z którego wywodzi się temat ze świetnej czołówki serialu. Jako całość jest jednak nudnawy, w połowie skręca w stronę eksperymentalnego quasi-ambientu. Na drugiej płycie został zaprezentowany w nieco przystępniejszej formie, razi natomiast banalnością aranżacji. Ostatecznie do reszty materiału pasuje, jak pięść do nosa, ale w oczywisty sposób musiał się znaleźć na płycie.
Obydwie omawiane składanki zapewniają przyjemną podróż do przeszłości. W pewnym stopniu nawzajem się dopełniają. Pierwszy krążek pozwala zanurzyć się w sympatycznych hitach z końca lat 50., wejść w urokliwą rzeczywistość przedmieść i wielki świat Nowego Jorku. Drugi, bardziej różnorodny, przygotowuje już na kulturową zmianę. Razem tworzą muzyczny pejzaż epoki, sensownie pomyślany, zgrabny, nie za długi, przyjemnie relaksujący. Zdecydowanie wart przesłuchania nawet przez tych, co nigdy nie oglądali serialu.
0 komentarzy