Najnowszy album Hansa Zimmera to w pewnym sensie "powrót do źródeł". W pewnym sensie, bo każdy może to odebrać inaczej i nie każdy zgodzi się z poniższą recenzją. To, co skłania mnie do tej teorii, to po pierwsze kolejna współpraca z kobietą – tym razem jest to Moya Brennan – co zaowocowało jednym utworem śpiewanym, a co za tym idzie przywodzi to na myśl rewelacyjnego "Gladiatora" i Lisę Gerrard. Po drugie, mamy tu tylko kilka utworów, które są za to dość długie, co z kolei kojarzy mi się z wcześniejszymi płytami Zimmera, takimi jak "Peacemaker" (5 utworów) czy "Crimson Tide" (też 5). Tu utworów jest 7 i, tak jak wspomniałem, są one długie – odpowiednio 4,5 minuty; 11,5; niecałe 9 minut; niecałe 6 minut; ponad 7 minut; niecałe 10 minut i 10,5 minuty – i w rezultacie daje to godzinę solidnej porcji muzyki. Korzystając z tak małej ilości kawałków, spróbuję je opisać.
01. "Tell Me Now (What You See)" – tak jak mówiłem, jest to piosenka, niektórym przywodząca na myśl "Gladiatora". Mnie jednak kojarzy się ona bardziej z piosenką z "Joanny D'Arc" Bessona – "My heart calling", gdyż ma podobny nastrój, linię melodyczną i tempo. Niemniej jednak, jest to bardzo ładny utwór.
02. "Woad to Ruin" – a to jest kawałek przypominający nieco rozkładem "The Battle" z "Gladiatora", gdyż też jest tu najpierw cicho i subtelnie, potem narasta napięcie i dostajemy ostro z kopyta. Mniej więcej od 5:40 minuty robi się bardzo, bardzo dynamicznie, a Zimmer wprowadza tu nowe, różnorodne dźwięki, co zrywa powiązanie z "Gladiatorem" zupełnie. Potem, pod koniec, znowu robi się spokojniej. W każdym razie mamy tu wszystkie sztuczki do jakich przyzwyczaił nas ten kompozytor, np. bębny, trąbki, instrumenty charakterystyczne dla danych kultur i czasów, w jakich rozgrywa się film, a także kilka nowych elementów. Kapitalna suita.
03. "Do You Think I'm Saxon?" – z kolei ten kawałek zaczyna się złowrogo, mrocznie i cicho, aby po chwili powalić nas "szarżą" bębnów i wszelkiego rodzaju tub i instrumentów dętych. Po jakimś czasie znowu następuje oczekiwanie, a potem wchodzą chóry i wraz ze wspomnianymi wczesniej bębnami, ponownie narzucają ostrzejsze tempo. Ten kawałek czerpie nieco zarówno ze swojego poprzednika, jak i z "Gladiatora" właśnie. Chodzi mi tutaj nie tyle o linię melodyczną, choć przysiągłbym, że gdzieś na początku słychać malutki cytat z tamtego score'a, ile o rozkład całej kompozycji, który kojarzy się z triem "Progeny"–"The Wheat"–"The Battle". Ale jest to zupełnie luźne skojarzenie.
04. "Hold the Ice" – tutaj znowu pojawia się głos panny Brennan, ale już w postaci "dobrego ducha" utworu, który nadaje całości klimatu i piękna. Swoją drogą jest to najspokojniejszy i chyba# najpiękniejszy kawałek na płycie. Łagodny, spokojny, aczkolwiek także niepokojący od mniej więcej połowy utworu. Dużo tu chórów, które idealnie budują napięcie. Nie ma za to żadnych dynamiczniejszych fragmentów, a te, które się pojawiają, bardziej niepokoją właśnie, a niżeli porywają. Głośniki w każdym razie mogą tu przez chwilę ochłonąć 🙂
05. "Another Brick in Hadrian's Wall" – następny w kolejności utwór to znowu szybkie i dynamiczne granie, które od końca 3. minuty robi się spokojne i łagodne jak baranek. Do akcji wchodzą skrzypce, a potem także męskie chóry. Teraz czuć tutaj ból i cierpienie, przegraną, co idealnie dopełniają trąbki i basy pod koniec.
06. "Budget Meeting" – tu Zimmer zaczyna od niepokojących męskich chórów, a potem w swoim tempie dynamika narasta, aby osiągnąć kulminację w 2. minucie i nieustannie do końca trzymać nas w napięciu. Po drodze czeka nas także wiele niespodzianek. Świetna rzecz.
07. "All of Them!" – płytę kończy solidny, także jeden z dłuższych, utwór, który ponownie rozpoczyna Moya Brennan, nawiązując tym niechybnie do początkowej piosenki oraz do "Hold the Ice". Zaryzykowałbym nawet stwierdzenie, że wokal w jej wykonaniu, wraz z charakterystycznym motywem Zimmera w tle, stanowi temat przewodni partytury do "Króla Artura", co niechybnie znowu może kojarzyć się z motywem przewodnim do "Gladiatora". Zimmer wychodząc zresztą od początkowej piosenki stworzył właśnie taką charakterystyczną nutę, która stanowi esencję tego utworu, czyniąc go także kolejnym ze spokojniejszych na krążku. Oczywiście na koniec kompozytor serwuje nam znowu nieco ostrzejszych dźwięków, ale cały utwór jest bardzo stonowany.
I to tyle, jeśli chodzi o tę płytę. Nota końcowa jest w zasadzie niepodważalna, nawet jeśli wziąć pod uwagę skojarzenia z "Gladiatorem". Zimmer nie zjada własnego ogona, a nawet jeśli czasem nawiąże do swoich wcześniejszych dokonań, to i tak robi to z najlepszym skutkiem. Zimmer ma tylko jedną wadę, którą niektórzy uznają także za urok jego twórczości. Nigdy nie wydaje płyty, które stanowią całość jego kompozycji i trzeba je potem zdobywać na bootlegach. Więc póki co – muzyka z "Króla Artura" to płyta, która jest absolutnie rewelacyjna, wystarczająca i polecam ją z czystym sumieniem. Tymczasem zapraszam do osobnej recenzji expanded score…
# – chyba, bo trudno tu jednoznacznie wskazać najlepszy kawałek. Najlepiej traktować poszczególne utwory, jako całość, którą płyta niewątpliwie stanowi.
Pękałem ze śmiechu słysząc całe fragmenty tej muzyki przekopiowane do 4 części Piratów z Karaibów…
Z całego „Króla Artura” wracam w zasadzie tylko do „Budget Meeting” – masywny kawał prawdziwej mocy.
Ano, dobra muza, ale nie aż na 5. Masywne dźwięki, potężne brzmienie, chwytające serce lub topór melodie. 🙂 Przy tym jednak niska oryginalność, banalne orkiestracje i na pewno nie jest to najwyższy poziom. Tak czy siak, dobra to muzyka i często do niej wracam.
Bez przesady. Aż takie genialne to to nie jest.