King Arthur: Legend of the Sword
Kompozytor: Daniel Pemberton
Rok produkcji: 2017
Wytwórnia: WaterTower Music
Czas trwania: 91:31 min.

Ocena redakcji:

 

Król Artur – legendarny władca Brytanii to postać inspirująca twórców popkultury do dziś. Bardziej brytyjski od niego jest tylko Winston Churchill, o którym też powstało wiele filmów. W 2017 własną wersję mitu arturiańskiego postanowił sprezentować Guy „Ostre cięcie” Ritchie. Obsadził w tytułowej roli Charliego Hunnama, zebrał ponad 150 mln dolców budżetu i… osiągnął spektakularną klapę. I szczerze mówiąc, nie do końca podzielam zdanie krytyki oraz widowni zza Wielkiej Wody, chociaż czynników porażki było kilka (długi proces realizacji – projekt ogłoszono w 2014 roku, niezgodność z realiami, mało rozpoznawalna obsada, za duży budżet itp.). Dla mnie to jednak była znakomita rozrywka w charakterystycznym stylu reżysera, mieszającego kino fantasy z elementami gangsterskiego portretu półświatka, zrobiona z nerwem i jajami.

 

Słychać to także w ścieżce dźwiękowej. Epicki rozmach, potężne brzmienie orkiestry, bogactwo dźwięków oraz piękny styl okraszony średniowiecznymi instrumentami – gdyby taką muzykę stworzono, to nie byłby film Guya Ritchie. Daniel Pemberton miał bardzo trudne zadanie, przez co poszedł w zupełnie innym kierunku, wrzucając kilka pozornie nie pasujących do siebie składników do swojego kociołka. Czy score ma w sobie moc magicznego napoju legendarnego druida Panoramiksa? Jedno nie ulega wątpliwości: w filmie ta muzyka sprawdza się znakomicie, budując klimat oraz podnosząc adrenalinę tam, gdzie trzeba. Średniowieczne instrumentarium zmieszane ze współczesnym bitem – czy to mogło nie wypalić?

 

pembertondaniel-3512624-1590001306Że jest moc, to czuć już w utworze tytułowym, który powoli się rozkręca, nabierając dużej dawki energii (motyw ten powraca w „Journey to the Caves” i „King Arthur: The Coronation”). Gitary, potężne smyczki, dęciaki, marszowa perkusja oraz elektronika – jak tego nie pokochać? Podobny kopniak daje „Growing Up Londinium”, ilustrujące losy Artura od dzieciaka do dorosłego, a dorzucające w tle jeszcze sapanie (jak po ciężkim biegu) oraz wrzaski (jakby kogoś obdzierano ze skóry lub torturowano); a także oparty na tej samej konstrukcji rozbuchany „Run Londinium”. Akcją cały film stoi, więc nie brakuje dynamicznych fragmentów zrobionych z głową. Mocno w uszy rzucają się wpływy Ennio Morricone („The Story of Mordred” to w zasadzie mocno przearanżowany temat Harmonijki z „Pewnego razu na Dzikim Zachodzie”), a w całość zostają wplecione takie drobiazgi, jak brzęk monet i gwizdy („Assassins Breathe”), flety (rozpędzona końcówka „Tower & Power”) i odbijający się niczym echo bas („The Darklands”).

 

O dziwo, znalazło się też miejsce na bardziej liryczną stronę, pokazującą pewne wewnętrzne rozdarcie przyszłego króla oraz jego mroczną tajemnicę. Objawia się już w „From Nothing Comes a King” z motywem pięknie granym na skrzypcach. Melodia ta nabiera czasami większego rozmachu (końcówka „The Legend of Excalibur”) oraz silniejszego ładunku emocjonalnego („The Born King”). W ten nurt wpisuje się też melancholijno-mroczne „Revelation”.

 

Żeby jednak nie było tak słodko, to środek wydawnictwa zalewa mroczny, nieprzyjemny w słuchaniu underscore. Miejscami przypomina mniej przystępne fragmenty Hansa Zimmera (niemal świdrujące smyczki w pulsującym „Fireball”) czy oparte na bardzo oszczędnych dźwiękach (dzwony w „Vortigen and the Sirens”) lub wolno opadających skrzypcach niemal horrorowe granie. Jakby tego było mało, trafią się jeszcze elektroniczne przestery („The Lady in the Lake”), dudy („The Politics & the Life”) czy wokalizy („Vortigen and the Sirens”, „Camelot in Flames”), ale nawet one nie są w stanie złagodzić charakteru tych fragmentów.

 

Nie wiem, kto wpadł na pomysł wrzucenia całej muzyki z filmu, ale ponad 90 minut to dużo za dużo. Pemberton potwierdza swoje nieszablonowe podejście do muzyki filmowej i „Król Artur…” bez jego muzyki byłby jak król bez miecza. Jednak album cierpi na obecnie największy grzech wydawania – jest za długi, zbyt opasły (bonusy można było spokojnie odpuścić) i w środku męczy underscorem. Ale nie mam sumienia, by dać mniej niż cztery, bo inaczej poczułbym (na sobie) moc Excalibura.

Autor recenzji: Radosław Ostrowski
  • 1. From Nothing Comes a King
  • 2. King Arthur: Legend of the Sword
  • 3. Growing Up Londinium
  • 4. Jackseye's Tale
  • 5. The Story of Mordred
  • 6. Vortigen and the Syrens
  • 7. The Legend of Excalibur
  • 8. Seasoned Oak
  • 9. The Vikings & The Barons
  • 10. The Politics & The Life
  • 11. Tower & Power
  • 12. The Born King
  • 13. Assassins Breathe
  • 14. Run Londinium
  • 15. Fireball
  • 16. Journey to the Caves
  • 17. The Wolf & The Hanged Men
  • 18. Camelot in Flames
  • 19. The Lady in the Lake
  • 20. The Darklands
  • 21. Revelation
  • 22. King Arthur: Destiny of the Sword
  • 23. The Power of Excalibur
  • 24. Knights of the Round Table
  • 25. King Arthur: The Coronation
  • 26. The Devil & The Huntsman – Sam Lee
  • 27. The Ballad of Londinium (Bonus Track)
  • 28. Riot & Flames (Bonus Track)
  • 29. Cave Fight (Bonus Track)
  • 30. Anger (Bonus Track)
  • 31. Confrontation with the Common Man (Bonus Track)
  • 32. The Devil & The Daughter (Bonus Track)
4
Sending
Ocena czytelników:
0 (0 głosów)

1 komentarz

  1. Tomasz

    Jak dla mnie ścieżka roku 2017.

    Odpowiedz

Wyślij komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

„Anna” i wampir

„Anna” i wampir

„Wampir z Zagłębia” – to jedna z najgłośniejszych spraw kryminalnych PRL-u lat 70. Niby schwytano sprawcę i skazano go na śmierć, ale po wielu latach pojawiły się wątpliwości, co pokazały publikowane później reportaże czy nakręcony w 2016 roku film „Jestem mordercą”....

Bullitt

Bullitt

There are bad cops and there are good cops – and then there’s Bullitt Ten tagline mówi chyba wszystko o klasyce kina policyjnego przełomu lat 60. i 70. Film Petera Yatesa opowiada o poruczniku policji z San Francisco (legendarny Steve McQueen), który ma zadanie...

Halston

Halston

Roy Halston – zapomniany, choć jeden z ważniejszych projektantów mody lat 70. i 80. Człowiek niemal cały czas lawirujący między sztuką a komercją, został przypomniany w 2021 roku dzięki miniserialowi Netflixa od Ryana Murphy’ego. Choć doceniono magnetyzującą rolę...