Czeskie kino kojarzy się głównie z lekkimi tragikomediami, rozmowami przy piwie i knedlach oraz bardzo zmysłową erotyką. Jednak raz na jakiś czas pojawia się film, który przełamuje ten stereotypowy wizerunek. Do tego grona wpisuje się film Vladimira Michałka – „Zabić Sekaka”. Historia małego miasteczka pod okupacją niemiecką, terroryzowanego przez kolaboranta Sekala, który mści się za dawne krzywdy. Mieszkańcy decydują się go zabić, do czego zmuszają ukrywającego się partyzanta Jurę. Westernowy sztafaż w połączeniu ze świetnymi zdjęciami oraz bardzo dobrym aktorstwem (Bogusław Linda i Olaf Lubaszenko) dał mocną opowieść o hipokryzji i zakłamaniu ludzi, a jednocześnie stanowił rozliczenie Czechów z wojny. Ta polsko-czesko-słowacka koprodukcja zebrała bardzo dobre recenzje i została ciepło przyjęta także poza ojczystym krajem.
Był to początek współpracy reżysera z Michałem Lorencem, którego poproszono o napisanie muzyki. Kompozytor był mocno niezadowolony z tego, co stworzył, doprowadzając się do kolejnej depresji. Po odsłuchaniu płyty wydanej przez (nieistniejące już) Pomaton EMI, nie bardzo jestem w stanie zrozumieć tego krytycznego podejścia. Jak zwykle u Lorenca muzyka ma silny ładunek emocjonalny i bezbłędnie sprawdza się na ekranie. Nadal wkurza natomiast ułożenie utworów, gdyż album zaczyna się od… końca.
Ale jaki to jest koniec! Chóralne „Sanctum Sanctuorum” po prostu wgniata w fotel, tworząc wielce sakralną atmosferę – tak samo, jak wieńczący album „Sancta Simplicitas”. Obydwa te utwory (słowa mówiące o świętej świętości oraz świętej naiwności) są ironicznym komentarzem wobec mieszkańców miasteczka, gdzie wiara jest tylko pustosłowiem.
Lecz kompozytor nie bawi się tylko w intelektualne gierki, przede wszystkim działając emocjonalnie. Te emocje są mocno słyszalne w najdłuższym utworze, „Który jesteś", gdzie do bardzo oszczędnych uderzeń perkusji powoli dołączają flety i mocno przejmujące skrzypce. Pojawiają się też stałe elementy muzycznego świata Lorenca (rozdzierająca serce trąbka w „Spotkaniu”, piękne cymbały w „Tańcu noży”).
Pewnym novum jest kolejny utwór chóralny, mianowicie otwierający film „Świt”, w wykonaniu Warszawskiego Chóru Chłopięcego. Łagodność śpiewu oraz bardzo spokojne wejścia fletów ze smyczkami budzą skojarzenia z nieśmiertelnym tematem „Peer Gynt” Edwarda Griega. Tytułowy bohater też ma swój temat, który jest mroczniejszą wersją „Tańca Eleny” z „Bandyty” – smyczki budzą przerażenie, a wolne tempo tylko potęguje to uczucie.
Mroczny i ciężki klimat towarzyszy nam do samego końca, aczkolwiek nie jest on pozbawiony elementów lirycznych („Kapliczka Agnieszki”). Sposób budowania napięcia przypomina troszkę poprzednie dokonania Polaka, ze wskazaniem na „Psy” i „Bandytę” (zapętlone smyczki i trąbki „Chmurach”, „Za wolność naszą i waszą”), ale także i „Prowokatora” (perkusja w „Który jesteś”), co jest w stanie wychwycić wprawne ucho. Pojawia się też mniej przyjemna dźwiękowa tapeta, która jest w przypadku tego kompozytora rzadkością (nieprzyjemny fragment tytułowy, z wolnymi dęciakami i nerwowymi smyczkami, czy „Rada Starszych”).
Mimo tych niedoskonałości, „Zabić Sekala” pozostaje bardzo dobrą, mroczną muzyką, z klimatem tak charakterystycznym dla Lorenca. Świetnie współgra z wydarzeniami na ekranie, a i poza nim też sprawia wielką frajdę z odsłuchu. I nawet zapożyczenia z poprzednich dzieł maestro nie wywołują wielkiej irytacji. Intuicja znów go nie zawiodła – to ostatnie warte uwagi dzieło kompozytora w XX wieku. Mocne cztery.
0 komentarzy