Kiedy myślimy o Jamesie Hornerze w kontekście bardzo pracowitego i owocnego dla niego roku 1995, od razu przypominamy sobie ścieżki dźwiękowe do filmów „Braveheart”, „Apollo 13”, „Balto”, w mniejszym stopniu „Casper” czy „Jumanji”. Zupełnie jednak pomijamy muzykę skomponowaną do erotycznego thrillera, jakim niewątpliwie jest „Jade”. Film Williama Friedkina, według scenariusza Joe Eszterhasa, poniósł w kinach sromotną klęskę, zgarniając przy okazji dwie nominacje do Złotych Malin (w tym za scenariusz). Pomimo tego, że skrypt Węgra, będący w zasadzie kalką jego wcześniejszych dokonań („Nóż”, „Nagi instynkt”), reżyser – przy pomocy polskiego operatora pracującego w USA, Andrzeja Bartkowiaka – całkiem zgrabnie przeniósł na ekran, nie uchroniło to obu tych twórców od zapomnienia, w jakie popadli na wiele lat w głównym nurcie Hollywood. Nie dziwi więc, że obraz ten jest już trochę zapomniany, podobnie jak muzyka Hornera.
Złe przyjęcie „Jade” przez widzów i krytyków przyczyniło się pewnie do nie wydania score’u w okolicach premiery. Na oficjalne wydanie przyszło nam czekać 15 lat. Dopiero w 2010 r. amerykańska wytwórnia La-La Land Records wypuściła na rynek limitowany nakład (3000 sztuk) ścieżki dźwiękowej z obrazu twórcy „Francuskiego łącznika”. I właśnie owo wydanie jest przedmiotem niniejszej recenzji.
W swoją 30-minutową partyturę, późniejszy autor „Titanica”, bardzo umiejętnie wplótł piosenkę „The Mystic’s Dream” (z płyty „The Mask and Mirror” z 1994 r.) kanadyjskiej wokalistki, Loreeny McKennitt. Motyw otwierający ten utwór stał się jedną z głównych części score’u Hornera. Ta zmysłowa i bardzo melodyjna, oparta na celtyckich wpływach ballada, służy kompozytorowi do zaakcentowania tajemniczości i zmysłowości bohaterki filmu – Triny, którą gra Linda Fiorentino. Kompozytor posługuje się bardzo typowym dla siebie instrumentarium w postaci fletów i dud. Charakterystyczny temat z piosenki McKennitt został wykorzystany w trzech ścieżkach: „Main Title / The Murder Scene / Drive To The Airport”, „Pier Pressure / Governor's Boy Visits” oraz „Hargrove Dies / Final Surveillance”. Oprócz tego, jako iż część akcji filmu rozgrywa się w dzielnicy Chinatown, w San Francisco, maestro wykorzystuje chińskie instrumenty, podkreślając wpływ azjatyckiej kultury na rozwój jednego z największych miast Kalifornii.
Wydawać by się mogło, iż pomimo sprytnego zastosowania „The Mystic’s Dream” w partyturze, słuchalność zostanie utrzymana przez niemal całą ścieżkę. Tak się jednak nie dzieje, a ponad połowa czasu trwania to niezbyt łatwy w odbiorze underscore. O ile bardzo dobrze zabieg ten sprawdza się w filmie, tak już na płycie nie jest to zbyt atrakcyjne dla słuchacza. ‘Winę’ za ten stan rzeczy ponosi zapewne Friedkin, który wielokrotnie wcześniej dowiódł swoimi dziełami, że muzyka ma służyć obrazowi, a nie nad nim dominować. James Horner niejako podporządkował się żądaniom reżysera i stworzył score miejscami urzekający melodyjnością, a niekiedy odzwierciedlający duszny nastrój wyższych sfer dekadenckiego San Francisco.
Komu zatem polecić owe wydanie „Jade”? Przede wszystkim największym miłośnikom talentu amerykańskiego kompozytora, którzy pragną mieć jak najwięcej jego płyt, nawet tych cięższych w słuchaniu. Po drugie tym, którym z jakichś względów podobał się film Friedkina. Takich osób jest zapewne niewiele, ale warto go obejrzeć z trzech powodów: Linda Fiorentino, bardzo efektowny pościg samochodowy ulicami San Francisco oraz właśnie piosenka McKennitt.
Na koniec pozostaje ocena albumu. Samo wydanie La-La Land należy ocenić na trzy nutki. Składają się nań: wysoka jakość dźwięku, przytaczany już wielokroć utwór „The Mystic’s Dream” i jego użycie przez Jamesa Hornera oraz 20-stronicowa książeczka, zawierająca nie tylko informacje o całej muzyce zawartej w „Jade” (w tym analiza każdego utworu), ale i liczne ciekawostki na temat genezy i powstawania filmu – czyli tego wszystkiego, czego brakuje na jakimkolwiek wydaniu DVD i Blu-ray. Natomiast score to już tylko dwie nutki. Finalna nota jest więc wypadkową tych powyższych i wynosi dwa z plusem.
Po raz kolejny mamy do czynienia z filmowo dobrym produktem, który na płycie będzie stanowił tylko atrakcję dla miłośników twórczości Amerykanina. Zresztą w recenzji wszystko pięknie zostało opisane. Niemniej ode mnie leci ocena 2,75, czyli zaokrąglone 3 😉