Interstellar
Kompozytor: Hans Zimmer
Rok produkcji: 2014
Wytwórnia: WaterTower Records / Sony Music
Czas trwania: wyd. podstawowe – 71:38; wyd. deluxe – 96:35 min.

Ocena redakcji:

 

Duet Nolan-Zimmer z pewnością wywołuje dziś największe emocje wśród tandemów reżyser-kompozytor. Wyczekiwany przez wielu z zapartym tchem „Interstellar” wzbudził, jak można było się spodziewać, spore kontrowersje. Sam film zebrał mieszane recenzje – najczęściej pozytywne jako uczta wizualna, ale negatywne za płytką emocjonalność, wątpliwości logiczne i niekonsekwencję w operowaniu naukowym realizmem, w wyniku której obok precyzyjnie dopracowanych elementów, występowały też dyskusyjne lub wręcz kwalifikujące się do kompletnych bzdur. Krótko mówiąc: klasyczny katalog grzechów Christophera Nolana. O ile jednak reżyser, mimo podjęcia się niewątpliwie atrakcyjnego tematu, poszedł dalej znaną wszystkim ścieżką, o tyle Hans Zimmer zaskoczył fanów i krytyków – może nie swoim podejściem ilustracyjnym, ale koncepcją brzmienia.

 

Na aranżacyjną osobliwość partytury Niemca do tego typu obrazu składa się przede wszystkim marginalne zastosowanie instrumentów dętych blaszanych (obecne są tylko waltornie i, przypuszczalnie, odpowiednie sample). Rekompensuje to natomiast obszerny skład drewna, w który, co interesujące, wchodzą też klarnety basowe, kontrabasowe oraz kontrafagoty.

 

zimmer-9872872-1590000938Drugim zaskoczeniem jest oszczędność w użyciu instrumentów perkusyjnych. Zniknęły potężne „drum hity”, a w ich miejscu pojawiły się bardziej subtelne rozwiązania, takie jak con legno (uderzanie drzewcem smyczka), klasycznie stosowane kotły czy tykanie zegara (monumentalne „Mountains” – najprawdopodobniej, bo może być to też coś na kształt pudełka akustycznego). Niekiedy perkusyjnie traktowany jest też fortepian.

 

Instrumentacyjnie dominują więc smyczki i klawisze: fortepian oraz organy kościelne, które zdecydowanie stanowią duszę tej muzyki. Ich użycie jest efektowne, ale nie oryginalne (kłania się choćby „Mission to Mars”). Miały nadać całości metafizycznej szlachetności, wprowadzić boski pierwiastek, który natychmiast kojarzy się z harmonią sfer i odwiecznym ładem wszechświata. Idea tego „bachowskiego transcendentalizmu” wydaje się sama w sobie trafiona, lecz ginie w kontekście filmu, pełnego raczej ckliwych banałów i niezbyt błyskotliwych rozterek egzystencjalnych, aniżeli frapujących intelektualnie rozważań. Co więcej, organy chyba najlepiej spośród wszystkich instrumentów imitują wielką przestrzeń kosmosu.

 

Zimmer używa ich zarówno figuracyjnie, jak i w wielkich pionach akordowych, przywodzących na myśl „Tako rzecze Zaraturstra” Ryszarda Straussa (występuje nawet ten sam trójdźwięk: C-dur) – zapewne hołd dla „2001” Kubricka. W odcinkach figuracyjnych słychać zaś wyraźną inspirację „Koyaanisquatsi” Glassa, zwłaszcza jeżeli chodzi o momenty akcji. Budowa tych fragmentów jest dość intrygująca. Repetowane motywy nachodzą na siebie niesymetrycznie, przez co mimo ostinatowości, powstaje wrażenie nieregularnego przebiegu melodycznego – poszczególne nuty wybijają się jakby losowo, tworząc mozaikę wysokościową. Typowy dla Hansa motyw akcji nabiera dzięki temu innego wyrazu. Ukazuje to najwyraźniej bonusowy „Day One Dark”.

 

Wszystko to czyni brzmienie partytury rozmytym i migoczącym – doskonale pasującym do nolanowskiego obrazu kosmosu, ale niestety na dłuższą metę mdłym. Początkowo kolorystyka muzyki fascynuje. Po pewnym czasie jednak (również podczas seansu), zaczyna nieco irytować. Tym samym jej zaleta deskrypcyjna, staje się wadą w odsłuchu autonomicznym.

 

Tematyka, z jednym wyjątkiem, nie stanowi zaskoczenia dla słuchacza. Hans rysuje niemal wszystkie kontury melodyczne zgodnie ze swoimi manierami i słusznie. Prym wiedzie „temat miłości/tęsknoty”, opisany na bardzo prostej, dwustopniowej harmonii i ukształtowany z powtarzania w coraz mniejszych interwałach jednego motywu. Nie można mu odmówić uroku, lecz jego pozbawione elementów przetworzenia repetowanie szybko zaczyna męczyć.

 

Lepiej wypada „temat rozstania”, poddawany przynajmniej jakimś procesom wariacyjnym („Message from Home”). Jest emocjonalnie dwuznaczny – jednocześnie wesoły i smutny, ponieważ oscylujący między durowością a mollowością. Jego najpełniejszą ekspozycję („Stay”) wieńczy niezbyt trafny dobór dysonansów, które zamiast wzbogacać współbrzmienia, są jakby gdzieś obok (może celowo?), choć oczywiście w przypadku muzyki współczesnej jest to dość ryzykowne stwierdzenie.

interdeluxe-3621929-1590001529

Najprzychylniej ucho nastawia „temat obcych światów” („Dust”, „I'm Going Home”) – sięgający harmonicznie neoromantyzmu, mahlerowski. Sprawia wrażenie osadzenia w poprzedniej epoce stylistycznej przez opóźnienia i nasyconą alteracjami linię melodyczną (Goldsmith, Steiner). Mógłby bez trudu ilustrować jakąś kosmiczną divę. Wraz ze wspomnianym wyżej motywem akcji, są to cztery najważniejsze pozycje palety tematycznej „Interstellara”. Często pojawia się jeszcze jedna myśi, przywołująca „Kod Da Vinci”, ale jej funkcja trudna jest do jednoznacznego określenia („Day One”, „No Need to Come Back”).

 

Ogólna koncepcja deskrypcyjna Zimmera była z pewnością słuszna, (ilustracyjnie razi tylko niepotrzebnie przepojone grozą „A Place Among the Stars” – jakby córka głównego bohatera miała zaraz stracić rozum i zniszczyć wszechświat), jednak muzyka nie przekonuje w pełni melodycznie, przetworzeniowo, ani aranżacyjnie. Należy docenić próbę odświeżenia przez kompozytora ekspresji własnej twórczości, ale sam instrumentacyjny retusz nie może być decydującym kryterium oceny. Na pewno można było wydobyć więcej efektów brzmieniowych z tego zestawu, a tak, mimo innowacji, paradoksalnie ścieżka jawi się jako jednobarwna. Niestety prostota melodyczna w połączeniu z minimalistycznymi „iteracjami” i brakiem rozwojowości, czynią „Interstellar” nużącym w odbiorze pozafilmowym. Ponadto w samym obrazie muzyka też spisuje się jedynie poprawnie. Ostateczny werdykt będzie więc dość surowy i nie pomoże tu nawet „siła miłości”: 3.5 nutki.

Autor recenzji: Andrzej Szachowski
  • 1. Dreaming of the Crash
  • 2. Cornfield Chase
  • 3. Dust
  • 4. Day One
  • 5. Stay
  • 6. Message from Home
  • 7. The Wormhole
  • 8. Mountains
  • 9. Afraid of Time
  • 10. A Place Among the Stars
  • 11. Running Out
  • 12. I’m Going Home
  • 13. Coward
  • 14. Detach
  • 15. S.T.A.Y.
  • 16. Where We’re Going
  • 17. First Step (wyd. deluxe)
  • 18. Flying Drone (wyd. deluxe)
  • 19. Atmospheric Entry (wyd. deluxe)
  • 20. No Need to Come Back (wyd. deluxe)
  • 21. Imperfect Lock (wyd. deluxe)
  • 22. No Time for Caution (wyd. deluxe)
  • 23. What Happens Now? (wyd. deluxe)
  • 24. Do Not Go Gentle Into That Good Night – wiersz Dylana Thomasa (wyd. deluxe)
  • 25. Day One Dark (Bonus Track)
3
Sending
Ocena czytelników:
0 (0 głosów)

21 komentarzy

  1. hr.dooku

    Polecam Complete Score, 33 utwory, 192kbps.

    Odpowiedz
  2. tennese

    Dno i wodorosty. Zimmer chciał inteligentnie a wyszedł z nimi szlam. jeśli mówimy i mrocznym klimacie jego muzyki to zdecydowanie wolę Kod Da Vinci, Incepcja, mroczny Rycerz Powstaje. Niestety bardzo kiepski montaż muzyki. Jedyny utwór, który chwyta za serce-bonusowy – „day one dark” nie pojawił się na płycie. Żenada. Ponieważ tym utworem promował swój album zimmer, kiedy plyta nie była jeszcze w sprzedaży. Ludziska rzucili się na przedpłate albumu i zdziwili się, że day one dark nie ma. Oszustwo.

    Odpowiedz
  3. Gregory

    Dziwnie się patrzy na ocenę 3 dla takich utworów jak „Stay”, „Coward” czy „Detach” 😉

    Odpowiedz
  4. Mefisto

    Prawda. O ile ocenę ogólną jestem w stanie zrozumieć (choć dla mnie to solidne 4 na pewno), tak noty dla poszczególnych ścieżek mnie dziwią. 🙂

    Odpowiedz
  5. Andy

    Dla mnie te ścieżki całościowo nie są tak atrakcyjne. Mają tylko momenty. S.t.ą.d. takie oceny 😉

    Odpowiedz
  6. Gregory

    Quot capita, tot sententiae, jak widać 😉 Ja ogólnie wystawiam mocne 4,5 – byłoby 5, jednakże w filmie momentami muzyka bywa zbyt nachalna, zamieszanie z poszczególnymi wydaniami i brakującymi ścieżkami też nieco irytuje. Choć muszę przyznać, że reakcje niektórych na „aferę dockingate” mnie nieźle ubawiły 😉

    Odpowiedz
  7. J.B.

    Ja tam się z recenzją zgadzam w zupełności. I odnośnie całości, i poszczególnych utworów. Nic mnie jakoś w tej wizji Zimmera nie ujęło. Miło, że nowa tonacja, ale całość jest męcząco przeciągnięta i – jak to zostało trafnie ujęte w recenzji – ostatecznie mdła i bezbarwna. Zdecydowanie wyżej stawiam duet Zimmer/Howard.

    Odpowiedz
  8. Chuck D

    Czemu recenzje tak się różnią? Z czego to wynika? Autor recenzji na Filmmusic bardziej pozytywnie odnosi się do tego produktu niż Pan Andrzej Szachowski .

    Odpowiedz
  9. Marek

    Fajna płyta. Od Takiej strony Zimmera jeszcze nie znałem. Dla mnie ocena 4,5.

    Odpowiedz
  10. Tomasz Goska

    Fenomenalna praca Zimmera potwierdzająca jego dobrą dyspozycję. Filmowo prawie że bezbłędnie, choć na albumie ma prawo zmęczyć. Wszystko podporządkowane jest pewnemu klimatowi, który do mnie trafia. Stąd też ocena maksymalna (bo nie idzie tu cząstkowej 4,5 postawić).

    Odpowiedz
  11. M4gic

    Przyjemny powiew świeżości.

    Odpowiedz
  12. hr.dooku

    Tróje dla takich utworów jak Stay, The Wormhole, First Step czy dwója dla Imperfect Lock kłują w oczy!

    Odpowiedz
  13. Łukasz Waligórski

    Ja jestem lekko rozczarowany. Muzyka zostawia dobre wrażenie, ale jest mocno przeintelektualizowana. Zimmer widocznie zwraca się w kierunku minimalizmu, ale jak to ma w zwyczaju – przesadza. I do tego to nagłe nawiązania do tematu z jego Supermana…

    Odpowiedz
  14. Andy

    Co rozumiesz przez „przeintelektualizowana”? Bo ja w niej nie zauważyłem żadnych skomplikowanych struktur odnoszących się do fabuły filmu (a trochę spodziewałem się np. przełożenia morsowego kodu na długości nut któregoś motywu), głębszej idei ilustracyjnej ani niczego takiego.

    Odpowiedz
  15. Łukasz Waligórski

    „Przeintelektualizowanie” nie musi oznaczać skomplikowanych struktur. Niekiedy wręcz przeciwnie – ograniczenie środków w celu uzyskania określonej formy mającej sugerować istnienie głębszej idei. Tak właśnie słyszę Interstellar – minimalizm tylko dla formy.

    Odpowiedz
  16. Mateusz

    Zgadzam się z przedmówcą – fenomenalna praca Zimmera. Natomiast z powyższą recenzją niestety już zupełnie nie. Wyrażona pod koniec opinia, iż „w samym obrazie muzyka też spisuje się jedynie poprawnie” daje mi świetną wymówkę, aby uznać cały artykuł za absurdalny. Szkoda, że nie odzyskam tych kilku minut które spędziłem czytając go – mogłem w tym czasie z ogromną przyjemnością przesłuchać utwór „Coward”.

    Odpowiedz
  17. Mefisto

    Można było też słuchać utworu jednocześnie czytając recenzję 🙂

    Odpowiedz
  18. ElPolaco

    Ocena 3 moim zdaniem krzywdząca. Sam film średni ale w obrazie muzyka sprawdza się idealnie! Z resztą kiedy ostatnio w tak szerokim zakresie były użyte organy w muzyce filmowej ? Ja sobie przypominam ostatnio tylko Martineza – Tylko Bóg wybacza. Mnie Zimmer uwiódł, ta muzyka ma oddech 🙂

    Odpowiedz
  19. Andy

    Organy to fajny pomysł – owszem – ale nie Zimmera. Nie jest to nowatorska ani nawet oryginalna zagrywka. A ocena to 3.5 😉

    Odpowiedz
  20. BB

    świetne

    Odpowiedz
  21. stifix

    genialna muza, pelna klimatu, organowe brzmienie jest strzalem w dziesiatke. troche mi to przypomina efekt koyaanisqatsi P. Glassa. Ta repetytywnosc wlasnie jest sila tego soundtracku, widocznie autor recenzji nie lubi minimalizmu.

    Odpowiedz

Wyślij komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

„Anna” i wampir

„Anna” i wampir

„Wampir z Zagłębia” – to jedna z najgłośniejszych spraw kryminalnych PRL-u lat 70. Niby schwytano sprawcę i skazano go na śmierć, ale po wielu latach pojawiły się wątpliwości, co pokazały publikowane później reportaże czy nakręcony w 2016 roku film „Jestem mordercą”....

Bullitt

Bullitt

There are bad cops and there are good cops – and then there’s Bullitt Ten tagline mówi chyba wszystko o klasyce kina policyjnego przełomu lat 60. i 70. Film Petera Yatesa opowiada o poruczniku policji z San Francisco (legendarny Steve McQueen), który ma zadanie...

Halston

Halston

Roy Halston – zapomniany, choć jeden z ważniejszych projektantów mody lat 70. i 80. Człowiek niemal cały czas lawirujący między sztuką a komercją, został przypomniany w 2021 roku dzięki miniserialowi Netflixa od Ryana Murphy’ego. Choć doceniono magnetyzującą rolę...