Thomas Newman zaczynał od skromnych, niepozornych ilustracji do równie kameralnych produkcji – często telewizyjnych – z gatunku dramat i komedia (co czasem łączyło się w jedno). Dokładnie takie jest "Za drzwiami sypialni" – mimo gwiazdorskiej obsady i nominacji do Oscara, to jednak dość mało znany niskobudżetowy film. Podobnież sprawa ma się z muzyką – pomimo młodego wieku (na dzień dzisiejszy niespełna 5 lat) jest to troszeczkę zapomniana partytura tego kompozytora. I choć powstała w okresie 'drugiej młodości', zapoczątkowanej sukcesem "American Beauty", to nadal pozostaje w cieniu. Niesłusznie, bo choć jest to bardzo wymagająca pozycja, to potrafi zauroczyć słuchacza oraz pokazać nieco inne oblicze najmłodszego z Newmanów.
Już sam film nie jest łatwy w odbiorze, co zawdzięcza tematowi i swojej konstrukcji. Pod tym względem muzyka odzwierciedla go wręcz idealnie. Newman operuje tu stonowanymi dźwiękami, które często mają dość nieprzyjemną konstrukcję – doskonałym przykładem jest "Main Title", który wyłania się niespodziewanie spośród dwóch łagodnych i usypiających wręcz tematów ("Houses" i "Can't Sleep 2") i atakuje nas ostrą, za pierwszym razem niezbyt przyjemną, melodią opartą w dużej mierze o smyczki i instrumenty bardzo wschodnioeuropejskie (prawdopodobnie dodatkowo przepuszczone przez elektronikę, choć mogę się mylić). W ogóle instrumenty są cechą rozpoznawczą tej partytury. Oprócz klarnetu, skrzypiec i cymbałek Newman często używa dość rzadko stosowanych w muzyce filmowej narzędzi, jakimi są m.in. marimba, cytra i psalterion. Nadają one takich typowo słowiańskich cech tej muzyce. Zresztą poza użyciem w/w instrumentów kompozytor wykorzystał tradycyjne pieśni z Bułgarii ("Zeni Me, Mamo"), Chorwacji ("OJ Savice") i Macedonii ("Dobro Dosle"). Wykonywane przez The Newark Balkan Girls Chorus pieśni są całkiem ładne i pasują stylowo do reszty partytury, przy okazji podwyższając nieco jej słuchalność.
A ta reszta partytury jest niestety, mimo swej niewątpliwej oryginalności, nienajlepsza w odsłuchu. To co się podoba, to przede wszystkim delikatne, usypiające fragmenty, a więc początkowe "Houses" i "Can't Sleep 2", krótkie "VFW", które jest wyraźną inspiracją późniejszej o rok "Road to Perdition" oraz chyba najładniejsza melodia na tej płycie – "Baseball". Ta z kolei rytm i instrumentarium wzięła od poprzednich partytur Newmana. Ponadto sporo takich spokojniejszych nut można spotkać na całej płycie, ale albo są one za krótkie i za proste ("The Line Divided"), albo wymieszane z tymi mniej przyjemnymi ("Thirteen", gdzie wpleciono także dźwięk pracującej maszyny) i generalnie trudno je potem przywołać w pamięci, nie mówiąc już o nuceniu. Wprawdzie nie po to powstała ta partytura, ale jednak melodyjność w konwencjonalnej formie nie jest jej mocną stroną. Mocną są natomiast eksperymenty (które wyraźnie zainspirowały Newmana nie tylko przy "Road to Perdition", ale w ogóle w późniejszych latach) i underscore. Sporo tu go, ale w filmie sprawdza się koncertowo. Na płycie także nie schodzi poniżej pewnego poziomu, ale to już po prostu nie to samo, bo nie ma integracji z obrazem, przez co kilka ścieżek jest po prostu niesłuchalnych.
W ogóle płytę można podzielić następująco (choć wolę tego nie robić, ale taki przekrój będzie tu idealny): świetny, intrygujący początek (ścieżki 1-6); słabiutki środek (7-13, wyłączając nr 12) i zupełnie przeciętny koniec (14-18), który wieńczy powrót tematu głównego. "In The Bedroom (End Title)" jest znacznym rozwinięciem "The Cannery", przez co fascynuje bardziej. 'Rzępolące' skrzypki przechodzą tu niespodziewanie w rytmiczną, spokojną melodię, która cichnie coraz bardziej i w końcu milknie. I biorąc pod uwagę wszystkie powyższe elementy, to taki zabieg jest wręcz pożądany, gdyż to wyciszenie daje nam czas na zebranie myśli i wytchnienie od tej, niełatwej przecież, partytury. Bardzo dobrym porównaniem jest tu inne, wcześniejsze dzieło kompozytora, mianowicie "The Rapture". Tam również roiło się od eksperymentów, elektroniki i underscore'u, który poza filmem mało komu przypadł do gustu. Wprawdzie tu jest trochę lepiej, ale i tak trudno spodziewać się wielu sympatyków. A jeśli już tacy się pojawią, to raczej satysfakcję da im tylko kilka ścieżek. Generalnie jest to więc pozycja dla osób lubujących się w, czy też poszukujących oryginalnej i nieszablonowej muzyki. Reszta może najzwyczajniej w świecie nie przebrnąć przez album, tym bardziej że to jeden z tych, które trzeba przesłuchać dobre kilkanaście, a nawet kilkadziesiąt razy, aby ją w pełni docenić. Ale nie ma się co dziwić – w końcu sypialnia nie jest miejscem, które od razu wyjawia nam wszystkie swoje sekrety.
P.S.: I jeszcze krótkie wyjaśnienie odnośnie roku produkcji. Ogólnie rzecz biorąc rok 2001 uznaje się za pierwsze wydanie płyty. Jednakże w większości krajów, także w USA, płyta została wypuszczona na sklepowe półki dopiero w styczniu 2002 roku (tzw. 'street date'). Dlatego też postanowiłem umieścić obie te daty.
0 komentarzy