Mroczne materie – muzyczna antologia
„…najlepsza praca w karierze maestro…”
Kiedy w zapowiedziach pojawiło się nazwisko Lorne’a Balfe’a byłem bardzo sceptycznie nastawiony. Ten twórca znany jest z niemal hurtowej produkcji prac, z których większość nie zapada zbyt mocno w pamięć. Miało nie być szału, wszystko powinno być mechaniczną, osadzoną w stylu Hansa Zimmera kalką kalki kalki. Jednak ten serial nie jest kinem akcji i wymagał od Szkota większego zaangażowania, a także innego arsenału środków. Jakby tego było mało, muzykę wydano na dwa sposoby – jako score oraz omawiany tu album zwany „Antologią”. Efekt końcowy jest… zdumiewający.
Napiszę to już teraz, bo można nie dowierzać. „Mroczne materie” to najlepsza praca w karierze maestro, co może wprawić jego hejterów w ogromną konsternację. Już temat z czołówki, dotyczący tytułowej materii zwraca na siebie uwagę. Zaczyna się od delikatnego fortepianu, ale nabiera rozmachu wraz z wejściem smyczków i dalej chóru. Słychać tutaj troszkę styl Ramina Djawadiego z czasów pracy nad „Grą o tron”, jednak całość brzmi jakby o klasę wyżej. A co utwór, to niespodzianka. Nakręcający się „The Aletheiometer” ma fantastyczną grę skrzypiec i zapętlony fortepian z bardzo chwytliwą melodią; mroczniejszy „Lyra: The Child of Prophecy” oparty jest na nieprzyjemnych pomrukach oraz odbijającym się niczym echo flecie, a zaczynający się delikatnym fortepianem z gitarą elektryczną „The Settling of a Deamon” wieńczą nieprzyjemne smyczki.
A to dopiero początek znajomości, bo maestro korzysta jeszcze z etnicznych ubarwień. Dotyczy to zarówno uczelni, gdzie wychowuje się nasza bohaterka (śliczne „Schlastic Sanctuary” z perkusjonaliami), jak i akcji wśród Gypsów (zdominowane przez flety „The Life of Roger Parslow”, poruszające „The Strength of Gypsians” z pięknym solo skrzypiec w wykonaniu Lindsey Stirling – troszkę rytmem przypomina mi incepcyjne „Time”). Ale najbardziej zaskakuje muzyka opisująca działania Magisterium, bo te wszystkie chóralno-orkiestrowe partie nie są im przypisane, choć na pierwszy rzut oka powinny. Lecz ponieważ instytucja ta jest opresyjna i niejako blokuje dostęp do nauki za pomocą doktryn, ich brzmienie jest zdominowane przez mroczne, nieprzyjazne dźwięki undersore’u, jak w „The General Oblation Board” z imitującą szklaną harmonijkę elektroniką i perkusją; wplatające chór w mrocznym tonie „The Magisterium”, „Release the Spy-Fly” z gwałtownym finałem czy podlane dzwoneczkami, mocną perkusją i horrorowymi smyczkami „Mrs. M. Coulter”.
Kompozytor nie boi się także iść ku pulsującemu lękowi („The Path Foretold”) czy nawet zahaczyć o western (gitarowe „The Story of Lee Scoresby” z odbijającym się echem pianinem i trąbką). Ale to są tylko drobne dodatki, wnoszące do całego dzieła większą paletę barw. I jeśli do czegoś można się tutaj przyczepić, to do mocno odczuwalnego ducha Zimmera i Djawadiego. Chociaż Balfe nie kopiuje bezczelnie nut swojego mentora oraz kolegi, to inspiracja ich dokonaniami jest tu odczuwalna z powodu samej atmosfery.
„Mroczne materie” to kolejny przykład na to, że muzyka filmowa jest w stanie czymś zaskoczyć. Lorne Balfe – czy to za pomocą jakiejś magii, czy też bardziej wymagającego angażu – dał z siebie wszystko, co ma najlepszego, a czego nie spodziewał się nikt, nawet on sam. Życzę sobie, żeby Szkot znalazł sobie więcej tego typu produkcji do zilustrowania, zamiast taśmowo robionych akcyjniaków, gdzie ewidentnie marnuje swój talent. Talent, który zbyt rzadko się przebija, a zasługuje na większą eksplorację. Troszkę niedowierzając daję tej selekcji wybranych tematów aż 4,5 nutki – co świadczy o tym, jak wielką niespodziankę sprawił tu maestro.
0 komentarzy