Chociaż harfa jest jednym z najstarszych instrumentów stworzonych przez człowieka, to nie stanowi (zwłaszcza obecnie) elementu wiodącego w muzyce (nie tylko) filmowej. Ten piękny trójkąt o iście anielskim brzmieniu jest raczej okazjonalnym uzupełnieniem dla reszty orkiestry, tudzież egzotycznym narzędziem podkreślającym wątki romantyczne, aniżeli pełnoprawnym bohaterem wieczoru, którego solówki wspomina się z łezką w oku. Tym bardziej ochoczo, acz i z pewnymi obawami, sięgnąłem po kompilację o nazwie „Harp Fantasy”, jaka raczej również przeszła w środowisku bez echa.
Odpowiadające zań Camille i Kennerly Kitt, znane także jako The Harp Twins (bliźniaczki harfówki ;), to prawdziwe kobiety renesansu. Dziewczyny nie tylko grają na harfach łamiąc męskie serca, ale też komponują, występują w filmach i udzielają się w sportach walki (czarny pas trzeciej kategorii w Taekwondo – strzeżcie się adoratorzy!). Nic więc dziwnego, że i składanka od tych niewiast różni się od tytułów, jakie na co dzień możemy znaleźć na sklepowych półkach.
Siostry Kitt wzięły na tapetę przede wszystkim swoje ulubione tematy – i to nie tylko z filmów, ale głównie z seriali oraz gier komputerowych. Obyło się więc bez salonowej klasyki, którą każdy zna na pamięć (choć nie ukrywam, że chętnie posłuchałbym ich interpretacji „Psychozy” lub „Szczęk”). Jednocześnie bliźniaczki wciąż oscylują wokół pewnego kanonu gatunku (w tym wypadku szeroko pojętej fantastyki), wobec czego nie znajdziemy tu nieznanej nikomu awangardy francuskiej czy b-klasowego kina z Rumunii.
Przeważa brygada R.R. – Tolkien i Martin, a więc autorzy książek fantasy na topie. Tego pierwszego reprezentuje przeurocza wersja melodii „Misty Mountains” z „Hobbita” oraz zamykająca krążek wiązanka tematów z „Władcy Pierścieni”. „Gra o Tron” Martina to z kolei temat główny oraz hymn rodziny Lannisterów, czyli „The Rains of Castamere”. Co ciekawe, ten ostatni utwór, jako jedyny na płycie, zawiera też wokal panien Kitt, którym także na tym polu niczego nie brakuje. Wszystkie te fragmenty spokojnie zaliczyć można natomiast do highlightów wydawnictwa.
Równie ciekawie wypada temat wiodący z „Harry’ego Pottera”, w jakim udało się siostrom uchwycić ducha magii i swoistą dostojność pracy Williamsa. Świetnie brzmi także skromna suita z przygód najpopularniejszego hydraulika na świecie, a zwłaszcza jej druga część z nieśmiertelną melodią główną. Dużo rozrywki zapewnił mi także motyw z „Doktora Who”, mimo że nigdy nie byłem wielkim fanem serii. Największe wrażenie zrobiła na mnie jednak wariacja „Star Treka” – biorąc pod uwagę oczywiste ograniczenia harfy (także elektrycznej) jest to małe mistrzostwo świata.
Pozostałe utwory pozostawiły mnie już bardziej obojętnym, w czym jednak po części wina doboru materiału – przykładowe „Saint Seiya” czy „Skirim” nigdy nie były w moim kręgu zainteresowań, więc także ich muzyczne podpisy nie wywołują większych emocji, szczególnie w dość letniej reinterpretacji na harfowy duet bez wspomagania. Na tym zresztą polega główny, jak i w sumie chyba jedyny poważny minus całego wydawnictwa. Mimo krótkiego czasu trwania – tak większości ścieżek, jak i ogółu materiału – płyta ta potrafi nużyć, czego nie poprawia spora jednolitość dźwięków, często potrafiących zlać się w jedno.
Nie jest to zresztą pozycja, która ma szansę wyjść poza osobliwą ciekawostkę. Można, a nawet trzeba docenić urodę i talent obu pań, jak i kunszt wykonania poszczególnych tematów. Sam materiał nie wyczerpuje jednak ani możliwości tych instrumentów i ich właścicielek, ani też nie emocjonuje na tyle, by regularnie doń wracać i wzdychać po nocach. Wszak, co by nie mówić i o jakie gusta by się nie rozbijać, mamy tu do czynienia z bezustannym ‘plumkaniem’. Niemniej dla fanów chordofonu złożonego jest to tytuł obowiązkowy, a i innym wielbicielom filmówki warto go polecić – choćby dla jego differentia specifica. Moja finalna ocena to 3,5 struny… ekhm nutki.
0 komentarzy