Netflix i serial o nastolatkach – brzmi banalnie i nieciekawie. Ale jeśli zmieszamy to z czarnym humorem, ekscentrycznymi bohaterami (domniemamy psychopata i buntowniczka), przemocą oraz surrealistycznym klimatem, dostajemy „The End of the F***ing World”. Brytyjski serial oparty na komiksie Charlesa Foremana – u nas wydany jako „Koniec zxxxanego świata” – okazał się sporym hitem i już trwają prace nad sequelem (mimo wyczerpania materiału źródłowego). Troszkę utrzymany w duchu „Fargo” czy „Twin Peaks” (choć mniej surrealistyczny i dziwaczny od nich), świetnie zagrany oraz bawiący się stroną formalną. A jak sobie radzi na tym polu muzyka?
Zaskakuje sam wybór kompozytora, bo za ilustrację odpowiada Graham Coxon – gitarzysta britpopowej formacji Blur, która od 2015 roku (czyli od wydania płyty „The Magic Whip”) jest w stanie zawieszenia. Jeśli ktoś spodziewał się pełnoorkiestrowego brzmienia oraz bogatej bazy tematycznej, to nie tędy droga. Debiutujący kompozytor sięgnął po gitarę (także elektryczną), tworząc pozornie oczywisty score w stylu indie, chociaż czuć tutaj także klimat noir. Całość wydano w formie cyfrowej i rozbito na dwa krótkie albumy, co jest troszkę bez sensu.
Nie brakuje tutaj folkowego wręcz pazura, który wręcz dominuje nad wszystkim. Czuć go w otwierającym całość „Walking All Day” (końcowe solo gitarowe brzmi cudnie), melancholijnym „Saturday Night” z fortepianowym wstępem, wyciszonym „It’s All Blue”, wręcz kojącym „There’s Something in the Way That You Cry” czy gwizdanym „She Left The Light On”. Te piosenki są niejako kośćcem opisującym relację między naszą parą protagonistów.
To jednak tylko jedna z twarzy, bo Coxon nie boi się iść ku rock’n’rollowej stylistyce, brzmiąc niczym klasyk z lat 60. czy 70., co słychać choćby w perkusyjnych uderzeniach „Angry Me”, pełnym nakładających się gitar „Bus Stop” (wokal wchodzi dopiero w połowie utworu), rozpędzonym i przesterowanym „On the Prowl” czy lekko meksykańskim w duchu „Lucifers Behind Me” (perkusjonalia oraz brzmienie gitary). Ale najbardziej wyrazistą twarzą tego stylu jest bardzo mroczne „In My Room” z niepokojącą gitarą, wręcz wyciszonym głosem oraz powolną perkusją. Sam utwór mógłby się spokojnie znaleźć się na ścieżce „Zagubionej autostrady” czy innego filmu Davida Lyncha.
Jest jeszcze trzeci trzon, czyli kompozycje instrumentalne. Nie ma ich tutaj zbyt wiele, ale zaznaczają swoją obecność bardzo mocno. Pierwsze wejście, czyli „Flashback” jest krótkie, gwałtownie, hałaśliwe i nieprzyjemne. Dość oniryczne, lekko przypominające western „The Beach” ma w sobie coś ze stylu Gustavo Santaolalli, nawet jeśli wydaje się bardziej zwarte oraz rozbudowane. Znaczniej częściej przewija się przez serial „The Snare”, czyli temat pary policjantek, mocno idąc ku noirowym klimatom, co jest zasługą gitary, harmonijki ustnej oraz sekcji rytmicznej. Jednak dalej gitara coraz bardziej, ciężej i mocniej zaczyna zaznaczać swoją obecność – tak, jak harmonijka ustna w drugiej połowie. Tempo zmienia się tu jak w kalejdoskopie, co działa na plus.
Krótko mówiąc ścieżka dźwiękowa Coxona to zaj****ście fajna muzyka, która świetnie buduje klimat serialu. Niby było wiele takich atmosferycznych prac do filmów młodzieżowych, ale ta jest zaskakująco spójna i na tyle krótka, by się nią nie przejeść oraz bardzo dobrze zaznacza swoją obecność na ekranie. To mocny debiut i mam nadzieję, że maestro pojawi się w następnej części. Troszkę naciągana, ale jednak czwórka.
0 komentarzy