Ci kosmici są naprawdę głupi. Myślą, że są w stanie podbić Ziemię i ją zdominować za pomocą swoich nowoczesnych cacek oraz fikuśnych wynalazków. Powstało już od groma filmów o tematyce inwazyjnej i w zdecydowanej większości zawsze znajdzie się sposób na pokonanie obcych – czy to sprytny naukowiec („Dzień Niepodległości”) czy Arnold Schwarzenegger („Predator”). Tym razem ludzkość wystawiła do walki Toma Cruise’a, a skutek jego konfrontacji obrazuje „Na skraju jutra”. O ile sam film jest dość zgrabnym kolażem paru fajnych pomysłów, o tyle warstwa muzyczna pozostawia wiele do życzenia.
I tu dochodzimy do zaskoczenia, gdyż reżyser Doug Liman do tej pory współpracował z Johnem Powellem, z którym zrobił wiele fajnych rzeczy („Tożsamość Bourne’a”, „Mr. & Mrs. Smith”), ale tym razem nie udało się przekonać Anglika do udziału w przedsięwzięciu. W kolejce pojawił się Ramin Djawadi – ‘ulubieniec’ recenzentów oraz melomanów – ale ostatecznie wybór okazał się jeszcze bardziej zaskakujący. Padło na lubującego się w komediach Christophe’a Becka. No właśnie…
To, że wykorzystywana jest elektronika nie dziwi – w końcu to film s-f. Jednak muzykę prawdopodobnie sponsorowała wytwórnia płytowa Bida z Nędzą, gdyż jest to bezczelna imitacja Hansa Zimmera, ze wskazaniem na „Incepcję” i z obowiązkowymi rozciągnięciami trąbek, które robią Brrraawrrmm!!!.Choć początek wydaje się całkiem niezły – trochę podniosłe „Angel of Verdun” z patetyczną trąbką. Problem polega na tym, że dalej jest po prostu nudno, brakuje pomysłów, a przeważają elektroniczne cudaki, które nawet nie podkreślają militarnego charakteru całości (przecież na ekranie trwa wojna, God dammit!).
Owszem, Beck próbuje trochę ubarwiać swoja ścieżkę popisami perkusjonaliów, syntetycznych eksperymentów (dźwięki maszyny w „No Courage Without Fear”) czy też szybkim tematem smyczkowym. Ten ostatni po pewnym czasie zaczyna jednak nużyć, choć zdecydowanie wybija się z całego tego dźwiękowego rozgardiaszu. Ale najgorsze w tym wszystkim jest to, że ta ilustracja na ekranie po prostu nie istnieje.
Niestety, „Edge of Tomorrow” to obok „Transcendencji” najgorszy album tego roku, który pokazuje, że w gatunku fantastyki naukowej brakuje kompletnie pomysłów na ciekawą, interesującą oprawę, która nie brzmi jak dzieło kolejnego wychowanka HZ. Absolutna strata czasu i energii.
… ale gif z Blunt można oglądać w nieskończoność. Film zresztą też.