Filmowe adaptacje Stephena Kinga, to istna sinusoida, zarówno kinowa, jak i telewizyjna. Z jednej strony proza tego kultowego autora horrorów zdołała wyewoluować w kilka doskonałych filmów, z których kilka aspiruje nawet do miana arcydzieł. Z drugiej strony, gros jego książek zamieniło się po przeniesieniu na ekran w bełkot, który nawet po pijaku trudno znieść. I „Łowca snów” Lawrence’a Kasdana należy właśnie do tej drugiej grupy, choć pierwsza część tego filmu nawet się broni, głównie dzięki aktorom i stopniowo budowanemu napięciu, w czym pomaga także klimatyczna ścieżka Jamesa Newtona Howarda.
Ilustrację tę można swobodnie porównać do dwóch innych, wcześniejszych dokonań Howarda – "The Sixth Sense" i, przede wszystkim, "Unbreakable". Z tym drugim tytułem soundtrack z "Łowcy Snów" ma bowiem sporo wspólnego – począwszy od konstrukcji, poprzez specyficzny rytm i klimat, a na zbliżonej długości i roli w filmie kończąc. Zacznijmy od środkowego elementu, czyli od klimatu i rytmu. Mimo, iż jest to ścieżka stylistycznie inna od wspomnianego "Niezniszczalnego", to jednak obie pozycje są na pierwszy rzut ucha niezmiernie spokojne, senne nawet, skupione głównie na powolnym budowaniu klimatu. Także w obu mamy kilka utworów stanowiących kulminacyjne punkty – zarówno na płycie, jak i w filmie. Co za tym idzie, są one głośniejsze, bardziej dramatyczne i odpowiednio nieoczekiwanie podnoszą napięcie u widza/słuchacza.
Na opisywanym soundtracku mamy właściwie cztery takie ścieżki, a są to: "Becky Bleeds" – praktycznie sama końcówka, choć kawałek ten jest na tyle krótki, że cały wydaje się niespokojny; "The Weasel" – najdłuższy na płycie utwór, ilustrujący przełomową scenę tego miernego filmu; "Henry Returns To The Cabin" – bardzo typowa, horrorowa muzyka z kolejnych scen następujących po "The Weasel", która niejako podsumowuje wcześniejsze wydarzenia; oraz "Curtis and Owen Battle" – dynamiczna, chyba najbardziej atrakcyjna pozycja na płycie, z wybuchającymi trąbami i bębnami w tle.
Wymieniona czwórka wybija się ponad resztę i stanowi niejako filar płyty, skupiając na sobie uwagę słuchacza. I choć na całym krążku można znaleźć znacznie więcej dynamiki (np. "The Debate", "What Are You Up To?", czy "Henry Meets Owen"), to są to jednak tylko krótkie fragmenty, najczęściej pojawiające się pod sam koniec danej ścieżki. Reszta to klasyczna muzyka suspensu, która znacznie lepiej sprawuje się w filmie, niż poza nim, choć przy tym posiadająca sporo ciekawych rozwiązań i smaczków, jakich nie da się wychwycić za pierwszym razem – co także można odnieść do "Unbreakable".
Zarówno w "Niezniszczalnym", jak i w "Łowcy Snów", kompozytor łagodnie obchodzi się też z tematem głównym, serwując go dość często, ale zazwyczaj fragmentarycznie i w spokojniejszych aranżacjach, w całości przywołując go jedynie dwa, trzy razy. Tutaj pojawia się on w "Main Title" (swą konstrukcją przypominającym także "Main Titles" ze… "Znaków"), potem słyszymy różne jego wersje w niemal co drugiej ścieżce, z których za najładniejszą uważam finałowe "Pete and Trish”, choć także i ta w "Duddits Warns Henry" nie jest zła. Z ciekawszych melodii warto jeszcze wspomnieć o "What Are You Up To?", gdzie Howard zastosował sporo dźwięków elektronicznych (m.in. gitarę), co zaowocowało bardzo oryginalną, specyficzną kompozycją. Równie ciekawą, rytmiczną melodię z fletami przywodzącymi na myśl „Snow falling on Cedars” serwuje nam druga połowa „Animal Exodus”, ale koniec końców nieco ginie ona w pamięci słuchacza po odsłuchu całego krążka.
Ogółem jest to bardzo spokojna, wyważona i niekiedy dość trudna w odbiorze partytura. Porównując ją raz jeszcze do "Unbreakable" (notabene oba mają podobny czas trwania) trzeba jednak jasno stwierdzić, że jest to płyta słabsza. Nie posiada bowiem ani emocjonalnej siły, popartej w dodatku specyficzną symbiozą z filmem Shyamalana, ani też nie intryguje jak ona i zdecydowanie gorzej wypada poza obrazem. Zresztą nie mogę oprzeć się wrażeniu, iż "Dreamcatcher" to swego rodzaju odrzuty z tamtej pracy lub pomysły w niej niewykorzystane. I choć wciąż jest to muzyka na poziomie, a w dodatku o kilka poziomów lepsza od filmu, do którego powstała, to jednak pewnego poziomu zwyczajnie nie osiąga.
P.S. Tekst ten jest poprawioną i uzupełnioną wersją recenzji napisanej dla portalu film.org.pl
Słuchałem tej ścieżki czytając książkę. Wkręcała, choć miała swoje oczywiste wady. W filmie wypadło to nawet solidnie, no ale poza nim… Cóż, jest to zdecydowanie ilustracyjne rzemiosło. Polecam książkę.