Nie wiem, jak ma się “Dług” – bynajmniej nie Krauzego – do starszego o trzy lata, oryginalnego „Ha-Hov”. Co prawda intryga, osnuta wokół misji pojmania jednego ze zbrodniarzy hitlerowskiej III Rzeszy, jest taka sama, ale poza tym trudno stwierdzić jak mocno i ile pierwotnego materiału Hollywood przemieliło na swoje potrzeby. Wiem natomiast, że tym razem Amerykanom wyszło – stworzyli film niegłupi (choć rzecz jasna z odpowiednio naciągniętym realizmem), trzymający w napięciu do samego końca i skłaniający też do pewnych refleksji. Został on zresztą ciepło przyjęty przez krytykę, jak i przez widzów. Tym bardziej dziwi więc spore opóźnienie jego premiery (rok wcześniej gotowy film krążył po kilku festiwalach), co oficjalnie zrzuca się na karb zmian dyrektorstwa w Miramaxie. Nieoficjalnie… kto wie. Ważne, iż opóźnienie to nie wpłynęło ani na ostateczny kształt filmu, ani na jego ilustrację.
Trzeba przyznać, że na co dzień nie słyszy się Thomasa Newmana w takim repertuarze (bądź co bądź jest to poniekąd film szpiegowski), choć rzecz jasna ma on w resume zbliżone klimatem tytuły („In the Bedroom” na przykład – co ciekawe, „Dług” to już trzecie jego ‘spotkanie’ z Tomem Wilkinsonem, a drugie w tym roku z Jessicą Chastain). Na szczęście wszelkie opory i niepewności związane z jego angażem giną już w pierwszej scenie filmu. Gdy w takt charakterystycznej dla kompozytora, acz nieco stonowanej elektroniki ze skromnym dodatkiem skrzypków, otwiera się właz samolotu, prezentując trójkę głównych bohaterów, klimat tajemnicy niemal wylewa się z ekranu. Co prawda na płycie, ścieżka „Airplane Open” nie robi już takiego wrażenia, pozostając jedynie osobliwą ciekawostką, niemniej słuchając jej i bez obrazu można wyczuć zamysł kompozytora i charakter partytury.
Ten w pełni prezentuje już bardziej konkretny i dalece bardziej porywający „Main Title”, który fascynuje widza w trakcie napisów początkowych, a słuchacza po prostu wciąga, stanowiąc jeden z pamiętniejszych fragmentów płyty. I choć wydawać by się mogło, że skoczność tego tematu kłóci się z resztą ścieżek, to po nieco wnikliwszym zapoznaniu się z płytowym materiałem (oraz z filmem) łatwo stwierdzić, iż – w typowy dla Newmana sposób – łączy on w sobie surowość, czy wręcz pewną sterylność opowieści, oraz brzemię historii z jej atrakcyjnością; powagę z rozrywką. I choć nie jest to temat, który z danym tytułem będzie się kojarzył na śmierć i życie (w tej sprawie Newman wyraźnie kładzie nacisk na inną nutę, o czym za chwilę), to jednak strzał ten znowu okazał się trafić w sam środek tarczy. Równie ciekawy jest „End Title” – druga najdłuższa płytowo ścieżka w karierze Newmana (po „Meet Joe Black”), która stanowi nie tyle zbiór i podsumowanie wszystkich tematów tej pracy, co bardziej wariację na jej temat. Może to nie ta klasa, co końcowa suita z „Little Children”, niemniej wyraźnie pozbawiony konkretnych ram kadru, Newman pozwala tu sobie na skromne szaleństwo. Utwór ten pełen jest zresztą 'newmansów' do wielokrotnego smakowania.
Co jednak porywa w tej pracy, to dwa, zupełnie przeciwstawne elementy, z których jeden jest dawno wypracowanym, newmanowskim standardem, a drugi może okazać się dla niektórych lekkim zaskoczeniem… Standardem jest rzecz jasna temat miłosny. Co ciekawe, to jeden z banalniejszych tego typu utworów, jakie wyszły spod ręki kompozytora, mało oryginalny względem jego twórczości, a i niewiele doń wnoszący. Niemniej sposób w jaki został w filmie użyty i momenty, w których się pojawia, sprawiają, iż rozbraja mnie kompletnie za każdym razem. Skromne i krótkie „Berlin Checkpoint” odnosi się do równie banalnej sceny pierwszego spotkania bohaterów. Scena niby prosta, ale w połączeniu z muzyką, jak i z późniejszym ciągiem wydarzeń, na swój sposób elektryzuje i zapada w pamięć. A ponieważ cały wątek miłosny jest poprowadzony w niezwykle subtelny sposób, toteż melodia ta niezbędna jest jedynie w paru scenach (na albumie usłyszymy ją w pełni jeszcze tylko w „Elsa Roget”), w których wzorowo dopowiada wszelkie uczucia. Ot, geniusz prostoty.
Zaskoczeniem jest natomiast action score. Co prawda Newman nigdy nie miał większych problemów z muzyką akcji (vide choćby „WALL-E”, „Jarhead”, czy „Red Corner”), to jednak nigdy nie był to jego konik. Ba! Dość powszechne są opinie, że kompozytor nigdy nie umiał takiego typowego ‘akcjonera’ pisać! Tym bardziej miło jest mi oznajmić, iż „Dług” przełamuje ten stereotyp, a przy tym, mimo wszystko, prezentuje dość nietypowe podejście Newmana do tematu. Wiąże się to głównie z tym, iż sam film nie jest typowym akcyjniakiem. Wręcz przeciwnie – nastawiony jest on głównie na złowrogi suspens, a scen akcji jest tu niewiele, choć są one rzecz jasna kluczowe dla fabuły. Muzyka Newmana spisuje się w nich jednak wyśmienicie – dynamiczna, miejscami agresywna, a gdy trzeba, odpowiednio dostosowuje się do sytuacji, wzmagając skrzętnie budowane napięcie. Dodatkowo, Newman bardzo sprytnie akcentuje tu za pomocą elektroniki izraelski pierwiastek opowieści. Najciekawszym tego przykładem jest bodaj „An Unscheduled Stop”, który jest zresztą jedną z głównych atrakcji płyty/filmu. Świetny jest również „One More Parcel”, choć on napisany został już w bardziej klasyczny dla kompozytora sposób, ze smyczkami i sekcją dętą na pierwszym planie. W ogóle akcji jest na albumie uderzająco sporo, przy czym większości z niej nie powstydziłby się Jason Bourne (kompozycje Powella mogły być tu zresztą częścią temptracku). A to chyba dobrze wróży plotkom, wg których Newman rozważany jest przy nadchodzącej wielkimi krokami, kolejnej odsłonie przygód agenta 007, w reżyserii dobrego znajomego, Sama Mendesa. Cóż, pożyjemy…
Tymczasem „The Debt” należy pochwalić. Newman raz jeszcze stworzył solidną kompozycję, która umiejętnie dodaje filmowi klimatu, miast przytłaczać lub dominować nad nim (w czym zasługa także inteligentnego spottingu). Co więcej, mimo pewnych tricków znanych z poprzednich prac (wspomniane „In the Bedroom”, „Jarhead”, „Towelhead”, „The Good German”… i oczywiście tegoroczne „Adjustment Bureau”), kompozytor nie powiela na ślepo schematów, a nawet, w pewnych kwestiach brzmi świeżo.
I choć muzyka w filmie została poprowadzona bezbłędnie, tak płytę można było nieco lepiej zmontować. Jest tu kilka nad wyraz krótkich, zbędnych fragmentów – tak względem filmu, jak i albumowej słuchalności (początkowe „The Wrong Man” choćby). Niby nic wielkiego, ale jednak przy tak specyficznej muzyce, która przecież nie do końca sprawdza się poza ekranem, może to razić. Zresztą właśnie tę specyfikę trzeba mieć na względzie zabierając się za krążek. Aczkolwiek to ostatnie słowo jest tu nie do końca na miejscu, gdyż to kolejna pozycja do nabycia jedynie w formie elektronicznej. Trochę szkoda, choć też i trudno się dziwić. Ja co prawda zostałem ukontentowany (faktyczna ocena to mocne 3,5, a za film nawet więcej), ale jeśli miałbym „Dług” jakkolwiek polecać, to głównie w kwestii filmowej (szczególnie mugolom). Na sucho może się on bowiem… dłużyć.
Zgodna, Newman znów solidnie i faktycznie lepiej z obrazem niż na płycie, ale cieszę się, że następne w kolejce są komediowe „Służące”. W tym roku wystarczy mi już napięcia w newmanowskim wydaniu.
W filmie się spisuje, nieinwazyjna i solidna ilustracja, ale pamięta się z niej tylko tyle, że była w stylu Newmana. Na płycie nie lepiej, oczywiście wyczwórkowane i wypiątkowane utwory grają, aż miło, choć całości za dobrze się już tak nie słucha.