Produkcje europejskie bawiące się w kino gatunkowe coraz częściej trafiają do polskich kin. Mamy francuskie kryminały, skandynawskie thrillery i hiszpańskie horrory. Ale co ciekawsze rzeczy można także wyłowić w Internecie. Tak jest w przypadku włoskiego „Dark Waves”, będącego mieszanką thrillera, fantasy i dramatu psychologicznego. To historia pary próbującej rozpocząć nowe życie w małym miasteczku, zamieszkując w latarni morskiej. Pojawiają się w niej martwi piraci, wojenna przeszłość i dużo gadania. Ale jest jeden mocny punkt tego nieoczywistego dzieła.
Jak się zapewne domyślacie jest nią oprawa muzyczna. Jej autorem jest urodzony w Niemczech włoski maestro i pianista Alexander Cimini, który drugi raz (po „Red Krokodil”) współpracuje z reżyserem Domiziano De Cristopharo. Pozornie jego film aspiruje do bycia horrorem, ale muzyka mało kojarzy się z tym gatunkiem. Nie usłyszymy w niej gwałtownych, agresywnych zrywów – bardziej stawia się w niej na nastrój niesiony przez klasyczne instrumentarium. Efekt finalny przechodzi jednak najśmielsze oczekiwania. Powstał album bardzo delikatny, nastrojowy, z wielce liryczną aurą.
Ten niezwykły klimat czujemy w „Bellerofonte” od samego początku, kiedy delikatnemu fortepianowi przygrywa smutno trąbka, a w tle przewijają się jeszcze smyczki oraz nieziemska wokaliza sopranistki Moniki Boschetti. Głos ten będzie słychać na albumie wielokrotnie, za każdym razem dodając nutom pierwiastek wręcz metafizyczny – podskórnie wzbudzający niepokój, a jednocześnie wprawiający w zachwyt. Maestro krótkimi fragmentami tworzy atmosferę romansu (spokojne „The Town”, liryczne „Love Scene” z delikatnymi dźwiękami harfy i fortepianu, krótkie „Dressing”) oraz tajemnicy (zachwycające i melancholijne „The Tower”, okraszone trąbką „The Arrival”).
Cimini wykorzystuje do tego proste zabiegi, jednak nie idące w typowym kierunku kina grozy: przyspieszający, klasyczny fortepian w „Hidden Mysteries”, przypominającym „Dziewiąte wrota”; ilustrujące wojenną przeszłość bohatera, pozornie ciepłe „Fragments of Memories” (wokaliza nie daje tu 100% pewności) z niesamowitym solo skrzypiec pod koniec. W tym wszystkim znajdziemy tak naprawdę tylko jeden fragment action score’u, czyli „The Fog” – na szczęście brzmi on zaskakująco świeżo. Wolne smyczki, delikatny chórek w tle, przyspieszone, coraz bardziej nasilające się takty fortepianu, a w finale zwiewne flety. Pozornie nie wydaje się to zbyt groźne, ale w ciemnościach ciarki gwarantowane. Podobnie jest z bardziej spektakularnym, pełnym dęciaków i skrzypiec „The Secrets Revealed”, gdzie każdy instrument (jeszcze kotły, organy) znakomicie buduje napięcie.
Jednak najlepsze i najciekawsze dostajemy na sam koniec. „Memories Lost in the Sea (End Credits)” to popis lirycznego wyobrażenia, z bardzo delikatnym fortepianem, do którego dołączają "płaczące" smyczki, wobec których trudno jest przejść obojętnie. Zachwycają również potężnie rozbudowane wersje „Follow Me”, które stylistycznie przypominają troszkę prace… Abla Korzeniowskiego; oraz finałowa suita koncertowa, zbierająca wszystkie motywy w piękną całość.
Przyznaje się bez bicia, że po kompozytorze praktycznie dla mnie obcym nie spodziewałem się niczego szczególnego. A jednak „Dark Waves: Bellefotonte” okazało się kolejną niespodzianką w minionym roku. To kompozycja niezwykle liryczna (zwłaszcza jak na horror), pełna bogatej tematyki oraz świetnych aranżacji. Można się w tej muzyce kompletnie zatracić, nawet bez znajomości ekranowego kontekstu, wchłaniając ją jak gąbkę. Ode mnie solidne 4,5 nutki, aczkolwiek zastanawiałem się nad pełną piątką…
Ciekawa strona. Z niecierpliwoscia czekam na nastepny post