Akcja filmu Jean-Marca Vallée rozgrywa się w Teksasie lat 80. i opowiada o walce zarówno z AIDS, systemem prawnym, jak i z samym sobą oraz swoimi uprzedzeniami. Logicznym byłoby więc sądzić, że soundtrack zasili odpowiednia dawka country i folk, z dodatkiem rzewnej, poetyckiej ilustracji, tak jak to miało miejsce kilka lat temu w „Brokeback Mountain”. Nic jednak bardziej mylnego.
Zarówno film, jak i album – częściowo jedynie obrazem inspirowany, o czym informuje stosowny napis na okładce – wypełnia cała masa intensywnych dźwięków z bardziej współczesnych gatunków, jak trance, techno, rock, pop… Co prawda niektóre ze ścieżek mają wyraźny posmak amerykańskiej prerii, a ckliwe, stonowane fragmenty z gitarą na czele również tu znajdziemy (choć ilustracji stricte brak), ale należą one do zdecydowanej mniejszości. Gros zawartych na płycie przebojów tryska natomiast energią równą bohaterowi tej produkcji, Ronowi Woodroofowi, w którego brawurowo wcielił się Matthew McConaughey, i którego doceniła właśnie Amerykańska Akademia Filmowa.
W kontekście całej historii, jak i jej tła, taki wybór może odrobinę dziwić, a i sam krążek nie kojarzy się jednoznacznie z danym tytułem, plasując się raczej w kategorii przypadkowych, luźno promujących film składanek. To niewątpliwie minus tego wydawnictwa, na okładce którego nawet nasz charyzmatyczny kowboj bezradnie rozkłada ręce, robiąc dobrą minę do złej gry. Cóż jednak z tego, skoro wspomniany miks dobrze wybrzmiewa w uszach?
Ponad godzina materiału zlatuje bardzo szybko, a płyta jest odpowiednio spójna i na tyle rozrywkowa, że spokojnie poradzi sobie zarówno na zakrapianej imprezie, w pędzącym po trzypasmówce lub stojącym w korku aucie, jak i w zaciszu domowego ogniska, przy kubku gorącego kakao. Daleko tu co prawda do soundtrackowej rewolucji – jak pisałem, to raczej typowy średniaczek – lecz nie zmienia to faktu, że to solidna porcja chwytliwych taktów, jakich słucha się bez znużenia od pierwszej do…
…no cóż, niekoniecznie do ostatniej (mi)nuty, bowiem druga część albumu wyraźnie odbiega jakością oraz klimatem od wcześniejszych hitów. To oczywiście opinia czysto subiektywna, a sam ich odbiór zależy od osobistych preferencji, niemniej gdzieś tak od akustycznej wersji „Mad Love” płyta traci trochę ze swej początkowej dynamiki, a do materiału wkrada się coraz więcej przeciętnych, a nawet słabych utworów i wątpliwej klasy przeróbek (chociażby bezjajeczne „Stayin' Alive”).
Ostatecznie jednak „Music from and inspired by Dallas Buyers Club” broni się całkiem nieźle. Nie jest to co prawda tytuł, w jaki gorąco polecał bym zainwestować tuż po wyjściu z kina, ale po uprzednim wyzbyciu się jakichkolwiek niechęci i oczekiwań, czas przy nim spędzony może okazać się całkiem pozytywnym i takoż nastrajającym doświadczeniem, do którego elementów będziemy z stanie wrócić jeszcze nie raz.
P.S. A TUTAJ pełna lista wykorzystanych w filmie przebojów. Z kolei w zwiastunach filmu użyto „What Makes a Good Man” grupy The Heavy i „You Ain't Alone” formacji Alabama Shakes.
0 komentarzy