Bond, James Bond. Najsłynniejszy szpieg ze wszystkich szpiegów, jacy kiedykolwiek powstali. Postać tą stworzył Ian Fleming, a debiutowała (książkowo) w powieści „Casino Royale”. Prawa do niej wykupiono jeszcze zanim powstał „Dr. No”, ale producentom (Charles K. Feldman oraz Albert Broccholi i Harry Saltzman z EON Productions – twórcy filmowej serii agenta 007) nie udało się dogadać. Więc postanowiono zrobić film w konwencji satyry. Zebrano imponującą obsadę (m.in. David Niven, Peter Sellers, Orson Welles, Woody Allen, William Holden i Ursula Andress), zatrudniono pięciu reżyserów, zaś scenariusz tworzyło dziesięciu autorów (w tym Ben Hecht, Billy Wilder, a nawet Joseph Heller). Efekt mógł być jeden: totalny misz-masz, nie składający się w sensowną całość.
Wydawałoby się, że również warstwa muzyczna nie będzie w stanie tego wszystkiego pozszywać. Ostatecznie na stołku kompozytora zasiadł Burt Bacharach, mający pewne doświadczenie przy komediach (m.in. „Co słychać, koteczku?”) i powoli przebijający się do mainstreamu. Dzisiaj jest on uznawany za klasyka gatunku oraz mistrza w tworzeniu chwytliwych, eleganckich piosenek. Omawiany album powstał z okazji 50-lecia premiery filmu i różni się dwoma szczegółami. Po pierwsze, oryginalny materiał został zremasterowany i brzmi teraz jak żyleta. Po drugie, dodano ponad drugie tyle wcześniej niepublikowanych utworów. Niestety w jakości mono. Ale nie z takimi zadaniami radzili sobie tajni agenci Jej Królewskiej Mości.
Zacznijmy od podstawowego materiału. Na początek dostajemy wizytówkę filmu, czyli bardzo chwytliwy temat grany przez Herba Alberta i jego zespół The Tijuana Brass. Czuć tutaj brzmienie swingujących lat 60., z cudowną trąbką na pierwszym planie. Lekko, zwiewnie, stylowo i elegancko, a każdą sekundą coraz bardziej energicznie. Już tutaj mamy zapowiedź, że nie będzie to do końca poważny film, tylko czysta zabawa. Motyw ten jeszcze powróci (także w nowym materiale), choć może zbyt wiele razy.
Drugim zapadającym w pamięć fragmentem z filmu jest piosenka „The Look of Love” w wykonaniu Dusty Springfield. Pozornie wydaje się to prosta, wręcz oszczędnie zaaranżowana ballada w stylu, jaki dzisiaj nazywamy smooth jazzem. Perkusja wydaje się ledwo słyszalna, nastrój robią tutaj przede wszystkim klawisze oraz bardzo zmysłowy wokal. Nic dziwnego, że piosenka była nominowana do Oscara. Utwór pojawia się też w wersji instrumentalnej, gdzie śpiew zastępuje saksofon (też brzmi cudnie).
Nawet muzyka w założeniu mająca budować napięcie jest polana tym jazzowym sznytem. Zgrabnie rozpędzone są „Home James, Don’t Spare the Horses”czy „The Big Cowoys and Indians Fight at Casino Royale”, ale wydają się zbyt niepoważne i pasujące bardziej do skeczy Benny Hilla. Chociaż niektóre pomysły aranżacyjne oraz wykorzystane instrumenty nawet dziś potrafią zaskoczyć: dudy w połowie „Le Chiffre’s Torture of Mind” czy orientalna perkusja i flety w „Sir James Trip to Find Mata” z cudnym wstępem smyczkowym oraz rozbuchanym finałem. Jest też ociekający erotyzmem saksofon w „Hi There Miss Goodthinghs” oraz „Moneypenny Goes for Broke”, jednak należy go potraktować raczej jako ciekawostkę. Wyjątkiem jest mieszający klasyczną muzykę (fortepian i klawesyn) z jazzem „The Venerable Sir James Bond”.
A czy coś wartego uwagi jest w niepublikowanych wcześniej kompozycjach? Chciałbym napisać, że ilość poszła w jakość, ale nie do końca. Sporym plusem jest ułożenie nowego materiału w kolejności chronologicznej do wydarzeń ekranowych. Problemem jest jednak to, że większość tego materiału już słyszeliśmy w podstawowej edycji. Jeśli pojawia się coś nowego, to raczej na zasadzie ozdobnika, dodatku do znajomej melodii (m.in. fanfary oraz solo trąbki w „The Widow Duty of Lady Fiona / Wassail”, gwałtowne wejście dęciaków w „The Grouse Shoot” – wariacji tematu przewodniego).
Niby trafiają się nuty, których wcześniej nie było, ale nie jest to coś powalającego. Wpleciony fragment hymnu Francji („Proposals, Super 8 and Costumes”), gra na sitarze (rozszerzona wersja „Sir James’ Trip to Find Mata…” czy „Sitar Background”), uderscore’owe „Old Berlin House / Mata Hari School for Spies” (fortepian z trzaskami perkusji i akordeonem) oraz oparte na perkusjonaliach i thereminie „Le Chiffre’s Magic Act”. No i jest jeszcze temat przewodni w formie piosenkowej, wykonany przez Mike’a Redwaya. Są one w większości zbyt krótkie, by zapaść w pamięć, lecz dodają odrobinę różnorodności.
Trudno jednoznacznie ocenić to wydawnictwo. Z jednej strony jest to lekka, niezobowiazująca rozrywka w starym stylu spod znaku Henry’ego Manciniego, Lalo Schifrina czy Johna Barry’ego. Muzyka bardzo dobrze sprawdza się w filmie i jest naprawdę przyjemna w odsłuchu. Ale z drugiej strony materiału jest za dużo, zaś nowe utwory to w zasadzie powtórka tego, co już wcześniej słyszeliśmy. Twardy orzech do zgryzienia, który dla mnie jest wart 3,5 nutki. Fani mogą dodać jeszcze połówkę.
0 komentarzy