Carlito Brigante – gangster z bogatą przeszłością – właśnie wychodzi na wolność po długoletniej odsiadce. Zamiast jednak powrócić do biznesu, jak na gangstera przystało, postanawia ustatkować się prowadząc uczciwe życie. Oczywiście nie wychodzi mu to najlepiej i z każdym dniem jego sytuacja coraz bardziej się komplikuje, a sprawy przybierają zły bieg… Ten doskonały, acz dość nierówny film gangsterski De Palmy, jest już dziś nieco zapomniany. Szkoda, bo to naprawdę kawał dobrego kina i przy okazji świetnej (choć też nierównej) muzyki.
Za to drugie odpowiada Patrick Doyle – kompozytor kojarzony raczej z kinem kostiumowym i historycznym ("Indochiny", wspólne projekty z Kennethem Branagh, m.in. "Henryk V" czy też najnowszy "Harry Potter"). I rzeczywiście mało w jego dorobku kina z tej półki. Jedynie thrillerowe "Dead Again" można uznać za takowe, choć to właśnie "Carlito's Way" jest wizytówką kompozytora w tej dziedzinie. I nie ma się, co dziwić, bowiem Doyle wspiął się tu na wyżyny muzycznej ilustracji. Choć, podobnie jak film, pozycja ta posiada trochę słabych punktów. Całość możemy podzielić na trzy części. Utwory smutne i melancholijne, wśród nich głównie relacje między Carlito a Gail. Utwory dramatyczne, suspensowe, w dużej mierze underscore, który tylko w filmie sprawdza się celująco. I wyodrębnia się jeszcze trzecia grupa. Są to 3 ostatnie utwory obrazujące genialny finał filmu – utwory o największej dozie emocji, dynamiki i całej ferii dźwięków. Te trzy części uzupełniają się i wzajemnie zazębiają, także w ostatniej grupie znajdziemy też i grupę pierwszą, a w grupie drugiej po trochu z poprzednich dwóch. Stanowi to zarówno o sile tej kompozycji, jak i o jej przemyśleniu. Wszystko dopięte jest tu na ostatni guzik. Zerwijmy więc pierwszy z nich.
"Carlito's Way", "Carlito and Gail", "The Cafe", "Laline", "Where's My Cheesecake?" i po części "You're Over, Man" to ta pierwsza grupa. Zazębia się ona jeszcze na "Remember Me", które stanowi ta sama melodia, jaką słyszymy w "Carlito's Way" (finał filmu stanowi też jego otwarcie, toteż płytę otwiera wspólny temat). Jest to melodia niesamowicie smutna, elegia tego filmu i jego adagio. Zresztą jedyne porównanie, jakie przychodzi mi do głowy, to właśnie "Adagio for Strings". Instrumenty, stopniowanie emocji, ich rozkład i lokalizacja tematu (w obu przypadkach koniec i początek zarówno filmu, jak i płyty) sprawiają, że jest to wyraźna i właściwie tak samo piękna i chwytająca za serce inspiracja tematem Barbera. Już mniej smutne, choć z pewnością równie mocno naznaczone emocjami są pozostałe tematy. "Carlito and Gail" to nuta może nie tyle smutna (choć początkowo bardzo podobna do adagio), co bardzo sentymentalna i melanchonijna. Doyle bawi się w niej przechodząc różne stopnie zaangażowania. Utwór zaczyna się, więc dość ciężko, a kończy niesamowicie rytmicznie. Dla mnie to świetny temat ukazujący związek nie tyle tych konkretnych dwóch postaci, co w ogóle dwojga zakochanych w sobie osób.
Właściwie na podobnej zasadzie działa utwór "The Cafe", który jednak trochę mniej mną poruszył, co wcale nie oznacza, że jest mniej wyrazisty – co to, to nie. Na uwagę zasługuje tu szczególnie świetna melodia, która pojawia się koło 1:30 minuty. Jest to bardzo interesująca wprawka przed dalszymi motywami na płycie, a mam tu na myśli "The Elevator" i "The Buoy", a więc po raz pierwszy pojawia się suspense w czystej niemalże formie. Zanim to jednak nastąpi absolutnie inny klimat i rozluźnienie proponuje nam kompozytor w utworze "Laline". Na tle innych utworów jest to prawdziwa odskocznia, choć w moim mniemaniu kłóci się odrobinę z całą resztą, wprowadzając klimat jazzowo-bluesowy, co w porównaniu z dramatycznym wydźwiękiem reszty wygląda jak nagły okrzyk radości. Trochę też takich rytmów, choć znacznie wyciszonych i smutniejszych, znajdziemy na początku "Where's My Cheesecake?" – utworu optymistycznego w swej wymowie (Carlito wraca do Gail poprzez… wyważenie drzwi 🙂 i także mającego ciekawe fragmenty (szczególnie w drugiej połowie), ale na dobrą sprawę stanowiącego typową muzyczną ilustrację. Podobnież sprawa ma się z "You're Over, Man". Ten utwór, choć należy w zasadzie do grupy drugiej, także jest w połowie smutny i także nie wychodzi poza film. Bez wątpienia te trzy ścieżki należą do najsłabszych, na szczęście tylko na płycie.
W grupie drugiej króluje nadmieniony wyżej suspense. Przepełnione są nim "The Buoy", "The Elevator", pierwsza połowa "You're Over, Man" oraz wspomniany kawałek "The Cafe", a także, jako przedsmak finału, "There's An Angle Here". Te utwory to wulkan napięcia, które kompozytor dawkuje nam z iście aptekarską dokładnością. Chyba nie muszę mówić, że genialnie sprawują się one w filmie, obrazując równie mistrzowskie sceny kulminacyjne. Szczególnie dłuższe "The Buoy" i krótkie "The Elevator" zwracają swoją uwagę. W tym pierwszym cały czas serce bije mocniej, choć melodia jest dość leniwa i powolna. Z kolei w tym drugim jest zupełnie na odwrót, czyli cały czas melodia zmierza w konkretnym kierunku, choć to dopiero w finale każdy z tych utworów wybucha.
No i ostatnia grupa: "There's An Angle Here", "Grand Central" i "Remember Me". W zasadzie ta grupa to tylko środkowy "Grand Central", gdyż pozostałe dwa swobodnie można 'przydzielić' gdzie indziej, jednakże zważywszy na filmowe wydarzenia i relacje między tą trójką, po prostu nie mogę ich rozdzielić. "There's An Angle Here" stanowi świetne, niepokojące wprowadzenie do "Grand Central", a "Remember Me" to wspaniałe zwieńczenie i podsumowanie tegoż. Naprawdę są to idealnie zgrane utwory, choć gdyby zabrakło tego najważniejszego, to wszystko by się rozpadło.
Nie ma w tym cienia przesady – "Grand Central" to kwintesencja całego filmu i płyty. To utwór, przy którym blednie wszystko inne – prawdziwy grand! To 10 minut nieprzerwanej muzyki akcji i napięcia, które Doyle genialnie rozłożył na całą orkiestrę, dając się wykazać każdej jej sekcji po trochu, jak i wspólnie z innymi. Właściwie trudno opisać w słowach to, co udało się tu zawrzeć. To prawdziwa bomba, wspaniały orkiestrowy popis i nie mogę wyobrazić sobie lepszej ilustracji, do finału filmu De Palmy (szczególnie mam tu na myśli zmiany nastroju i elementy zaskoczenia – kto oglądał ten wie, inni niech nie sądzą, że zepsuję im przyjemność oglądania i odsłuchu ;). Jest rok 1993, więc także i to skłania mnie do odpowiednich porównań. Tym razem mogę porównać to tylko do dokonań Kamena w "Lethal Weapon" i "Die Hard", gdzie także pojedyncze wybuchy akcji zostawiają daleko w tyle całą resztę partytury. Również w przypadku tych dzieł, mamy tu praktycznie nierozerwalną więź z ruchomym obrazem. Owszem, słucha się tego świetnie także i poza nim, jednak osoby, które filmu nie widziały, nie będą w stanie odebrać tego w taki sam sposób, jak te po seansie.
I tak dochodzimy do konkluzji – "Życie Carlita" to geniusz. Niestety, w dużej mierze geniusz underscoru, a więc tylko do pary z filmem. Razem tworzy się prawdziwa perełka, osobno jest już trochę gorzej. Ponadto płyta sama w sobie zabiera pewne braki (choć i tak dobrze, że w ogóle została wydana). Przede wszystkim brakuje jeszcze jednego kawałka akcji, mianowicie tego pochodzącego ze sceny zasadzki zaraz na początku filmu (a przecież spokojnie by się tu zmieścił). No i jakże wspaniale byłoby usłyszeć tuż po "Remember Me" piosenkę "You Are So Beautiful", która przecież film zamyka. Wprawdzie znajduje się ona na zwykłym soundtracku, ale to nie to samo – co z pewnością potwierdzą osoby, którym film się spodobał. Oceny maksymalnej nie będzie (choć jeśli oceniać muzykę w filmie, to i owszem, a nawet wyżej), ale i tak jest bardzo dobrze. Absolutnie polecam, choć raczej nie absolutnie każdemu. Tylko dla niektórych będzie to, bowiem 'ucieczka do raju'…
PS. A poniżej jeszcze dwie okładki wydań japońskich.
Zgadzam się w 100%.