Chłopaki – sezon 2
„…treściowo niewiele ma do zaoferowania…”
The Chłopaki powrócili, ale tym razem sami są ścigani przez superbohaterów pod wodzą Homelandera. W ekipie dochodzi do roszady i pojawia się walcząca o przywództwo Stormfront. Jednak ton poprzedniej serii zostaje zachowany, czyli nadal jest to satyra na świat superbohaterski, polana bardzo czarnym humorem oraz wiadrami krwi. Wszystko znowu kończy się cliffhangerem i niby happy endem dla naszych bohaterów. Ale nie łudźmy się, to cisza przed burzą, która pojawi się w serii trzeciej.
A czy doszło do jakiegoś przełomu na polu muzycznym? Na stołku kompozytora nadal przebywa Christopher Lennertz, który także zalicza cameo w tym sezonie. Zachowano też styl symfoniczno-podniosły á la Hans Zimmer, a punkowo-rockową młóckę złagodzono. Niby wydaje się, że mamy progres, ale… może po kolei.
W score wpleciono dwie piosenki. Pierwszą jest „Never Truly Vanish”, która towarzyszy pogrzebowi herosa Vanisha, który był… niewidzialny. Utwór jest odpowiednio podniosły (smyczki, fortepian) i w bardzo popowym tonie, z tak poważnym tekstem, że ciężko się nie zaśmiać. Także wokal Erin Moriarty (Starlight) dodaje sporo do zgrywy. Druga piosenka to rapowane i chwytliwe „Faster” od Jesse’ego T. Ushera (A-Train). Oba utwory dają masę frajdy, będąc najmocniejszym punktem ścieżki dźwiękowej.
Reszta albumu to w większości action i underscore sprawdzający się całkiem solidnie na ekranie. Zdominowany albo przez agresywne wejścia gitary elektrycznej („Her Brother”) lub popisy smyczkowo-perkusyjne (nerwowe i marszowe „Break Every Bone”), ewentualnie wolne, zniekształcone dźwięki i stonowane smyczki („Standoff”, quasi-kołysankowe „Father and Son”, niepokojące „A Billion Dollar Liabillity” z mocnym solo skrzypiec). Jasne, czasem pojawi się coś bardziej energetycznego oraz zwyczajnie fajnego (krótkie, lecz przebojowe „Meeting Blindspot”, gitarowe „Fake News” czy stanowiące popis skrzypiec „Hoelander in Hallway”). Jednak te fragmenty są tylko małymi promykami w powtarzającym się stylu poprzedniej serii, czyli Daniel Pemberton mode („Halloween Store” mocno inspirowane „Królem Arturem”).
Nie mogę jednak pozbyć się wrażenia, że brzmi to wszystko troszkę lepiej. Takim przykładem może być pulsujące, rozpędzone „Sharks!”, lecz wiele długich oraz powolnych utworów ma swoje drobne, bardziej zapadające w pamięć momenty. Choć najlepiej sobie radzą niby-heroiczne, ale z pewnym przymrużeniem oka wejścia, jak w „Real Action” czy na początku „Church of the Collective” zmieniającym w połowie ton na ciepłe brzmienie gitary.
Nie zmienia to jednak faktu, że drugi sezon „The Boys” jest powolnym progresem. Zdecydowanie bardziej przystępnie wydanym (niecała godzina), ale treściowo niewiele ma do zaoferowania. Ciągle brakuje tutaj własnej tożsamości, a krótszy czas tylko troszeczkę pomaga przy słuchaniu. Ode mnie bardzo naciągana trójka – jeszcze się łudzę, że w następnej serii dojdzie do przełamania. Czy tak się stanie? Czas pokaże.
0 komentarzy