Film Taylora Hackforda nie jest raczej dobrze znany w naszym nadwiślańskim kraju. Trzygodzinna saga przestępcza, rozgrywająca się wśród mniejszości latynoamerykańskiej i częściowo oparta o prawdziwe wydarzenia, miała sporo problemów także w USA, pozostając dziś raczej niedocenionym, zapomnianym kinem. Niesłusznie, bo choć nie jest to tak wielkie kino, jak sugeruje jego metraż, to jednak ma sporo do zaoferowania. Obok imponującej ilości charakterystycznych twarzy drugiego planu, z całą pewnością zwraca na siebie uwagę muzyka.
Nie powinno to dziwić, biorąc pod uwagę jej autora. Bill Conti to zdecydowana legenda wśród amerykańskich kompozytorów, choć on także – mimo Oscara („The Right Stuff”) i wielu kultowych tytułów na koncie (serie „Rocky” i „Karate Kid”, „F/X”, „Masters of the Universe” czy choćby jedna z przygód 007) – pozostaje odrobinę lekceważonym przez ogół twórcą. W „Blood In… Blood Out” (znanym też pod tytułem „Bound by Honor”) nie sili się co prawda na wielką oryginalność, ale dokłada ważną cegiełkę do ogólnego klimatu dzieła, mocno wpływając na jego odbiór i wyciskając z nut niemal wszystkie soki.
Zaczyna zresztą z grubej rury. Tytułowy motyw to energiczny i bardzo chwytliwy zestaw gitar Dobro, solowej trąbki, elektroniki oraz pełnej orkiestry, których dźwięki ubarwiają także odpowiednio egzotyczne flety i elementy perkusyjne. Ta wybuchowa mieszanka, której trudno się oprzeć, to główny temat filmu, jaki idealnie odnajduje się w otwierającej ruchomy obraz feerii kolorów i kultur na przedmieściach wschodniego krańca Los Angeles. Latynoski temperament jest tu aż nadto dosadny, lecz zamiast przytłaczać słuchacza, bez problemu uwodzi go, wbijając się w pamięć na amen.
Oderwać nie idzie się także od dwóch kolejnych, powiązanych ze sobą ścieżek – „Prison” oraz „Goodbye Al”. W tym pierwszym debiutuje niezwykle piękna i przejmująca melodia na flet, która po chwili zgrabnie przechodzi w kolejną tętniącą życiem i charyzmą nutę, po czym wraca do punktu wyjścia. Taka swoista, emocjonalna sinusoida, której nie można przestać słuchać. Drugi utwór to natomiast przykład niezwykle kreatywnego underscore’u. Motyw, którego głównym zadaniem jest budować dramaturgię i napięcie w jednej z kluczowych scen, w niczym nie ustępuje poprzednikom pod względem bogactwa dźwięków, rytmiki i zadziorności. Po prostu miód dla uszu!
Te trzy motywy to najważniejszy i najbardziej porywający materiał, jaki znajdziemy na albumie. I choć do samego końca kompozytor utrzymuje poziom i atrakcyjność (chociażby jeszcze w „Hilltop Shootout”), to od tego momentu wrażenia odrobinę stygną. Głównie za sprawą bardziej dramatycznego, wręcz ckliwego tonu, jaki wyziera niemal ze wszystkich pozostałych utworów na podobnej zasadzie – rzewnych, niekiedy przesiąkniętych nostalgią solówkach gitar. W „Miklo Goes Home” potrafią one jeszcze ująć, ale potem robi się ciut monotematycznie, mimo iż Conti sięga także po (nazbyt oczywiste) organy („The Church”) oraz gitarę elektryczną (świetna, chwytająca za serce końcówka „Montana and Wallace”). Balans przywraca dopiero del gran final w postaci „Resolutions”, a więc stosownej repety motywu głównego w nieco krótszej, intensywniejszej formie z odpowiednim przytupem.
Niezwykle optymalna i przystępna, bo zaledwie półgodzinna płyta nie pozwala jednak specjalnie odczuć podobnych niedogodności. Jest to jednocześnie niemal pełna prezentacja muzyki, która na dużym ekranie dawkowana jest oszczędnie i uzupełniana okazjonalnymi piosenkami (dostępnymi na odrębnym albumie od Hollywood Records: 14 ścieżek, w tym dwa fragmenty ilustracji). Sprawuje się tam zresztą wyśmienicie – ani na moment nie daje się przytłoczyć innym elementom i stosownie błyszczy w tych najbardziej emocjonalnych chwilach.
Lecz ostatecznie znajomość filmowej materii nie jest tutaj potrzebna – Conti stworzył na tyle plastyczną i ciekawą, pełną pasji kompozycję, że sama w sobie stanowi wartą polecenia przygodę. Nie jest to co prawda przygoda życia, ale zapewniam, że do wielokrotnego przeżywania. Dig it like tortillas, homies!
P.S. TUTAJ pełna lista utworów źródłowych wykorzystanych w filmie.
0 komentarzy