Jest takie niepisane prawo, że przynajmniej raz w roku amerykańscy filmowcy wyciągają temat rasizmu, przypominając jak wielkim problemem była/jest kwestia uprzedzeń na tle koloru skóry. W roku 2018 zmierzył się z tym Peter Farrelly w „Green Book”, ale prawdziwe działa wystawił Spike Lee w „BlacKkKlansman”. Sam film to oparta na faktach historia czarnoskórego policjanta Rona Stallwortha z Colorado Springs, który w latach 70. zinfiltrował miejscową komórkę… Ku-Klux-Klanu. Jak? Nawijając przez telefon, zaś na spotkania twarzą w twarz zamiast niego przychodził kolega z pracy, Filip „Flip” Zimmermann. Już sama ta zbitka zapowiada wybuchową mieszankę komedii kryminalnej ze społecznym zacięciem, co przełożyło się na psukces artystyczny (Grand Prix na MFF w Cannes, nagroda BAFTA za scenariusz, sześć nominacji do Oscara), jak i komercyjny.
A skoro reżyserem jest Spike Lee, to muzykę mógł napisać tylko jeden człowiek – trębacz jazzowy Terrence Blanchard. Muzyk ten współpracuje z reżyserem od czasów „Malarii”, czyli już ponad 25 lat. Można więc napisać, iż panowie mają do siebie spore zaufanie i wiedzą jak się dogadać. Maestro tym razem stawia na orkiestrę, ale też stylizuje niektóre fragmenty na muzykę z lat 70. spod znaku jazzu i funku.
O tym, że historia dotyka poważnego tematu, dowiadujemy się już na dzień dobry. „Gone with the Wind” nie jest, wbrew tytułowi, przearanżowanym fragmentem „Przeminęło z wiatrem” Maxa Steinera, aczkolwiek pojawiają się fragmenty z tego filmu. To wplecione dwa utwory w jednym, bardzo ważne dla białych mieszkańców Południa „Old Folks at Home” Stephena Fostera (znane bardziej jako „Suwannee River”) oraz fragment „Dixie” Daniela Decatur Emmetta pt. „Look Away”, gdzie czuć niemal militarnego ducha (werble, flety). W podobnym, podniosłym tonie brzmi „Hatred at It’s Best”, gdzie wybijają się wręcz sielankowe smyczki oraz fortepian, niejako pokazując "wspaniałe tradycje" przekonań bractwa wielbicieli białej siły, a także „No Cross Burning Tonight”.
Całość też jest niejako oparta na jednym temacie, związanym z Ronem, i bardzo zapada w pamięć. Już pierwsze wejście, czyli „Ron’s Theme” brzmi niczym fragment z blaxpoitation. Motyw prowadzą flety oraz fagoty, zaś w tle przyjemnie grają organy Hammonda, plumkają smyczki i odzywa się sekcja rytmiczna małego bandu. Później ten motyw zostaje odpowiednio polany czarnymi brzmieniami: dęciaki i gitara elektryczna w mrocznym „Firing Range”, bardziej liryczne „Patrice Library” prowadzone przez fortepian i flet, a pod koniec także przez gitarę elektryczną; bujające funkiem „Ron Meet FBI Agent” z falującymi smyczkami wspieranymi przez dęciaki z fletem czy bardziej dynamiczne wersje w „Ron’s Search” (dęciaki, funkowa gitara i Hammond) oraz „Here Comes Ron”.
Oprócz tego maestro nie zapomina o mrocznej stronie tematu, czyli białych, opisując ich już w „Main Title”. Jest to coś na kształt drugiego tematu. Na pierwszym planie ciężka gitara oraz łkające smyczki z fortepianem i dętymi drewnianymi. Styl zbliżony jest tutaj do Cartera Burwella czy nawet Howarda Shore’a. Niepokój ten podtrzymują też krótsze fragmenty, pokroju „Connie and the Bomb” (opadające i podnoszące się smyczki), gwałtownie się ucinającego „Woodrow Wilson” oraz marszowego „Klan Cavalry”.
Jednak prawdziwym kopniakiem w filmie są fragmenty, gdzie mamy niejako skonfrontowane spojrzenia na ten spór: przyłączenie tajniaka (Flipa) do grona Klanu połączone z seansem „Narodzin narodu” oraz mowa czarnoskórego aktywisty przed studentami. Te sceny są przeplatane ze sobą montażowo, zaś na albumie są opisane w formie trzyczęściowego „Tale of Two Powers”. Tu się odzywa wszystko: bardzo mroczny fortepian skontrastowany z melancholijnymi fletami, dętymi drewnianymi (niemal elegijna część pierwsza), by potem dać więcej miejsca niemal szarpanym smyczkom (intrygująca wersja tematu Rona w części drugiej), a na sam koniec nabrać uroczystego charakteru.
Tak samo można napisać o finale, rozbitym na trzy utwory. Pierwszy to bardziej melancholijny temat Rona („Main Title – Ron”) z niemal funkową gitarą elektryczną oraz smyczkami w tle. Drugi utwór to niejako zderzenie motywu białej siły z tematem Rona – znacznie mocniejsza gitara i orkiestrowy rozmach („Blut und Boden”) i werblowa perkusja jako ostrzeżenie, że Klan nadal działa, choć może pod inną nazwą. I jeszcze na koniec mamy użyte zapisy z marszu neonazistów z Charlottesville z roku 2017 oraz przemówienie Donalda Trumpa. Tutaj zostaje umieszczone niemal rozrywające „Photo Opps”, które Blanchard napisał do… „Planu doskonałego”, ale bardziej rozbudował.
Terence Blanchard za „BlacKkKlansmen” otrzymał swoją pierwszą nominację do Oscara, co nie jest dla mnie zaskoczeniem. Maestro miesza tutaj gatunki, ale też konsekwentnie pomaga w budowaniu klimatu, napięcia oraz w przekazie. Muszę jednak przyznać, że w samym filmie muzyka wydawała mi się… głośniejsza niż na albumie (oprócz kilku wyjątków). Niemniej i tak jest godna polecenia. Od Bractwa Melomanów dostaje czwórkę.
0 komentarzy