Martin Scorsese należy do tej wąskiej grupy reżyserów, którzy odnajdują się także i w muzyce. Twórca ten genialnie potrafi dobrać do filmu utwory z epoki, w której ten się dzieje. Tak było w przypadku niezapomnianych "Goodfellas" czy w "Gangach NY", gdzie reżyser odrzucił nawet partyturę Elmera Bernsteina na korzyść stylizowanych na epokę utworów różnych twórców, w tym Howarda Shore'a. I to właśnie jego zatrudnił do muzycznego opisu swego najnowszego dzieła – "Aviatora". Tym razem jednak także skończyło się głównie na piosenkach. Owszem, reżyser wybrał nieco muzyki kompozytora pierścienia, ale ledwie pół godziny. Całą resztę zgrabnie oparł na piosenkach z lat 20 i 30 poprzedniego stulecia. Filmowi wyszło to w zasadzie na dobre, Shore na tym stracił (choć zyskał Złotego Globa). Ale w rezultacie zdecydowano się na dwie płyty.
Na albumie z piosenkami umieszczono ponad 50 minut muzyki – równe 18 utworów. I tu na dobrą sprawę nie ma się co rozpisywać. Utwory te są już tak ograne i znane, że nikt tu Ameryki nie odkryje, co najwyżej może się zbłaźnić 😉 Wszystkie są też podobne brzmieniowo i stylistycznie, wszystkie trzymają poziom, a więc i wybieranie lepszych/gorszych się tu nie opłaci. Przy tym albumie zasada jest prosta: trzeba lubić rodzaj muzyki z tamtego okresu, a więc głównie swing i jazz. Jeśli ktoś nie lubi niech lepiej sięgnie po partyturę Shore'a – może tam znajdzie coś dla siebie. Można oczywiście zaryzykować, ale to ryzyko znowuż opłaci się bardziej przy filmowym scorze, aniżeli albumie.
Mi akurat obie pozycje przypadły (w miarę) do gustu. I choć dokonanie Kanadyjczyka stawiam wyżej, to i na albumie znalazłem dobre i ciekawe ścieżki. Wśród ważniejszych wykonawców warto wymienić Vince'a Giordano, The Original Memphis Five, Benny Goodmana, Glenna Millera, Binga Crosby czy w końcu The Ink Spots, których przyjemną piosenką "If I Didn't Care" znaleźć można na soundtracku "The Shawshank Redemption". Z kolei z tych ważniejszych utworów wymienić trzeba "I'll Build A Stairway To Paradise", którego słowa idealnie pasują także do filmowych wydarzeń; "Ain't Cha Glad" Davida Johansena, rewelacyjny "Nightmare" Artiego Shaw czy "Moonlight Serenade" Glenna Millera. Jest też "Howard Hughes" – piosenka skądinąd koszmarna, ale widać musiała się tu znaleźć, choćby przez sam tytuł. Warto zauważyć, że dokładnie połowa tych ścieżek to utwory instrumentalne. Numery 02, 06, 07, 08, 10, 11, 14, 15 i 18 to piosenki. Cała reszta to legendarne, w większym lub mniejszym stopniu klasyki gatunku, w których nie pada ani jedno słowo. Wyjątek stanowi tylko "Shake That Thing", w którym w kilku momentach pod koniec padają z ust muzyków tytułowe słowa.
Wszystkie te utwory zagościły w różny sposób na ekranie. Jedne zaznaczyły się dosadnie, jak "Nightmare", inne raczej mało, kto pamięta, jak na pewno najgorszy na płycie "Howard Hughes" (sorry Howard ;). Pewne jest jednak to, że to płyta tylko dla konkretnej grupy osób. W latach świetności Hughesa pewnie sprzedałaby się, jak świeże bułeczki. Dzisiaj to tylko kolejny zbiór tzw. "oldies". Udany zbiór, ale bez rewelacji.
0 komentarzy