48 godzin
„Buddy movie” (kumpelskie kino) to zazwyczaj kino sensacyjne polane sosem komediowym, gdzie para głównych bohaterów zbudowana na zasadzie kontrastu musi ze sobą współpracować. Takich filmów było wiele (seria „Zabójcza broń”, „Faceci w czerni” czy ostatnio „21 Jump Street” i „Gorący towar”). Ale taką pierwszą popularną produkcją tego typu było „48 godzin” Waltera Hilla, gdzie biały policjant (już uznany i mający drobne sukcesy Nick Nolte) zmusza do współpracy czarnoskórego więźnia (brawurowy debiut Eddiego Murphy) w schwytaniu zabójców swoich kumpli. Film zebrał dobre recenzje i po latach (rocznik 1982) nadal się broni jako komedia sensacyjna. Równie dobrze kojarzona jest muzyka, choć niewielu wie, że pochodzi ona z tego filmu.
Za tę część produkcji Waltera Hilla odpowiada jeszcze raczkujący wówczas James Horner, który w tym samym roku napisał muzykę do drugiej części „Star Treka”, co przyniosło mu rozgłos i rozpoznawalność. Jednak muzyka przez długi czas nie była wydawana, aż w 2011 roku, w limitowanej edycji (5000 kopii) podjęła się tego Intrada.
Wszystko zaczyna się od „Main Theme”, które jest pięciominutową jazdą bez trzymanki. Rozpoczynają ją uderzenia perkusji i złowrogo brzmiąca elektronika w tle, do których dołącza bas, fortepian i harfa. Ale kiedy wchodzi saksofon, nagle następuje przyspieszenie i robi się coraz bardziej nerwowo aż do pierwszej minuty, gdy łomot perkusji doprowadza do ‘eksplozji’. Smyczki zaczynają opadać, gitara nasila się, dochodzą kotły i dęciaki, zaś saksofon coraz bardziej szaleje, by znów wszystko się wyciszyło… do czasu. Ostania minuta to trzaski smyczków i perkusji oraz elektroniczne tło. Sama muzyka to w 90% procentach underscore i action score, zbudowany na podobnej zasadzie co „Main Title”.
Jest to charakterystyczny dla wczesnego Hornera jazgot, który w filmie sprawdza się bez zastrzeżeń i cienia wątpliwości, ale poza nim może sprawić ogromny problem. Taka nerwowość jest bardzo namacalna, a w paru momentach wręcz drażni (krótkie „Subway Chase” i „Luther’s Bus” są tego najlepszym przykładem – perkusja z kotłami i saksofon robią swoje), zaś opadające smyczki kojarzą się z horrorem, wywołując strach w odpowiednich momentach (ostatnie dwie minuty „Walden Hotel” czy „The Alley”). Jednak pewnym wyróżnikiem jest pojawienie się ‘karaibskiej’ elektroniki („Subway Station”), która gra bardzo szybko, dopasowując się do dość agresywnego brzmienia. Ten sam sposób tworzenia muzyki Horner wykorzysta, m.in. w „Parku Gorkiego”, „Czerwonej gorączce” (w obu polewając ‘rosyjskością’) czy kultowym „Commando”.
Wyjątkiem od tego cięższego brzmienia jest bardzo delikatna, wręcz ‘wakacyjna’ kompozycja „Aerobics”, gdzie ‘karaibska’ elektronika oraz popisy saksofonu nadają lekkości i odrobiny luzu. To jedyny fragment pracy kompozytora, gdzie mamy element humoru.
Ale Intrada, poza naprawdę porządną jakością dźwięku, dodała jeszcze coś ekstra – piosenki wykonane przez rhythm’n’bluesowy zespół The BusBoys. Pojawiają się one w scenie w nocnym klubie, gdzie dochodzi do małego spięcia. Wyjątkiem jest „The Boys Are Back in Time”, którą można nazwać piosenką przewodnią (napisy końcowe), a która pojawia się także w sequelu. Jest to skoczna, szybka nuta z solówkami fortepianu, rytmiczną perkusją i gitarą. Pozostałe kawałki są równie chwytliwe i dynamiczne, zaś wokal Briana O’Neala współgra ze żwawym tempem (polecam głównie „48 Hrs.” i „New Shoes”). Brzmi to bardzo dobrze i może stanowić źródło dobrej zabawy. Zaś na sam finał dostajemy – pochodzącą również ze sceny w nocnym klubie, gdy Eddie Murphy spuszcza łomot kilku redneckom – instrumentalną kompozycję Iry Newborna (znanego z „Nagiej broni”), „Torchy’s Boogie”, czyli rockową gitarę i szybkie, folkowe skrzypce.
Ogółem wydanie jest naprawdę bardzo porządne, zaś bonusy są naprawdę przyjemnym smaczkiem. Ale sama muzyka Hornera wydaje się już wielce toporna, mocno wręcz archaiczna. Tematyka też pozostawia wiele do życzenia (wszystko bazuje głównie na jednym motywie), jednak to agresywne brzmienie wypada całkiem przyzwoicie, choć Horner w późniejszych latach jeszcze je podrasuje. „48 godzin” pozostaje więc nadal solidną robotą, pokazującą tkwiący w tym kompozytorze potencjał. Mocna trójka z plusem i tyle.
0 komentarzy