W pomieszczeniu za sceną dwudziestu siedmiu młodych kompozytorów po raz pierwszy w życiu widzi krótki, około 5-minutowy film. Już za chwilę, gdy przyjdzie ich pora, będą musieli skomponować do niego muzykę na żywo, na scenie przed tłumem i jury, które surowo oceni kompozycję, jaką stworzą dla niemego jeszcze obrazu
Tak w dużym uproszczeniu wyglądają zasady Instant Composition Contest. Film uczestnicy oglądają tylko raz a potem są kolejno wzywani na scenę. Napięcie rośnie gdyż inni uczestnicy nie są w stanie usłyszeć kompozycji właśnie wywołanego kolegi. Pozostaje im czekać w niepewności i wysilać umysły, by to właśnie ich kompozycja była najciekawsza i najoryginalniejsza. Muszą użyć całej wyobraźni (nie mogą bowiem cytować już stworzonych utworów), by kupić swoim utworem widownię i co ważniejsze Jury, w którego skład w tym roku weszli Monika Wolińska, Johann Johannsson, Matthias Hornschuh, Robert Piaskowski oraz Rafał Paczkowski. Konkursowicze do dyspozycji dostali jedynie fortepian.
W tym roku przed tym stresującym wyzwanie stanęło dwadzieścioro siedmioro młodych kompozytorów z Polski i zagranicy. Ich filmem do muzycznego podboju na etapie eliminacji był fragment animacji pt. „Ballada o bezimiennym Joe”, w której królował klimat rocka, pustynnych obszarów, piekielnych mocy i chęci odwetu. Od pierwszego do ostatniego występu na widowni panowała absolutna cisza. Każdy na bite cztery godziny zanurzył się w doświadczeniu, jakim jest zobaczenie jednego filmu w tylu różnych interpretacjach muzycznych. Na twarzach kolejnych osób było widać fascynację tym, jak różnie, ale i momentami podobnie można podejść do jednego tematu. Jak jeden obraz interpretuje 27 umysłów. Jasno można było zauważyć kto z uczestników wpisuje się w utarte schematy, a kto wylatuje daleko poza pierwszą melodię jaka przyszła mu do głowy.
Eliminacje przebiegły bez większych zgrzytów. Poza jednokrotnym przerwaniem konkursu z racji problemów technicznych wszystko szło jak po przysłowiowym maśle. Podczas tej przerwy i pomiędzy kolejnymi utworami, w żywych dyskusjach publiczności jasno można było wywnioskować kto kupił ich serca. Mateusz Dębski i jego efektowne potraktowanie strun instrumentu szklanką i pękiem kluczy, ale także Paweł Tomaszewski ze swoją niezwykłą płynnością. Obaj zresztą stanęli na podium. Jednakże głośno też było o występie Agnieszki Nimczewskiej, która chociaż nie przeszła eliminacji pokazała zupełnie inne, ale i jak było można słyszeć kontrowersyjne podejście do tematu. Tak czy inaczej gdy dźwięki fortepianu umilkły i eliminacje się skończyły z dwudziestu siedmiu uczestników musiało zostać jedenastu.
W finale, który odbył się następnego dnia widownia zobaczyła chyba wszystkich, których pragnęli usłyszeć ponownie. Tym razem konkursowicze musieli zmierzyć się z krótką animacją pt. „Pigeon: Impossible”. Jej ton w porównaniu z poprzedniczką był znacznie bardziej humorystyczny i luźny. Tajny agent, super-sprzęt i perypetie z łakomym na pączka gołębiem. Zawodnicy zdecydowanie musieli sięgnąć po zupełnie inny asortyment dźwięków, technik i stylów.
Animacja była bardzo płynna narracyjnie, bez przeskoków jak „Ballada…” tak więc i widownia usłyszała znacznie bardziej zgrane, odarte z tremy dnia poprzedniego utwory. Finał rozpoczął Mateusz Dębski, który muszę przyznać kupił mnie w całości swoją kompozycją. Czułem się jakbym oglądał film ze stajni Pixara. Pierwszy raz poczułem iż niczego nie brakuje, a obrałem technikę żelaznego wpatrywania się w ekran (bo o ile sami zawodnicy są ciekawi, to połączenie ich muzyki z obrazem… ciekawsze). Do końca konkursu pomimo nieprawdopodobnie wysokiego poziomu nie odczułem już takiego zespolenia z obrazem i zabawy muzyką. Nie chwaląc się… moje laickie zmysły mnie nie zawiodły. Mateusz bowiem został zwycięzcą konkursu i odjechał z Poznania do Warszawy bogatszy o 30.000 zł, za które jak wiem planuje rozbudowę swojego studia nagrań. Nie można jednak zapominać o zdobywcach miejsca drugiego, które przypadło Michałowi Wróblewskiemu i trzeciego, które należało do Pawła Tomaszewskiego. Każdy z nich stawiał zacięty opór zwycięzcy i wykazał się niebywałym talentem. Jury przyznało również wyróżnienie dla Brazylijczyka Anselmo Mancini’ego, który również uczynił ten konkurs nader ciekawym. Miejsca i nagrody przyznano na gali zamknięcia festiwalu.
Z sali nikt nie wychodził niezadowolony. Konkursy takie jak te pokazują jak ważna jest muzyka w filmie. Ile wnosi i ile ma twarzy. Ja sam byłem wręcz wdzięczny losowi, iż dostałem właśnie tą relację do napisania. Normalnie pewnie siedziałbym na jakimś filmie, których przecież na Transatlantyku nie brakowało.
Sześć tygodni przed dniem konkursu Transatlantyk Film Music Competition, świat obiegła informacja o wyzwaniu, jako postawiono przed światem kompozytorów. Można było już ściągać filmy, do których każdy, kto chciał sięgnąć po podium, musiał skomponować dwa niezależne utwory muzyczne. Jedyne ograniczenie to żelazny termin… natomiast w sferze muzyki wszystko było dozwolone.
Na wezwanie do konkurencji odpowiedziało 220 kompozytorów. Z czego Jury w składzie John Ottman, Michael Price, Richard Gladstein, Michael P. Aust oraz Andy Hill wyselekcjonowało 11 finalistów, których prace były pokazywane 13 sierpnia na Poznańskim Transatlantyku. Każdy ze zgłaszających musiał skomponować ilustracje muzyczne do fragmentu niemieckiego filmu „Między Światami” w reżyserii Feo Aladaga (który można też było obejrzeć w całości na festiwalu) oraz krótkiej animacji „Invasions”. Pierwszy fragment to dramat na pustyni… ranna od postrzału dziewczyna, jej zdesperowany kompan i baza wojskowa, w której liczą na pomoc. Film numer dwa to przyjazna i bardzo zmienna animacja o kosmicie, który mogłoby się wydawać ma ochotę podbić nasz glob, a naprawdę myśli o podboju czegoś znacznie mu droższego. Zdecydowanie inny klimat, narracja i możliwość wykazania się innym asortymentem zabiegów muzycznych. Przed zawodnikami postawiono niełatwe zadanie.
Nim jednak będę wypisywać zachwyty i uwagi… zacznę od rzeczy nieprzyjemnej. Po miłym doświadczeniu z Instant Composition Contest byłem wręcz zdegustowany iż konkurs odbył się z blisko godzinnym opóźnieniem w stosunku do programu. Później nie było lepiej, mijały kolejne długie minuty nim wszystko ruszyło na dobre. Pokaz pierwszego filmu miał problemy techniczne, które uniemożliwiły pełnego doświadczenia jego zgrania z muzyką. Nawet po naprawie tego feleru do końca konkursu nie udało się wywalczyć by filmy były puszczane ze skomponowaną do nich muzyką oraz wszystkimi dialogami i efektami. Pozostał tylko obraz i muzyka. Wielka szkoda. Gdyż niesmak po tych wpadkach czułem długo… i niestety podzielała go większa część widowni.
Po wylaniu z siebie tej żółci przejdźmy do dobrych kawałków tej pieczeni. Należy wspomnieć iż konkurs w swojej głównej sferze, a więc muzycznej stał na bardzo wysokim poziomie. Pomimo bardzo drobnych podobieństw (wielu uczestników skusiło się na podobne motywy etniczne w pierwszym utworze) nie było mowy o wtórności kolejnych kompozycji. Ich zróżnicowanie po raz kolejny dały widowni dowody na mnogość dróg jakimi można podążać w świecie muzyki filmowej i jak to wpływa na nasz odbiór dzieła. Możliwość totalnej swobody w kompozycji zapewniła widowni prawdziwe muzyczne spektakle i rozbudowane utwory niczym nieodstępujące od tych słyszanych w wielkich produkcjach filmowych rodem z Hollywood. Hipnotyczne brzmienia szybko pozwoliły widowni zapomnieć o początkowych niedogodnościach i znów wytworzyła się ta magiczna atmosfera.
Każdy z uczestników miał okazję do opowiedzenia kilku słów o sobie i swoich inspiracjach w rozmowie z Timem Burden’em, który sprawnie prowadził całość wydarzenia i szybko wciągał informacje ze swoich rozmówców zaraz po obejrzeniu ich fragmentów. Zdecydowanie przybliżyło to widowni ich ciekawe osobowości. Okazywało się, że nie mamy tu do czynienia z amatorami czy szczęściarzami. Wielu z uczestników już brało udział w kilku projektach z filmem w tle. Padały nazwy dużych studiów nagraniowych i nazwiska znanych kompozytorów, którym asystowali. Emocje rosły.
Po szóstym uczestniku odbyła się przerwa, z której niestety pewna część widowni nie wróciła. Filmy, na które kupili bilety i spotkanie z Bogusławem Lindą okazały się bardziej kuszącą alternatywą. Tutaj niestety znów wszystko spowodowane było opóźnieniem, które popsuło plany niejednemu słuchającemu. Jednakże ci którzy zostali nie pożałowali nawet jednej minuty obecności na sali. Kolejne kompozycje jeszcze bardziej wciągały i to właśnie w drugiej części znalazł się Moritz Schmittat z Niemiec.
Moritz skomponowanymi przez siebie dźwiękami wybudował sobie drogę wprost do serc widowni, jury i na szczyt podium. Drugą i trzecią nagrodę otrzymali kolejno Antonio Di Iorio z Włoch oraz Paweł Górniak, który nie pozwolił by Polacy zostali pominięci w laurach. Jury przyznało też trzy wyróżnienia. Zdobywca pierwszej lokaty otrzymał nagrodę w wysokości 40 000 zł i tytuł Transatlantyk Young Composer 2014 (Zasłużenie muszę dodać). Uroczystość przyznania nagród odbyła się przy okazji gali zamknięcia festiwalu.
Wychodząc z konkursu i rozmawiając z widzami dostrzegłem jak niecodzienne jest to dla nich wydarzenie. Rzadko przecież ma się okazję oglądać 11 razy to samo, ale z inną muzyką w tle. Nie było mowy o nudzie, nie było mowy o irytacji. Każdy z nas zdążył nawet zapomnieć fatalny początek. Każdego wciąż wypełniała muzyka. Mnie osobiście zajmowała myśl, jak ja bym podszedł do tych tematów… gdybym umiał zapisać chociażby jedną nutę.
Autor relacji: Michu Szczepański
Zdjęcia: TRANSATLANTYK Festival Poznań
0 komentarzy